J.P.:
Obejmując funkcję dyrektora, zobowiązałem związki zawodowe, które postulowały, abym to ja pokierował szpitalem, do wzięcia współodpowiedzialności za zakład pracy i może dlatego dobrze nam się współpracuje. Nie zwolniłem nikogo ze względów ekonomicznych, z pracą pożegnały się jedynie te osoby, które działały na niekorzyść szpitala, czyli np. w ramach swoich obowiązków pracowały dla obcych podmiotów. Dotyczyło to sektorów medycznego i administracyjnego. Zgodnie z programem restrukturyzacyjnym moich poprzedników powinienem zwolnić 150 osób i obniżyć pensje do 2/3. Postąpiłem inaczej. Odwołam się znów do sytuacji w wojsku: gdy zaczynają się oszczędności, w pierwszej kolejności likwiduje się orkiestrę, ale przy okazji najbliższej akademii trzeba wynająć ją od sąsiada, co kosztuje więcej niż jej roczne utrzymanie. Każdy nasz oddział otrzymał pełny wykaz ponoszonych kosztów, od obsługi rozliczeń administracyjnych po salę operacyjną i jej pracowników. Na tej podstawie wiadomo, w którym miejscu lub na jakiej współpracy dany oddział może zaoszczędzić, a z czego nie może rezygnować. To pewien rodzaj współodpowiedzialności, która też przynosi efekty. Do tej pory nikt nie wiedział, ile co kosztuje i jakie jest faktyczne zadłużenie.


MT: Czyli zabieg trwa…


J.P.:
Początki były bardzo trudne, ale chirurg nie może przerwać zabiegu tylko dlatego, że pacjent mocno krwawi. Wtedy musi odezwać się jego prawdziwa natura i chęć walki. W przypadku tego szpitala było podobnie.

Do góry