Profilaktyka

Zdrowy jak wilk morski

Adam Grzybowski

Popularne są takie tematy jak ratownictwo medyczne czy telemedycyna, nie wszyscy jednak wiedzą, że to, co na lądzie wciąż jest w stadium rozwoju, na morzach i oceanach ma wieloletnią i dobrze ugruntowaną pozycję. Siły fachowe na jednostkach pływających i możliwość wsparcia z lądu od dawna należą do podstawowego kanonu każdej szanującej się firmy shippingowej. System także się rozwija. Na statki Polskiej Żeglugi Morskiej mają trafić defibrylatory.

– Szczeciński armator Polska Żegluga Morska zatrudnia ok. 2,5 tys. marynarzy. Wszyscy oni podlegają obowiązkowym badaniom lekarskim albo u nas, albo na nasze zlecenie w Portowym ZOZ w Gdyni – mówi Zbigniew Popik, prezes Marine Medical Services. – W siedzibie armatora przyjmują specjaliści, których badania potrzebne są do uzyskania świadectwa zdrowia (stomatolog, okulista, neurolog). Mamy też własnego orzecznika i to jego opinie decydują o otrzymaniu dokumentów uprawniających do rejsu.

– W przeszłości panował większy liberalizm i można było posiłkować się opiniami lekarzy z całej Polski, ale skutki były różne – uzupełnia Krzysztof Gogol, doradca dyrektora PŻM. – Dbamy nie tylko o fizyczne zdrowie marynarzy, ale także o psychiczne. Mamy własnego psychologa, który chętnie jest odwiedzany przez marynarzy. Jego opinia jest również brana pod uwagę przy awansach na stanowiska dowódcze. Średnio rocznie ok. 10 proc. badanych nie otrzymuje świadectwa zdrowia za pierwszą wizytą u lekarza orzecznika. Powodem jest nadwaga, problemy kardiologiczne, cukrzyca, problemy powypadkowe, konieczność poprawy wyników laboratoryjnych itp. Dla oceny stanu zdrowia marynarzy bardzo nam pomogło wprowadzenie w 2006 roku obowiązkowych, rozszerzonych konsultacji kardiologicznych na Pomorskim Uniwersytecie Medycznym. Jedna do dwóch osób na 100 badanych ze względu na stan zdrowia nie otrzymuje w ogóle świadectwa zdrowia. Oczywiście może odwołać się do Wojewódzkiego Ośrodka Medycyny Pracy, ale bardzo rzadko się zdarza, by nie podtrzymał wcześniejszej opinii.

O taryfie ulgowej nie ma też mowy w prywatnej firmie armatorskiej SMT Ship Management & Transport Gdynia Ltd. zatrudniającej ok. 1,5 tys. osób, z czego połowa to Polacy. – Oczywiście wszyscy, którzy podpisują kontrakty, muszą najpierw przejść badania lekarskie i posiadać aktualne świadectwo zdrowia – podkreśla Dariusz Stefaniak, crewing manager.

Czasy, gdy na większości statków handlowych i bazach rybackich pływali lekarze, są już zamierzchłe. Przepisy regulujące tę kwestię uległy zdecydowanej liberalizacji, natomiast umiejętności członków załogi niepomiernie wzrosły. W SMT wszyscy marynarze zostali przeszkoleni w dziedzinie ratownictwa morskiego, w tym także medycznego. – Oczywiście jego zakres zmienia się w zależności od zajmowanego stanowiska – stwierdza Dariusz Stefaniak. – Od elementarnych zasad udzielania pierwszej pomocy na najniższych stanowiskach po bardziej zaawansowane przeszkolenia z opieki nad chorym dla oficerów pokładowych. W PŻM każda osoba awansująca na stanowisko II oficera na statku musi mieć takie przeszkolenie (pełni funkcję lekarza na statku), a wcześniej był nim także I oficer i kapitan. Łącznie więc w PŻM jest to kilkaset osób.

Janusz Moder, od 30 lat kapitan żeglugi wielkiej, przytacza kilkadziesiąt przypadków, w których zdrowie, a niejednokrotnie życie członków załogi zależało od wiedzy, refleksu i umiejętności podejmowania właściwych decyzji w przypadku nagłych ataków malarii, zranienia, zwichnięcia i złamania.

Legendarną już, choć traktowaną wciąż bardzo poważnie, lekturą jest 750-stronicowy „Poradnik medyczny kapitana statku” z 1962 roku. Obok podręcznego wyposażenia w leki i narzędzia do dyspozycji była jeszcze radiostacja i mająca światowy zasięg organizacja International Radio Medical Centre (C.I.R.M.). Dzięki niej nawiązywano kontakt ze specjalistami na lądzie, którzy udzielali porad. Najpewniejsze jednak było konsultowanie się w rodzimym języku i – podobnie jak w innych krajach – także w Polsce jeszcze do niedawna tę funkcję pełniło Radio Medical. Po jego likwidacji przed paru laty PŻM podjęło indywidualną współpracę z grupą lekarzy specjalistów, którzy przez cały rok pełnią dobowe dyżury doradcze.

Według szacunkowych danych we flocie SMT ok. 60 osób miesięcznie korzysta z pomocy medycznej na statkach, a średnio 15 zasięga porad drogą radiową. – Ten system sprawia, że w poważniejszych przypadkach wymagających repatriacji marynarze zazwyczaj kontynuują leczenie u tego samego lekarza, który dokładnie zna dany przypadek i jest również w kontakcie z nami, czyli pracodawcą – podkreśla Dariusz Stefaniak.

– My z kolei – mówi Krzysztof Gogol z PŻM – jako pierwsi w kraju zastosowaliśmy dziesięć lat temu na dużą skalę system Tele-Cardio, z udziałem Kliniki Kardiologii przy Pomorskim Uniwersytecie Medycznym. Dzięki temu z dowolnej części świata przekazujemy sygnał pracy serca pacjenta ze statku do kliniki i oficer pełniący funkcję lekarza statkowego uzyskuje wskazówki odnośnie do dalszego postępowania. System sprawdza się znakomicie i uratował już wiele osób.

Do góry