Bez mojej zgody

Chirurgia dziecięca – jak ją niszczą absurdy zarządzania

Opracowała Iwona Dudzik

O groźnych paradoksach mówi prof. dr hab. med. Andrzej Kamiński – Warszawski Uniwersytet Medyczny, Samodzielny Publiczny Dziecięcy Szpital Kliniczny, Oddział Kliniczny Chirurgii i Urologii Dziecięcej i Pediatrii, wojewódzki konsultant w dziedzinie chirurgii dziecięcej:

Tym, co najboleśniej dotyka chirurgię dziecięcą, jest chroniczny brak rozwiązania kwestii niskiego finansowania tych procedur.

NFZ tłumaczy, że na tę dziedzinę ma określoną pulę pieniędzy, której nie może zwiększyć. Jednak wyceny NFZ są obecnie tak niskie, że każdy pacjent, który staje w progu dowolnego w Polsce oddziału chirurgicznego, oznacza dla szpitala stratę. Dla zatrudnionego tam personelu znamionuje marne płace i notoryczne braki w zakupie sprzętu czy w inwestycjach.

Najgorsze jest jednak to, że zarówno MZ, jak i NFZ znają problem i jego źródła – powodem takiego stanu rzeczy jest zbyt duża liczba tych oddziałów. Jednak nikt z decydentów nic z tym nie robi. Utrzymywana jest fikcja, bo tak jest wszystkim na rękę. A to powoduje coraz większą frustrację.

Szpitale mają różne organy nadrzędne: uczelnie, prezydenta miasta, marszałka sejmiku wojewódzkiego. Część decydentów to politycy, którzy nie odważą się zlikwidować oddziału, nawet jeśli jest on merytorycznie słaby, a jego istnienie dyskusyjne. Żaden z nich nie chce zmniejszać stanu posiadania i wpływów, ani narażać się na utratę poparcia wyborców.

W rezultacie oddziałów chirurgii dziecięcej w Warszawie jest za dużo, a w związku z nadmierną podażą usług, każdemu z nich przypada zbyt mała pula pieniędzy z NFZ, aby się bilansować.

Co gorsze jednak, paradoksalnie, wcale nie te najlepsze oddziały mają większe szanse w rywalizacji.

W przypadku szpitali miejskich czy marszałkowskich, w ich utrzymaniu pomaga samorząd. Jednak uczelnie nie mają na to pieniędzy. Tymczasem dwa oddziały chirurgii dziecięcej WUM przyjmują ponad 60 proc. przypadków ostrodyżurowych w Warszawie, które finansuje jedynie NFZ. Jeśli dodamy do tego fakt, że szpitale kliniczne mieszczą się w starych budynkach z XIX w., okaże się, że ich sytuacja pogarsza się w dramatycznym tempie i praktycznie nie ma możliwości przełamania impasu.

Jest to nieracjonalne, bo to właśnie szpitale kliniczne mają najlepsze zaplecze merytoryczne i naukowe. One powinny uzyskać wsparcie, tymczasem przegrywają z przyczyn od siebie niezależnych.

Zapomina się przy tym, że na tym cierpią wszyscy, bo gdy zdarzają się trudności, komplikacje i powikłania w leczeniu, to pomocy dla tych najciężej chorych pacjentów szuka się właśnie w klinikach.

Sytuację mogłoby uzdrowić zróżnicowanie wyceny usług w zależności od poziomu szpitala. Swego czasu miał się tym zająć ministerialny zespół ds. szpitali klinicznych. Jak się jednak okazało, zespół ten niedawno praktycznie uległ rozwiązaniu.

Nie mogę się zgodzić z tym, że MZ skupia się wyłącznie na pacjentach onkologicznych, natomiast zapomniało o sprawie oddziałów chirurgii dziecięcej.

Do góry