Powitanie

Zdalnie

Iwona Konarska

Small iwona konarska opt

Iwona Konarska

Słowo „zdalnie” obok „chorób towarzyszących” stanie się na pewno słowem miesiąca. Niejednego. Na razie, jak donoszą mi znajomi, robi karierę nie tylko w pracy zawodowej, ale i w kontekście wizyt lekarskich. Młodsze pokolenie nie bardzo rozumie tę ekscytację, bo od dawna zachwyca się wszystkim, co kojarzy się z telemedycyną i korzysta z jej elementów potrzebnych do diagnostyki. Za to dla osób ze starszego pokolenia, którym z kolei telemedycyna kojarzyła się z teleportacją, jej przyjazna formuła dopasowana do ich potrzeb okazała się zaskoczeniem. Tak wynika z opowieści pacjentów, którzy w ten sposób odbyli kontrolne wizyty w centrach onkologii.

Praca zdalna? Tak. Ale wizyta u lekarza – to brzmiało jak sztuczny miód. I oczywiście trochę tak jest, ale kompetentnie przeprowadzona może być dobrym pomysłem na dzisiejsze czasy, gdy trzeba się trzymać daleko od siebie.

Gorzej, jeśli słowo „zdalnie” oznacza tak bardzo już całkowicie życie zdalne, że pacjenci barykadują się wraz ze swoją chorobą albo niepostawioną diagnozą. O zamrożonych chorobach po raz pierwszy usłyszałam w wywiadzie z prof. Wiesławem Jędrzejczakiem, hematologiem i onkologiem, przeprowadzonym dla Onetu. Profesor stwierdził, że nagle przestali zgłaszać się pacjenci. Postanowili przeczekać chorobę w domu, choć przecież ona zwalniać marszu nie zamierza. Przyczyny zamrożenia są różne. Po pierwsze, wszystkie szpitale są kojarzone z kosmitami broniącymi się przed koronawirusem. Przekaz jest jasny: nie musisz, trzymaj się z daleka. Nikt nie czyta tego, co drobnym drukiem, że trzeba wyważyć zagrożenie i nie rezygnować z koniecznych wizyt. Po drugie, wiele osób tylko czeka na pretekst, by opóźnić wizytę u lekarza. COVID-19 świetnie się do tego nadaje.

Niestety, przestają to być jednostkowe przykłady, ale stają się zjawiskiem, które pojawi się w statystykach.

Do góry