MT: Stąd zainteresowanie leczeniem przezskórnym?


M.K.:
Tak, stąd moja myśl, że leczenie przezskórne jest przyszłością, choć ono w tej chwili w Polsce i na świecie stanowi margines leczenia osób z ostrą zatorowością płucną.

Natomiast historia przezskórnego leczenia przewlekłego nadciśnienia płucnego rozpoczęła się pod koniec XX wieku, kiedy to w amerykańskich ośrodkach próbowano rozszerzać tętnice płucne przy użyciu cewników balonowych, ale pacjenci umierali. Dopiero mniej więcej 10 lat później japońscy naukowcy znaleźli sposób, jak należy przeprowadzać te zabiegi, jak prowadzić pacjentów, jak bardzo rozszerzać tętnice płucne. Dzięki temu leczenie stało się bezpieczne dla pacjentów, a chorzy nie umierali w wyniku reperfuzji i obrzęku płuc. Kwestia bezpieczeństwa przez długi czas była problemem i dużo czasu zajęło nam namówienie prof. Pruszczyka na wykonywanie tych zabiegów w naszej klinice.

Kolejnym zabiegiem, który jest coraz bardziej popularny na świecie, jest angioplastyka żył biodrowych u pacjentów po przebytej zakrzepicy żył głębokich kończyn dolnych albo z uciskiem lub zwężeniem żył kończyn dolnych, co skutkuje zakrzepicą i zespołem pozakrzepowym. W tej chwili wszczepianie stentów jest realizowane w kilku polskich ośrodkach. My też nad tym się zastanawiamy. Ale to jest myśl przyszłości.


MT: W medycynie sukcesy przeplatają się z porażkami. Zdarzały się panu chwile zwątpienia?


M.K.:
Najczęściej takie momenty są dwa. Pierwszy pojawia się zaraz na początku drogi zawodowej i związany jest z niskim uposażeniem. Wtedy pojawia się pytanie, czy warto było wiązać swoje losy z medycyną. Pamiętam, że rozważałem wtedy emigrację. Wielokrotnie prowadziłem rozmowy z prof. Pruszczykiem. Ale on mnie przekonywał, bym został i byśmy spróbowali sobie stworzyć takie warunki pracy jak za granicą. To częściowo się nam udało. W 2009 roku prof. Pruszczyk rozpoczął, przy mojej niewielkiej pomocy, starania o środki na dofinansowanie remontu kliniki, a w 2012 roku udało się klinikę wyremontować. Dziś mamy nowoczesny budynek, dołączyli do nas dr Marek Roik oraz dr Dominik Wretowski i tak powstała pracownia hemodynamiki, w której możemy wykonywać nie tylko badania w kierunku choroby wieńcowej, ale przede wszystkim nastawieni jesteśmy na cewnikowanie prawego serca, angioplastykę tętnic płucnych, przezskórne leczenie pacjentów z ostrą zatorowością płucną, rozkawałkowywanie skrzeplin. Dzięki temu jesteśmy jednym z wiodących ośrodków kardiologicznych leczących żylną chorobę zakrzepowo-zatorową w Polsce i myślę, że w Europie.

Kolejne momenty zwątpienia przyszły wraz z porażkami, gdy umierali pacjenci. Pamiętam jeden ze swoich dyżurów w szpitalu na Banacha. Byłem młodym lekarzem, trzy lata po studiach. Na oddziale było 60 pacjentów w 20 salach. Podczas wieczornego obchodu wszedłem do jednej z sal. Pacjent nie oddychał. Rozpocząłem resuscytację. Skończyła się niepowodzeniem. Przeszedłem do drugiej sali. Podszedłem do łóżka chorego. Pacjent nie zareagował. Już nie żył. W następnej sali kolejny pacjent wymagał resuscytacji. Nie udało się przywrócić funkcji życiowych. Na jednym dyżurze, w ciągu dwóch godzin obchodu stwierdziłem trzy zgony. To było makabryczne przeżycie i do dzisiaj to pamiętam. Było oczywiście też wiele sytuacji, które sprawiły mi ogromną radość, gdy pacjenci dziękowali mi za uratowanie życia.

Mam ogromną satysfakcję z leczenia pacjentek, młodych osób z zatorowością płucną, które miały obawy przed zajściem w ciążę, bowiem jest ona jednym z czynników ryzyka wystąpienia żylnej choroby zakrzepowo-zatorowej. Wiele z nich udało mi się namówić, by nie rezygnowały z planów, a potem bezpiecznie przeprowadzić przez okres ciąży i połogu. To pokazuje, że zawsze jest nadzieja, nawet gdy pojawiają się trudności i chwile zwątpienia.

Ogromną satysfakcję również przynoszą wyróżnienia i nagrody. W 2013 roku, 10 lat po moim mistrzu, prof. Piotrze Pruszczyku, odebrałem nagrodę Prezesów Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego. To są bardzo przyjemne momenty związane z pracą naukową. I choć w medycynie zdarzają się też trudne chwile, bezsilność i zwątpienie, to nie żałuję obranej drogi. Niczego bym nie zmienił. Bardzo się cieszę, że udało mi się spotkać ciekawych i życzliwych ludzi, z którymi pracuję. Być może w innym miejscu można zarobić większe pieniądze, może szybciej robić karierę, być bardziej niezależnym. Ala czasem lepiej, przynajmniej ja tak wolę, spokojniej dojść do pewnych rzeczy, w gronie przyjaciół i życzliwych osób. Uważam, że współpraca daje lepsze efekty niż zażarta rywalizacja i ciągła walka.

Do góry