Za dużo karetek, za mało lekarzy

Patologie w medycynie ratunkowej.

Liczba karetek się zwiększa, ale jeździ w nich coraz mniej lekarzy – alarmuje środowa „Gazeta Wyborcza”. Zdarza się, że zespoły ratownicze nie wyjeżdżają, tylko zgłaszają awarię.

Łącznie w Polsce jest 1206 karetek. Dla porównania w 2016 roku było ich 955. Problem polega na tym, że coraz mniej jest karetek S – z lekarzem na pokładzie. W 2016 roku były 562, obecnie jest 375. 

Jednak zdarza się, że nawet w obsadzie karetki S brakuje lekarza. Gazeta opisuje patologie, kiedy lekarz jeździ z jednej stacji pogotowia do drugiej i udaje, że wszędzie jest do dyspozycji. 

Ratowników medycznych także ubywa. Wybierają zawód pielęgniarza, bo ta grupa dostała większe podwyżki. 

O problemie zapaści w medycynie ratunkowej mówi w bieżącym wydaniu „Medical Tribune” prof. dr hab. med. Juliusz Jakubaszko, emerytowany kierownik Katedry Medycyny Ratunkowej Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu oraz Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, twórca polskiej medycyny ratunkowej, członek Sekcji Medycyny Ratunkowej Europejskiej Unii Specjalizacji Medycznych (UEMS). Ekspert wskazuje, że specjalistów z tej dziedziny jest mało, są przeciążeni pracą, a ponadto dobijani nadmiarem obowiązków i odpowiedzialności. Proces ten zaczął się w latach 2010-2012. – Politycy manipulowali przy ustawie o państwowym ratownictwie medycznym z zamiarem opóźnienia wymogu specjalizacji lekarskiej z medycyny ratunkowej dla lekarzy pracujących na tego typu oddziałach. Kolejne nowelizacje w latach 2015 i 2017 oddalały obowiązek posiadania specjalizacji z medycyny ratunkowej i dopuściły do pracy w systemie medycyny ratunkowej lekarzy o innych kompetencjach lub nawet bez specjalizacji. Pojawił się zapis, że w karetce albo na oddziale ratunkowym może pracować praktycznie każdy lekarz, który przepracował określony czas w pogotowiu ratunkowym – przypomina prof. Jakubaszko. Dlatego – w ocenie eksperta – specjaliści medycyny ratunkowej zaczęli ginąć pośród fali napływających lekarzy, w tym także takich bez podstaw merytorycznych do pracy w medycynie ratunkowej. Jakie są tego skutki? – W ubiegłym roku nie obsadzono ponad 100 miejsc rezydenckich. Nie ma kandydatów. Skoro specjalizacja nie jest konieczna, żeby pracować w systemie medycyny ratunkowej, to lepiej robić inną, a w ratownictwie tylko dorabiać – zauważa prof. Jakubaszko.

Zwraca on uwagę także na fakt, że NFZ płaci za gotowość karetki do wyjazdu, a nie za rzeczywiste wyjazdy. 

ID