Felieton

Co gryzie profesora Wciórkę?

Prof. dr hab. med. Jacek Wciórka

Small dsc 3448 kopia opt

Prof. dr hab. med. Jacek Wciórka

Dr Anna Antosik-Wójcińska zaczyna swoje interesujące uwagi w tekście „Lekarz pacjentem psychiatry” od stwierdzenia, że zawód lekarza wiąże się z nadzwyczajnym narażeniem na stres. Nie jestem o tym przekonany. Przedstawiciele wielu zawodów w Polsce pracują po kilkanaście godzin dziennie, naruszając zasady racjonalnego odpoczynku i bez oczekiwanej gratyfikacji, podejmując też nierzadko działania obciążone sporym ryzykiem fizycznym i psychicznym, napięciem emocjonalnym, trudnościami poznawczymi i wątpliwościami decyzyjnymi – od rolnika do korpoludka, od Kowalskiego do prezydenta. Jeśli zdarzają się wśród nas, lekarzy, problemy zdrowotne mieszczące się w klasyfikacji zaburzeń psychicznych – to raczej stanowią powód do demokratycznej satysfakcji, że nic, co ludzkie, nie jest nam obce, niż do elitarnego lamentu nad swoim postponowanym losem.

Nie wydaje mi się też, by ścieżka kolegi lekarza do psychiatry była szczególnie wyboista. Może tylko przy takiej okazji jaskrawiej widzimy, jak bardzo wyboista jest w ogóle droga do psychiatry każdego szukającego pomocy, cierpiącego człowieka. Tyle że w odniesieniu do większości pacjentów pewnie łatwiej sytuujemy te trudne drogi do pomocy w obszarze normalności, a w przypadku lekarzy ich wyboistość uderza nas i łatwiej, i silniej.

Wyróżnikiem koleżeńskiej pomocy psychiatrycznej nie wydaje mi się też standardowość lub niestandardowość oczekiwań i propozycji terapeutycznych ani problem odwagi czy tchórzliwości diagnostycznej, ani jakaś szczególna tabuizacja relacji z psychiatrą.

Zatem czy relacja psychiatry z chorym kolegą lekarzem wyróżnia się czymkolwiek?

Pamiętam, jak przed laty młoda koleżanka, rezydentka, wygłosiła w trakcie obchodu do zdumionego i dość przerażonego pacjenta taką mniej więcej mowę: „Panie Kowalski, teraz jest pan pacjentem, powinien pan zrozumieć, że jest pan chory psychicznie, a lekarze wiedzą, co robić, i trzeba ich słuchać, nawet wtedy, gdy pan nie rozumie, co się z panem dzieje i co oni do pana mówią!”.

Tę wypowiedź pamięć podsuwa mi nieubłaganie (i nieco złośliwie), ilekroć zdarza mi się uczestniczyć w niekończących się lub powracających dyskusjach o pojęciu choroby psychicznej, o zawodności diagnostyki psychiatrycznej, o niepewności rokowania czy zmaganiach przeniesienia z przeciwprzeniesieniem w psychoterapii. Zawartego w tym morzu niepewności pragnienia twardego gruntu, stanowczych racji, obiecujących nazw i niezawodnych działań. Tęsknoty za namacalnym, uchwytnym, jednoznacznym, za algorytmem, schematem – w morzu hipotez, heurystyk, kontrowersji i sporów. Przełamywanych w różny sposób – za pomocą umownych przecież standardów, zaleceń, wskazówek, kryteriów, procedur. Wzmacnianych różnorakimi atrybutami wiarygodności: bielą stroju, instytucjonalnym identyfikatorem, tytułem, autorytetem stanowiska. Kiedy przychodzi zapanować nad profesjonalną pychą i przystać na to, co Jaakko Seikkula nazywa tolerancją niepewności w uzgadnianiu z cierpiącym i szukającym pomocy człowiekiem realnych dróg zdrowienia.

Być może właśnie nietolerancja niepewności jest tym, co wyróżnia naszą relację z szukającym pomocy kolegą lekarzem, który znając warsztat praktyki medycznej, jest może bardziej wyczulony na nieszczerość i pozory pewności, na słabości „standardowego postępowania”. Baczniej i bardziej krytycznie obserwuje nas i ostrożniej dawkuje zaufanie i współpracę. Nie są to może wyróżniki absolutne – wszyscy pacjenci są coraz lepiej wykształceni, bardziej krytyczni i ostrożni, ale doświadczenie podpowiada mi, że szczególnie trudne jest z tych powodów pomaganie chorującym lekarzom, zwłaszcza psychiatrom.

Nie bez znaczenia jest też, niestety, wyuczony w trakcie nauki i praktykowania zawodu zasób stygmatyzujących uprzedzeń wobec „psychicznych”, który teraz – w sytuacji zachorowania – przekształca się w autostygmatyzacyjne obciążenie, opóźniając lub blokując możliwość szukania pomocy. Chciałoby się, by przyszli lekarze uczyli się o psychiatrii więcej i inaczej, bez dystansujących i wykluczających, a tym samym obezwładniających, uprzedzeń.

Do góry