Na ważny temat

Nowy model finansowania SOR

O sfrustrowanych pacjentach chodzących na skróty, potrzebie medycznej edukacji społeczeństwa i próbach reperowania finansów SOR z dr. n. med. Grzegorzem Michalakiem, konsultantem wojewódzkim na Mazowszu w dziedzinie medycyny ratunkowej, rozmawia Jerzy Dziekoński

MT: Na szpitalne oddziały ratunkowe narzekają i lekarze, i pacjenci. Jak oceniłby pan ich obecną sytuację?

Small michalak wasylukx opt

dr n. med. Grzegorz Michalak


DR GRZEGORZ MICHALAK:
Sytuacja jest dość trudna, ale nie ma dziedziny medycyny, w której nie byłoby czegoś do poprawienia.


MT: Tym bardziej że mamy do czynienia w przypadku SOR ze specyficznym rodzajem pracy.


G.M.:
 W SOR kumulują się niedociągnięcia innych dziedzin ochrony zdrowia. Wszyscy wiemy, że na SOR docierają pacjenci, którzy mogliby mieć udzielone świadczenie w POZ albo w ambulatoryjnej opiece specjalistycznej. Powodem są oczywiście kolejki. Wykazane to zostało już kilka lat temu m.in. w raporcie NIK. Ujęto w nim duży odsetek osób, które powinny mieć udzielone świadczenie w innym miejscu niż SOR. Dużą rolę w zmianie tej sytuacji mają lekarze i cały personel medyczny. Musimy pokazywać drogę pacjenta, musimy pokazywać rolę, jaką w ochronie zdrowia ma do odegrania SOR. Ważna jest szeroko zakrojona i skuteczna edukacja pacjentów. Ale i gdzie indziej są problemy, np. w Stanach Zjednoczonych w ciągu kilku lat zwiększyła się dwukrotnie liczba porad udzielanych na oddziałach pomocy doraźnej.


MT: Często jest to wynik polityki państwa. Można podać choćby przykład Hiszpanii, która kilka lat temu zamknęła dostęp do podstawowej opieki zdrowotnej dla niezarejestrowanych emigrantów, co zakorkowało oddziały pomocy doraźnej.


G.M.:
To jest problem nie tylko Hiszpanii. Rozlewa się on w inne części Europy. Dotyczy również, z powodu wysokich kosztów ubezpieczeń, Stanów Zjednoczonych. I rzeczywiście dużą rolę odgrywa polityka.


MT: W Polsce nie mamy imigrantów oblegających SOR, ale jak pan wspomniał, nie brakuje pacjentów, którzy nie powinni się tam znaleźć.


G.M.:
Pacjenci bardzo szybko się uczą – od kolegów, sąsiadów, innych pacjentów, że zamiast czekać np. na wizytę u kardiologa dwa miesiące, można przyjść na oddział ratunkowy i powiedzieć, że pojawił się ból w klatce piersiowej. Taki pacjent niezwłocznie zostaje przeprowadzony przez ścieżkę diagnostyczną, bo ten chory nie powinien zostać odesłany. Jest bowiem niebezpieczeństwo dla jego życia i zdrowia.


MT: Mamy zatem pacjenta, który przychodzi na SOR, i okazuje się, że jest potężna kolejka, jedni pacjenci wchodzą szybciej, inni wolniej i to rodzi frustrację, która odbija się często na lekarzach.


G.M.:
Nie tylko na lekarzach, ale przede wszystkim na pozostałym personelu pracującym na SOR.

Pacjent trafia do nas dwiema drogami. W rozporządzeniu o SOR określone są dwa miejsca przyjęć – osobno ma być przyjęty pacjent dowieziony przez zespoły ratownictwa medycznego i osobno chory z poczekalni, do której przyszedł sam lub został przywieziony przez rodzinę. W pierwszym przypadku problemu nie ma, natomiast w drugim, owszem, jest. I właśnie poczekalnia może być tym pierwszym miejscem frustracji – wiele osób oczekuje na badanie lekarskie. Tam powinien być ratownik medyczny lub pielęgniarka, aby wychwycić najpilniejsze przypadki. I jeśli mamy kilkanaście albo nawet dwadzieścia czy więcej osób, a mieliśmy takie sytuacje, jest to trudne do wykonania. Trzeba bardzo dobrego fachowca, żeby z poziomu rejestracji wychwycić osoby, które powinny być niezwłocznie poddane badaniu, diagnostyce i terapii. Na dużych SOR, na których w Polsce mamy po 120-140 udzielonych świadczeń na dobę, jest to problem jeszcze większy.

