Dietetyka

Niebezpieczna dieta wysokobiałkowa

Z dr n. med. Magdaleną Białkowską rozmawia Monika Stelmach

O skutkach dla zdrowia stosowania diet wysokobiałkowych z dr n. med. Magdaleną Białkowską z Instytutu Żywności i Żywienia rozmawia Monika Stelmach

MT: Dieta doktora Dukana jest wciąż jedną z najpopularniejszych kuracji odchudzających, mimo że coraz częściej mówi się o jej zgubnych skutkach. Dlaczego tak wielu naszych pacjentów naraża swoje zdrowie?

DR MAGDALENA BIAŁKOWSKA: Wyobraźmy sobie sytuację, że pacjent stosował racjonalną dietę, był u dietetyków, wybrał się do lekarza i ośrodka leczenia otyłości. Schudł, ale wrócił mu wzmożony apetyt, więc pojawił się efekt jo-jo i nie osiągnął wymarzonej wagi. Taka osoba jest kandydatem do stosowania diet cudacznych, parafrazując słowo cudowne. W leczeniu otyłości od lat podstawową metodą jest dieta niskoenergetyczna połączona ze wzmożoną aktywnością fizyczną. Ale to wymaga systematyczności, samozaparcia i sporo pracy. A diety cudaczne mają agresywne kampanie promocyjne, które obiecują: schudniesz bez wysiłku 10 kilogramów w tydzień.

MT: Dlaczego te osoby nie sięgnęły po zbilansowaną dietę odchudzającą zalecaną przez dietetyków, która też prowadzi do spadku masy ciała?

Small m bialkowska ww006 x opt 2

M.B.: Nawet stosując racjonalną dietę, ale niepołączoną z aktywnością fizyczną, idealną masę ciała można uzyskać u nielicznych pacjentów leczonych z otyłości. Obecnie pierwszym celem, który powinni zalecać lekarze, jest ubytek 10 proc. początkowej masy ciała. I tak, jeśli ktoś waży 100 kg, uda mu się schudnąć 10 i zachować efekt przez co najmniej rok, leczenie uznaje się za skuteczne, bo wyraźnie spada poziom cholesterolu i triglicerydów we krwi, obniża się podwyższona dotąd glikemia oraz ciśnienie skurczowe i rozkurczowe. Ale wielu pacjentom trudno jest osiągnąć ubytek masy ciała nawet o te 10 proc. Często racjonalne diety nie dają takich efektów, jakich by pacjent oczekiwał, cudaczne tym bardziej, ale dietetyk nie będzie obiecywał gruszek na wierzbie, a te drugie rozbudzają nadzieje na szybkie rezultaty.

MT: Dlaczego naszym pacjentom jest tak trudno schudnąć?

M.B.: Każdy otyły ma nadmierny apetyt, a niektórzy tzw. wilczy apetyt. Przyczyny są bardzo różne. Mogą wynikać ze spaczonej funkcji ośrodka sytości i głodu w podwzgórzu, zależnej od wielu czynników metabolicznych: poziomu insuliny, glukozy, wolnych kwasów tłuszczowych. Zdarza się też rzadko występujący guz (czaszkogardlak). W przypadku hamowania ośrodka sytości pacjent będzie stale głodny. Przyczyną otyłości bywają zaburzenia wydzielania neuropeptydów: galanina determinuje nadmierny apetyt na tłuszcz, a neuropeptyd Y na cukier. Wiele leków sprzyja tyciu i utrudnia leczenie otyłości. Pewien odsetek wśród otyłych to chorzy na niedoczynność tarczycy lub nadczynność kory nadnerczy. W zespole Pradera-Williego, spowodowanym aberracją chromosomalną, charakterystyczny jest nieprawdopodobny wręcz apetyt. Wszystko u chorego toczy się wokół jedzenia. Jeśli zostanie mu ograniczony dostęp do pożywienia, pojawia się silnie wyrażana agresja. To przykład, jak nadmierny apetyt może determinować zachowanie i sposób życia. Natomiast nie jest do końca poznany wpływ stresu na funkcje kory mózgowej, bo niektórzy mają wtedy wstręt do jedzenia, a inni wilczy apetyt. Niezadowalający efekt w leczeniu otyłości zależy zarówno od leczącego, jak i leczonego. Pierwszy z nich często nie potrafi ustalić przyczyny otyłości, a z drugiej strony wielu pacjentów nie stosuje się do zaleceń lekarza.

MT: Osoby na diecie proteinowej często mówią, że świetnie się czują, a do tego tracą zbędne kilogramy. Uważają, że lekarze przesadzają, strasząc negatywnymi skutkami.

M.B.: Już po trzech dniach stosowania diety proteinowej występuje ketoza, czyli zakwaszenie organizmu. A wtedy mózg nie wykorzystuje glukozy, ponieważ w minimalnym stopniu dostarczamy ją do organizmu, tylko właśnie związki ketonowe. W początkowym etapie stosowania diety rzeczywiście jasno się myśli i nie czuje się zmęczenia. To jeden z powodów, dla których cieszy się ona taką popularnością. Do tego związki ketonowe hamują apetyt. Dieta jest moczopędna. Z powodu jej odwadniającego działania pacjent pozornie chudnie, bo na wadze widzi ubywające kilogramy. Ale przecież odchudzanie nie polega na utracie wody, lecz tkanki tłuszczowej. To wszystko tylko pozornie świadczy o świetnych właściwościach diety proteinowej. Trzeba bowiem wiedzieć, że jeśli nie jemy węglowodanów, organizm zużywa białko wewnątrzustrojowe. Utrata beztłuszczowej masy ciała powoduje, że zwalania się spoczynkowa przemiana materii, więc pacjent po tej diecie jest bardziej skłonny do tycia. Z punktu widzenia zdrowia to nie ma sensu.

