Nie żałuję szybkich decyzji

Wywiad z prof. nadzw. Alicją Wiercińską-Drapało

Wielka Interna

Wielka Interna jest książką dedykowaną lekarzom wszystkich specjalności. Myślę, że będą z niej korzystać lekarze rodzinni, interniści i specjaliści z innych dziedzin. Choroby zakaźne obejmują prawie wszystkie dyscypliny medyczne, dotyczą większości narządów i układów. Dlatego tak istotne było, by informacje na ten temat znalazły się w tym podręczniku.Rozdziały, które napisałam, są z pogranicza chorób zakaźnych i gastroenterologii. Dotyczą chorób rzadko rozpoznawanych, co wynika z trudności diagnostycznych i z ich niezbyt częstego występowania. Są to m.in. zespół przerostu bakteryjnego jelita cienkiego, choroby jelita cienkiego wywołane przez bakterie czy wirusowe zapalenie żołądka i jelit. Wszystkie mają charakter internistyczno-infekcyjny. Może się z nimi spotkać każdy lekarz, również na oddziale chorób wewnętrznych. Niektóre choroby, zwłaszcza te, które opisałam w tomie „Gastroenterologia”, zostały lepiej poznane dopiero niedawno. Przykładem może być znana od wielu lat choroba Whipple'a, o której jednakże nie wiedzieliśmy, że ma tło infekcyjne. Mimo że choroba ta występuje stosunkowo rzadko, ważne jest, by wiedza o niej była możliwie aktualna i wyczerpująca. Inne zagadnienie, które opisałam w Wielkiej Internie, to zakażenia prostnicy przenoszone drogą płciową, które dotyczą głównie MSM (mężczyzn uprawiających seks z mężczyznami) oraz kobiet utrzymujących analne kontakty seksualne. Nie są to choroby często rozpoznawane, choć według statystyk światowych ich częstość występowania stale rośnie. Niektóre z nich mają nieznaczną manifestację kliniczną. W związku z tym pacjenci leczeni są objawowo, nieswoistymi antybiotykami. Czynnik patogenny najczęściej nie zostaje znaleziony. W tym obszarze wiedza zmienia się niezwykle szybko. Dlatego każdy lekarz powinien zapoznać się z tymi rozdziałami, by skutecznie diagnozować i leczyć pacjenta. Myślę, że Wielka Interna będzie w tym pomocna.

O przecieraniu szlaków, wielkiej niewiadomej i nowych wyzwaniach rozmawiamy z prof. nadzw. Alicją Wiercińską-Drapało, kierownikiem Kliniki Hepatologii i Nabytych Niedoborów Immunologicznych WUM

MT: Kiedy zainteresowała się pani chorobami zakaźnymi?

PROF. NADZW. ALICJA WIERCIŃSKA-DRAPAŁO:To był zupełny przypadek. Po studiach rozpoczęłam pracę na chirurgii dziecięcej. Szybko doszłam jednak do wniosku, że nie jest to dla mnie odpowiedni zawód. Potem przypadkiem trafiłam do kliniki chorób zakaźnych, gdzie akurat był wakat. Uważam ten dzień za jeden z najlepszych w moim życiu. Nigdy wcześniej o chorobach zakaźnych nie myślałam. Zainteresowałam się nimi dopiero, pracując w klinice. Dziś mówię, że to był szczęśliwy przypadek.

MT: W tamtym okresie o chorobach zakaźnych, zwłaszcza AIDS, niewiele było wiadomo. Medycyna była bezradna wobec tych chorych.