Z tego powodu frustracja odbija się w pierwszej kolejności na osobach rejestrujących, następnie na pielęgniarkach i ratownikach medycznych, a w ostatnim rzędzie na lekarzach.


MT: Presja jest ogromna, przez SOR przewijają się codziennie tłumy, zaś sposób finansowania nie jest dostosowany do sytuacji. Generuje to po stronie szpitali problemy finansowe.


G.M.:
Niewiele SOR w Polsce się bilansuje. Nie mówię, że żaden, bo są przykłady niewielkich oddziałów, które przy obecnym sposobie finansowania, obowiązującym do 30 czerwca tego roku, miały szansę się bilansować. Inaczej sytuacja wygląda na dużych SOR z licznym personelem, które przyjmują powyżej 100 pacjentów dziennie. Na takich oddziałach jest dwóch, trzech, a nawet więcej lekarzy pracujących całodobowo, do tego do 10 pielęgniarek i ratowników medycznych plus osoby rejestrujące. Ponadto dochodzi jeszcze personel pomocniczy: salowe, sanitariusze, gipsiarze, czyli zespół dyżurny.

Finansowanie według poprzedniego zarządzenia prezesa NFZ mogło skutkować od 2014 roku tym, że wykonanie procedur i sprawozdawanie ich do funduszu nie gwarantowało finansowania na poziomie 2013 roku. Jako środowisko wykazaliśmy, że przy takim zarządzeniu i takiej sprawozdawczości finansowanie SOR zmniejszy się o 30 proc. Na szczęście prezes NFZ przyjął nasze argumenty i powołał zespół, który od kwietnia 2014 roku wypracowuje nowy model finansowania SOR. Jestem jednym z pięciu lekarzy czynnie pracujących w SOR, którzy pracują w nim razem z przedstawicielami NFZ.


MT: Prace te owocują zmianami w algorytmie naliczania stawek dla SOR.


G.M.:
Prace trwają dość długo, bo chcemy jako zespół, razem z pracownikami Centrali NFZ znaleźć porozumienie. Mówimy bardzo podobnym językiem, nasze argumenty są przyjmowane i rozumiane. Zależy nam, żeby model finansowania, który uda się wypracować, był skuteczny na kolejne lata. Mamy już przygotowany wzór i zarządzenie prezesa NFZ, które pozwala na nowe, przejściowe finansowanie SOR już od 1 lipca do końca grudnia br. Ustalamy kolejne uzgodnienia do zapisów nowego zarządzenia, które miałoby zacząć funkcjonować od stycznia 2016 roku.


MT: Na czym mają polegać zmiany?


G.M
.: W przeszłości, niezależnie od struktury SOR, od tego, ile liczył personelu, była jedna składka ryczałtowa. Do tego dochodziło finansowanie za funkcję, czyli wyliczone z ilości i wartości udzielonych świadczeń. Nowo wypracowany model będzie znacznie korzystniejszy – pierwsza część zostanie rozłożona na dwie kolejne składowe, czyli finansowanie podstawowe dla każdego SOR – 3950 zł na dobę; do tego dokładamy kolejne 100 proc., które może uzyskać duży SOR w dużym szpitalu, który ma wszystkie oddziały szpitalne i dużą liczbę personelu. Mamy świadomość, że nie ma takiej placówki w Polsce, całkowicie spełniającej ten wymóg, ale są szpitale, które mogą uzyskać dodatkowe 70, 80, a nawet 90 proc. Na przykład dodatkowo punktowana jest pracownia hemodynamiki czy oddział udarowy, gdzie pacjent może być leczony trombolizą, bo daje to możliwość udzielenia pełnego świadczenia chorym z OZW i udarami w jednym miejscu, bez konieczności dodatkowego transportu. W tej części są jeszcze warunki kadrowe – lepiej punktowany jest lekarz specjalista medycyny ratunkowej, drugi lekarz specjalista medycyny ratunkowej i trzeci lekarz rezydent, przynajmniej po drugim roku specjalizacji, a także pielęgniarka ratunkowa oraz więcej niż jeden ratownik medyczny na dyżurze.

Do góry