MT: Kiedy przychodzą pierwsze negatywne objawy tej diety?

M.B.: Jeśli ktoś jest zdrowy i zastosuje dietę przez krótki czas, to działania niepożądane mu nie zagrożą. Ale odchudzanie nigdy nie jest obliczone na krótki czas. Pacjenci tyją latami i muszą chudnąć miesiącami, tak aby nie tracić beztłuszczowej masy ciała. Negatywne skutki diety wysokobiałkowej przychodzą po kilku tygodniach. W racjonalnych jadłospisach węglowodanów nie powinno być mniej niż 130 g. Wiele diet wysokobiałkowych ma zawartość węglowodanów poniżej 50 g, co jest groźne dla zdrowia, szczególnie u osób, które mają chorobę wieńcową, zaburzenia rytmu serca, choroby związane z utratą białka z organizmu, zaburzenia wodno-elektrolitowe. Poza tym, taki jadłospis nie dostarcza wielu ważnych składników mineralnych, witamin, błonnika i antyoksydantów, a więc sprzyja osłabieniu odporności organizmu i powstawaniu licznych zaburzeń metabolicznych. Trzeba też wiedzieć, że im więcej białka w diecie, tym większa ucieczka wapnia z moczem, co sprzyja rozwojowi osteoporozy i kamicy nerkowej. Jeżeli jemy dużo mięsa i serów, dostarczamy organizmowi dużo tłuszczu nasyconego, a to podnosi we krwi poziom cholesterolu całkowitego i cholesterolu LDL, więc rośnie ryzyko miażdżycy. Związki ketonowe hamują wydalanie kwasu moczowego, który jest zatrzymywany w organizmie. Dlatego dieta wysokobiałkowa sprzyja powstawaniu lub zaostrzeniu już istniejącej dny moczanowej. U każdego z czasem pojawia się zmęczenie, osłabienie, senność, zaburzenia rytmu serca, zaparcia. Im dłużej ją stosujemy, tym gorzej dla naszego zdrowia.

Pacjentowi, który jest na diecie wysokoproteinowej dłużej niż kilka tygodni, powinno się zlecić badania poziomu kwasu moczowego, elektrolitów, lipidogram i ocenę funkcji nerek.

MT: Do lekarzy rodzinnych zgłaszają się pacjenci z pytaniem, czy dieta, którą stosują, jest właściwa. Mamy tysiące różnych metod odchudzania, których lekarz ma prawo nie znać. Jakie kryteria powinien przyjąć?

M.B.: Powinien się zastanowić, czy to, co pacjent chce stosować, może być wzorem żywienia na przyszłość. Musi wziąć pod uwagę, czy deficyt energetyczny nie jest zbyt duży, czy dostarcza organizmowi odpowiednie ilości składników odżywczych. Dieta, żeby była zdrowa, musi być zgodna z piramidą i normami żywienia. Natomiast te wysokobiałkowe zakładają, że aż 30 proc. kalorii, a nawet 70, pochodzi z białka. Tak duże zachwianie równowagi żywieniowej nie może zostać bez wpływu na zdrowie. Zgodnie z zasadami żywienia 45-55 proc. kalorii powinno pochodzić z węglowodanów, około 30 proc. z tłuszczów, a jedynie 15 proc. z białka.

MT: W jakich przypadkach lekarze powinni pytać o dietę?

M.B.: To ważne pytanie lekarz powinien zadać każdemu pacjentowi. Niestety, czas wizyty jest zbyt krótki, aby omawiać to zagadnienie. W poradniach powinni być zatrudnieni dietetycy przynajmniej na kilka godzin tygodniowo. Każdy pacjent, który ma schorzenia bezpośrednio związane z żywieniem, powinien być kierowany do dietetyka. Odpowiednia dieta wspomaga farmakoterapię, a w niektórych przypadkach może ją nawet zastąpić. Tymczasem często mamy do czynienia z sytuacją, którą nazwałabym syndromem Penelopy. To tak, jakby robić na drutach i pruć to, co zostało zrobione. Jeśli pacjentowi będziemy podawać leki obniżające poziom kwasu moczowego, a on nie będzie stosował diety niskopurynowej, to leczenie nie może być w pełni skuteczne. Ale praktyka jest taka, że gdy się redukuje etaty w szpitalach, to w pierwszej kolejności do zwolnienia idą dietetycy. A potem mamy błędne koło: pacjent trafia do lekarza, bo źle się odżywia.

MT: Z przeprowadzonych przez NATPOL w 2011 roku badań wynika, że co piąty Polak jest otyły, a nadwagę ma już co drugi. W ciągu ostatnich 10 lat liczba otyłych wzrosła z 19 do 22 proc. Szacuje się, że do roku 2035 wzrośnie z 22 do 33 proc., czyli z 6,5 mln do ponad 9 mln. To ogromny problem, przed którym stoi ochrona zdrowia.

M.B.: Z punktu widzenia interesu NFZ taniej jest zatrudnić dietetyka obok lekarza rodzinnego, niż potem refundować leki i płacić za pobyt w szpitalu pacjenta, u którego przyczyną chorób jest zła dieta. Kamica nerkowa, dna moczanowa, osteoporoza, miażdżyca, cukrzyca i otyłość – terapia tych schorzeń pociąga za sobą ogromne koszta. Jako społeczeństwo nie nauczyliśmy się dbać o właściwy styl życia, od czego zależy ponad 50 proc. naszego zdrowia.■

Do góry