MT: I tak wrócił pan do młodzieńczej pasji, czyli do filozofii.


G.R.:
Zastanawiałem się, dlaczego młodzi, zdrowi ludzie, często przed 35. r.ż., nagle umierają. Wiedziałem, że części tych zgonów można uniknąć. W tym celu podjąłem współpracę z Zakładem Medycyny Sądowej, który w sytuacji braku możliwości ustalenia przyczyny zgonu zbiera wywiad od rodziny zmarłego i robi badania autopsyjne z pobieraniem specjalnego rodzaju wycinków też według wystandaryzowanej metody. My, dzięki kontaktom uzyskanym przez ten zakład, zapraszamy rodziny zmarłych na badania. Z naszych obserwacji wynika, że badanie przedmiotowe i podmiotowe, wzbogacone o różne testy, w tym badania genetyczne, pozwala na redukcję nagłych zgonów sercowo-naczyniowych o 30-50 proc. Nie zawsze jednak zwyciężamy. Miałem kiedyś pacjenta, który był moim przyjacielem, ale i hipochondrykiem. Przychodził do kliniki 10 razy w miesiącu, zadręczał mnie i moich współpracowników. Bardzo bał się śmierci. Wszczepiliśmy mu stymulator. Pacjent miał doskonałą opiekę, a jednak umarł nagłą śmiercią sercową. Dla mnie śmierć pacjenta, a w dodatku przyjaciela była ogromnym ciosem. Wtedy poczułem, że dotknąłem kresu możliwości diagnostycznych. To była lekcja pokory.


MT: Skłoniło to pana do zaangażowania się w upowszechnienie wiedzy na temat reanimacji.


G.R.:
Moim celem jest, by jak najwięcej osób znało zasady udzielania pierwszej pomocy, żeby podejmowano odpowiednie działania w sytuacjach zagrożenia. Chciałbym, by defibrylatory zewnętrzne nie budziły lęku. Do tego chciałbym dodać zintegrowany system edukacji w zakresie pierwszej pomocy, w tym szczególnie reanimacji na wysokim poziomie. Wkładamy dużo wysiłku, by mieszkańcy województwa wiedzieli, że każda minuta po zatrzymaniu krążenia dramatycznie zmniejsza szansę chorego na przeżycie, o ile nie rozpocznie się działań reanimacyjnych, że po 10 minutach bez reanimacji szansa na uratowanie chorego jest bliska zeru, że w takiej sytuacji nie można zaszkodzić choremu swoim działaniem, można mu tylko pomóc. W mojej klinice okresowo szkolone są wszystkie pielęgniarki i lekarze, ze mną włącznie. Wiedzy, jak skutecznie reanimować, nigdy za dużo.


MT: Pana zainteresowanie tym tematem ma też osobisty wymiar.


G.R.:
Mój ojciec zmarł nagłą śmiercią sercową. Reanimacja była podjęta z dużym opóźnieniem. Być może, gdyby była wcześniej, ojciec by żył. Mam więc podwójny impuls do działania. Dlatego chcę przeszkolić mieszkańców Trójmiasta, by takich sytuacji było jak najmniej, by móc uratować jak najwięcej osób. Takie mam marzenie i cel na najbliższą przyszłość. Udało mi się do mojej pasji przekonać wiele osób. Zostałem mianowany przez wojewodę na funkcję wojewódzkiego pełnomocnika ds. powszechnego szkolenia w zakresie pierwszej pomocy. Wielkie i ważne zadanie przede mną, bardzo mnie to cieszy. Nasze hasło brzmi: Nie bój się ratować!

Do góry