ŚWIĄTECZNA DARMOWA DOSTAWA od 20 grudnia do 8 stycznia! Zamówienia złożone w tym okresie wyślemy od 2 stycznia 2025. Sprawdź >
Felieton
Telemedycyna w dermatologii
Prof. dr hab. med. Joanna Maj
Telemedycyna, czy nam się to podoba, czy nie, od dawna jest obecna w naszej codzienności. Smartfony wielu dermatologów są zapełnione obrazami zmian skórnych. Wielu z nas niejednokrotnie korzysta z najstarszego i najobszerniejszego Dermatology Online Atlas (DOIA). Telemedycyna w naszym kraju to gałąź medycyny stosunkowo nowa, wymagająca przede wszystkim aparatury najlepszej jakości. Ogólnie rzecz ujmując, o telemedycynie mówimy, gdy pacjent i lekarz znajdują się w różnych miejscach, a informacje o chorobie są przekazywane za pomocą technologii teleinformatycznych.
Już w 1950 roku w Pensylwanii lekarze zaczęli przekazywać obrazy radiologiczne drogą telefoniczną. W 1960 roku – należy dodać w wyniku dużych nakładów finansowych państwa – transmitowano już zapisy rytmu serca w sytuacjach nagłych. W pierwotnym założeniu telemedycyna miała służyć głównie pacjentom oddalonym od placówek medycznych, dzisiaj staje się dla niektórych po prostu szybszą formą uzyskania pomocy. Przyznają państwo, że idea świetna. W USA funkcjonują już całkiem dobrze: teleradiologia, telepsychiatria, teleokulistyka, telenefrologia i wiele innych, w tym teledermatologia. W tej ostatniej, czyli naszej dziedzinie, lekarze podstawowej opieki medycznej przesyłają do dermatologa zdjęcia zmian skórnych, oczekując na prawidłową diagnozę i informacje dotyczące dalszego postępowania. Nic nowego dla wielu z nas. Może nie tak często proszą o konsultacje lekarze medycyny rodzinnej, ale znacznie częściej to sami pacjenci wysyłają do nas zdjęcia swoich zmian skórnych z prośbą o pomoc. Do mnie również trafiają takie prośby. Przyznam, że nie zawsze na podstawie fotografii wysłanej przez telefon lub drogą e-mailową jestem przekonana co do słuszności diagnozy. Z reguły w takich przypadkach zapraszam pacjenta na badanie. Tutaj rodzi się pytanie, co z naukami naszych mistrzów, według których żeby postawić prawidłową diagnozę, pacjent powinien być rozebrany i badany w odpowiednim oświetleniu. Nie neguję możliwości stawiania wstępnego rozpoznania za pomocą technologii teleinformatycznych, ale staram się być ostrożna w formułowaniu diagnozy. Dużo łatwiej stawiam rozpoznanie, gdy nadawcą jest młody adept dermatologii, który np. potrzebuje pomocy na dyżurze. Poza fotografią w rozmowie telefonicznej otrzymuję niezbędne dane z wywiadu. Poza tym zdjęcie wykonuje ktoś, kto wie, na co zwrócić uwagę i zapewne zadba chociażby o odpowiednie oświetlenie. Niewątpliwie jednak usługi z zakresu telemedycyny zdecydowanie zmniejszają interakcję między lekarzem i pacjentem. Doskonale wiemy, że większość chorób dermatologicznych wymaga wstępnej rozmowy z pacjentem. Przy pierwszym rozpoznaniu łuszczycy, które bywa szokiem, szczególnie dla młodych ludzi, powinniśmy wprowadzić chorego w dalsze postępowanie, bywa nawet, że w inny sposób życia. Narzędzia telemedycyny, nawet bardzo długi e-mail, moim zdaniem nie zastąpią rozmowy. Oczywiście telemedycyna nie wyklucza wizyty u lekarza i osobistej rozmowy, ale czy w codziennym pośpiechu, który dotyczy nas wszystkich – zarówno pacjentów, jak i lekarzy – będzie nam zawsze towarzyszyła empatia?
Jednak z faktami trudno dyskutować. Teledermatologia nieźle funkcjonuje także w krajach europejskich, np. w Szkocji, Holandii, a także w Szwajcarii, gdzie pacjenci sami wykonują zdjęcia i wysyłają je do dermatologa. Z danych liczbowych wynika, że 80 proc. przesłanych do dermatologów zdjęć umożliwia postawienie prawidłowej diagnozy.
Telemedycyna wymaga przede wszystkim dużych nakładów finansowych, odpowiednich urządzeń i szkoleń technicznych, a także regulacji prawnych. W USA dostawcy usług telemedycznych w większości mają zgody pacjentów na piśmie lub ustne na świadczenie takich usług. Rodzi się pytanie: czy pamiętają państwo o uzyskaniu zgody pacjenta na wykonanie zdjęcia telefonem komórkowym? Oczywiście ta nasza codzienna telemedycyna niewiele ma wspólnego ze współczesnymi technologiami obecnymi na rynku światowym. Dostępne w USA okulary Google Glass, zegarki monitorujące obecny stan zdrowia, programy jak clmtrackr analizujące stany emocjonalne pacjentów, to chyba daleka przyszłość dla polskiego pacjenta.
Wydaje się jednak, że jak najszybciej powinny być propagowane i przeprowadzane szkolenia pracowników medycznych w zakresie stosowania narzędzi e-zdrowia. Jeżeli większość z nas uzna, że usługi, które proponuje teledermatologia, są warte wykorzystania, to napotykamy w naszym kraju na jeszcze jedną barierę, poza tą finansową. Nazwałabym ją barierą mentalno-społeczną, bo jak wynika z przeprowadzonych badań, 74 proc. pacjentów powyżej 65. r.ż. nie widzi możliwości korzystania z poradnictwa internetowego. Natomiast młodzi ludzie chętnie z takiej możliwości skorzystają i już korzystają z powszechnego dr. Google’a, który oczywiście nie jest tożsamy z usługami telemedycyny, ale bywa chętnie wykorzystywany, jak dobrze wiemy, z różnym skutkiem.
Ważną dziedziną, w której telemedycyna w dermatologii powinna mieć szerokie zastosowanie, jest analiza i konsultacje obrazów histologicznych oraz obrazów dermoskopowych. Konsultacje specjalistów dermopatomorfolgów, moim zdaniem, mogłyby przyspieszyć postawienie rozpoznania, a także rozwikłać najtrudniejsze diagnostycznie przypadki.
Telemedycyna w najbliższym czasie stanie się również na polskim rynku zdrowia koniecznością. Powstaje tylko pytanie, czy NFZ jest gotowy na jej finansowanie?