 A.W.-D.: AIDS była nową chorobą. Rzeczywiście, niewiele o niej wiedzieliśmy. Jednakże niemal z dnia na dzień pojawiały się nowe doniesienia. I choć dostęp do zagranicznych czasopism naukowych był w tamtym czasie znacznie ograniczony, to jednak jeździliśmy na międzynarodowe kongresy, staraliśmy się śledzić rozwój wiedzy na temat HIV/AIDS i żyliśmy nadzieją, że nie pozostaniemy bezradni wobec tej pandemii. W niedługim czasie zaczęły pojawiać się także polskie publikacje. Szybko opracowano leki antyretrowirusowe. Najpierw to był jeden preparat, potem zaczęliśmy stosować je w skojarzeniu dwu- i trzylekowym. Pierwsze doniesienie, które było sygnałem, że w leczeniu AIDS nadchodzi przełom, dotyczyło zahamowania wiremii po włączeniu leczenia antyretrowirusowego. Badaliśmy krew, w której nie stwierdzaliśmy wirusa. Co to była za radość! Niestety, nie trwała długo, bo przy pierwszej próbie odstawienia leku nastąpił powrót do sytuacji sprzed leczenia. Jeszcze wiele było takich płonnych nadziei.

MT: AIDS było wówczas stygmatyzujące. Uważano, że dotyczy osób z marginesu społecznego. To musiało rodzić dodatkowe trudności.

A.W.-D.:Kontakt z chorymi nigdy mnie nie przerażał. W chorobach zakaźnych zwykle tak jest, że na początku nie wiemy, jaki patogen wywołuje chorobę. Potrzeba czasu, by poznać dany patogen. Początkowo mieliśmy niewiele do zaoferowania. Chorych leczyliśmy wyłącznie objawowo. Oddział był smutny, sytuacje dramatyczne, a my nierzadko bezradni. Tak, to były trudne czasy. Nie dysponowaliśmy lekami antyretrowirusowymi. Dziś wiele się zmieniło. Możemy zaoferować wysoce skuteczną terapię. Jest to największy postęp i największa radość z długiej drogi przemian, które się dokonały. Zresztą rozwój wiedzy w tym obszarze dał początek wielu bardzo pozytywnym odkryciom. Można nawet powiedzieć, że problematyka HIV stała się kołem napędowym medycyny, a szczególnie immunologii, wirusologii i biologii molekularnej. Udało się opracować terapię skojarzoną, obecnie stosowaną w innych zakażeniach wirusowych. Zwrócono także uwagę na waż­ność stosowania się pacjenta do zaleceń lekarza, na indywidualizację terapii oraz problemy etyczne. Pierwsze doniesienia na ten temat pochodziły właśnie z obszaru HIV. Poszanowanie prywatności i zachowanie tajemnicy lekarskiej było i jest bardzo ważne. Chorzy ufali nam. Często byliśmy jedynymi powiernikami intymnych szczegółów z ich życia. Pamiętam większość z nich, zarówno tych leczonych z sukcesem, jak i tych, u których ponieśliśmy porażkę. Nigdy nie zapomnę kogoś, kto odmawiał leczenia, mimo że dostępne już były leki antyretrowirusowe. Tak bardzo nie mógł pogodzić się z tym, że został zakażony. Pamiętam także pierwszych pacjentów z HIV. Niektórzy z nich żyją do dziś i utrzymują z nami kontakt. Zżywamy się z nimi, znamy ich prywatne sprawy, dostajemy zaproszenia na śluby. Dziś AIDS jest chorobą przewlekłą.

MT: Pierwsze lata pracy poświęciła pani jednak nie pacjentom z HIV, ale ze schorzeniami hepatologicznymi.

A.W.-D.:Tak, na początku zajmowałam się hepatologią i tego też dotyczył mój doktorat. Dopiero później rozpoczęłam pracę z osobami zakażonymi HIV i chorymi na AIDS. Prowadziłam także pododdział obserwacyjno-zakaźny, co doskonałe przygotowało mnie do dalszej drogi zawodowej. Wspominam to jako bardzo ważny czas w moim życiu. Zajmowałam się także nieswoistymi chorobami zapalnymi jelit. Chorzy z takimi objawami jak biegunka zawsze trafiali do nas na oddział zakaźny z podejrzeniem tła infekcyjnego. I nawet jeśli rozpoznawaliśmy chorobę z obszaru gastroenterologii, to pacjent najczęściej pozostawał już pod naszą opieką. Dzięki temu dziś mogę się swobodnie poruszać w wielu różnych obszarach.

