Grypa nałoży się na COVID-19

Mówi w wywiadzie dr n. med. Paweł Grzesiowski, specjalista pediatra, wakcynolog, ekspert Naczelnej Rady Lekarskiej ds. zagrożeń epidemicznych.

Mówi w wywiadzie dr n. med. Paweł Grzesiowski, specjalista pediatra, wakcynolog, ekspert Naczelnej Rady Lekarskiej ds. zagrożeń epidemicznych.

Iwona Dudzik: Grypa nabiera tempa: mamy już prawie pół miliona zachorowań. Tymczasem lekarze rodzinni raportują, że bardzo mało pacjentów decyduje się na szczepienie, a farmaceuci narzekają, że ich punkty szczepień świecą pustkami. Apele i wezwania do szczepień nie pomagają. Czeka nas trudna epidemia grypy? 

Dr Paweł Grzesiowski*: Jednorazowy skok w zeszłym roku do rekordowego 7-8 proc. zaszczepionych na grypę był związany ze strachem. Bardzo dużo było informacji o grypie w mediach. Podkreślaliśmy wtedy, że ryzyko ciężkiego przebiegu i zgonu z powodu COVID-19 przy zachorowaniu na grypę jest większe. Na fali tego strachu ludzie poszli się zaszczepić.  

Ale mechanizm lęku szybko się wyczerpuje. Widać to na przykładzie COVID-19. Na początku, gdy ludzie masowo umierali, to bili się o szczepienia, próbowali zdobyć je nielegalnie. A teraz z czwartej dawki skorzystało tylko 10 proc. społeczeństwa.  

W przypadku grypy także możemy nie powtórzyć wyników z ubiegłego roku. Ludzie w Polsce nie boją się grypy. Brakuje im podstawowej wiedzy, jakie powikłania może ta choroba spowodować i kto powinien się w pierwszej kolejności zaszczepić. Dlatego grypa będzie nakładała się na dużą intensywność zachorowań na COVID-19, co będzie zwiększyło ryzyko ciężkich powikłań.  

Czy można oczekiwać od lekarzy, że za wszelką cenę będą przekonywali niezainteresowanych pacjentów do zaszczepienia się na grypę? 

Ludzie pozostawieni sami sobie odkładają decyzję i w końcu nie szczepią się. Powinniśmy cały czas powtarzać im, że grypa jest niebezpieczna dla osób z grup ryzyka, że wirus grypy jest czynnikiem ryzyka chorób sercowo-naczyniowych. Jednoznacznie powinniśmy kierować pacjentów na szczepienia. To jest kluczowe. Jeśli lekarz rodzinny, endokrynolog, kardiolog, czy diabetolog będzie rutynowo każdej jesieni dawał skierowanie pacjentowi przewlekle choremu, którym się opiekuje, to chory pójdzie się zaszczepić. Sam z siebie nie pójdzie, nawet jeśli szczepionka będzie za darmo. 

Niestety w tym sezonie szczepionka − z wyjątkiem wąskich grup pacjentów − nie jest darmowa, a ponadto konieczna jest recepta. Pacjent musi iść do lekarza po receptę, potem do apteki, a następnie do punktu, by się zaszczepić. 

To zły pomysł, który niweluje to, co uzyskaliśmy w ubiegłym roku, czyli powszechną dostępność szczepień. Otwarcie punktów szczepień, do których każdy mógł się zgłosić, to był bardzo dobry ruch. Nie rozumiem, czemu musimy się posługiwać receptami. To tylko niepotrzebne ograniczenie. Przecież farmaceuta mógłby wydać szczepionkę podczas szczepienia w punkcie szczepień, tak jak to robimy w przychodniach.  

W tym roku przegramy z grypą? 

Przegrywamy od wielu lat i będzie tak, dopóki nie pojawią się programy edukacyjne dla pacjentów i motywacyjne dla lekarzy oraz pielęgniarek. Za skuteczne zachęcanie do szczepień placówki medyczne powinny mieć bonusy. 

Co pan ma na myśli? 

Przychodnie, które mają wyszczepioną populację powyżej określonego progu procentowego, mogłyby otrzymywać dodatkowe środki za każdego zaszczepionego pacjenta. Nie musi to być gotówka do ręki, ale na przykład kwota doliczana do kontraktu z NFZ. Można też na przykład zmniejszyć podatek takim ośrodkom. Rozwiązań może być wiele, wystarczy spojrzeć na kraje, które już to przerobiły. Ważne, aby była to istotna zachęta dla lekarzy i pielęgniarek. 

NFZ płaci za usługę szczepienia 21,83 zł. To niewystarczająca zachęta? 

Jeśli policzymy koszty pracy lekarza kwalifikującego i pracy pielęgniarki, to okaże się, że kwota nie pokrywa realnych kosztów poniesionych przez punkty szczepień. 


*dr n. med. Paweł Grzesiowski - specjalista pediatra, wakcynolog, ekspert Naczelnej Rady Lekarskiej ds. zagrożeń epidemicznych.