MT: Kolejnym ważnym krokiem był przyjazd do Warszawy.

A.W.-D.:Dowiedziałam się o kon­kursie na kierownika Kliniki Hepatologii i Nabytych Niedoborów Immunologicznych. Ze względu na moje przygotowanie naukowe i doświadczenie w obu tych obszarach zdecydowałam się na przystąpienie do konkursu. W roku 2008 zostałam kierownikiem tej kliniki. Przejęłam ją po panu prof. Januszu Cianciarze, jednym z nestorów polskiej hepatologii, z którym nadal aktywnie współpracujemy. Z jednej strony kontynuuję linię hepatologiczną prof. Cianciary, a z drugiej - koncentruję się na HIV/AIDS, nawiązując do moich wcześniejszych zainteresowań. Klinika była bardzo ceniona. Jako pierwsza w Polsce leczyła pacjentów zakażonych HIV. Pierwszym zadaniem, które przed sobą postawiłam, było utrzymanie jej dobrego wizerunku i kontynuowanie obszarów, w których się specjalizowała. Zależy mi również na naukowo-badawczym profilu kliniki. Zresztą również hepatologia bardzo się rozwinęła w ostatnich latach. Możliwości leczenia pacjentów zakażonych wirusami hepatotropowymi B i C są zupełnie inne niż przed laty. Prowadzone są liczne badania nad nowymi lekami. To jest wielki sukces naukowy. Niestety, wciąż mamy problem z późną diagnostyką. Są to choroby, które nie dają objawów przez wiele lat. Chorzy trafiają do ośrodków referencyjnych w fazie zakażenia często już niemożliwej do leczenia. Wówczas niewiele możemy zaoferować. Podobnie jest w obszarze HIV/AIDS. 40 proc. pacjentów w Polsce diagnozowana jest w bardzo późnej fazie zakażenia. Ma to ogromnie negatywny wpływ na zdrowie publiczne. Przed nami jest wiele do zrobienia.

MT: W pani głosie słychać pasję i idealizm...

A.W.-D.:Przez lata pracy nigdy nie zwątpiłam w sens tego, co robię. I nie żałuję, że poszłam tą drogą. A był to kolejny przypadek, który miał wpływ na moje życie. W liceum o medycynie w ogóle nie myślałam. Pochodzę z rodziny nauczycielskiej, więc zastanawiałam się raczej nad pedagogiką lub filologią polską. Pewnego dnia pomyślałam o medycynie. I tak już zostało. Refleksja ta zdecydowała o dalszym życiu. Rodzina dowiedziała się o moich zamiarach, dopiero gdy zostałam przyjęta na uczelnię. To była moja wielka tajemnica. Tradycje rodzinne kontynuuje natomiast moja córka, która zdawała niedawno egzaminy maturalne. Ona ma wyraźne inklinacje humanistyczne. Dodatkowo zajmuje się tańcem współczesnym.

MT: Tę pasję odziedziczyła po pani?

A.W.-D.:Nie, ja raczej nie jestem fanką tańca. I szczerze mówiąc, niewiele mam czasu na hobby i odpoczynek, ponieważ każdą wolną chwilę spędzam, podróżując między Warszawą a Białymstokiem, gdzie mieszka moja rodzina. Z nimi spędzam w miarę możliwości każdy weekend. Tak funkcjonujemy od trzech lat.

MT: To duże poświęcenie?

A.W.-D.:Ja bym to raczej nazwała realizacją różnych zamierzeń życiowych. Do tego należy też pogodzenie się ze wszystkimi aspektami podjętej decyzji.

MT: Nie był to prosty wybór.

A.W.-D.:Przeciwnie, decyzja okazała się zadziwiająco łatwa. Podjęłam ją bardzo szybko, co nie znaczy nierozważnie. W taki sposób podejmuję wszystkie decyzje. I do tej pory żadnej nie żałowałam.

Rozmawiała Olga Tymanowska (fot. Włodzimierz Wasyluk)

Do góry