Pieniądze

Zabrali kardiologii, czyli pieniądze źle zaoszczędzone

O tym, za co lekarz powinien dostać zapłatę i na co brakuje pieniędzy w ochronie zdrowia, z prof. dr. hab. med. Piotrem Hoffmanem, kierownikiem Kliniki Wad Wrodzonych Serca w Instytucie Kardiologii, prezesem Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego, rozmawia Anna Hucko

Small hp002 opt

prof. dr hab. med. Piotr Hoffman

MT: W sporze między resortem zdrowia a środowiskiem kardiologów głównym argumentem za obniżeniem wycen było przeszacowanie procedur kardiologicznych. Problemem jest przepłacanie za świadczenia kardiologiczne czy brak środków na pozostałe?


Prof. Piotr Hoffman:
Nie uważam, żeby w Polsce cokolwiek było przepłacone. Nasza ochrona zdrowia jest zorganizowana w oparciu o bardzo niskie nakłady finansowe, nieporównywalnie niższe niż w Europie. Nie tylko Niemcy, Francuzi i Brytyjczycy przeznaczają na ochronę zdrowia więcej niż my – Czesi, Słowacy czy Litwini również dysponują dużo większymi środkami. Ale to sukces polskiej kardiologii w leczeniu ostrego zespołu wieńcowego jest stawiany za wzór. Wskaźnik śmiertelności w ostrej fazie zawału obniżyliśmy do ok. 6 proc., przy czym leczony interwencyjnie zawał w niektórych ośrodkach osiąga tylko 2 proc. To są parametry, które uzyskiwane są w Niemczech, gdzie nakłady na ochronę zdrowia są pięć razy większe niż w Polsce. Gorzej jest z tym, co się dzieje dalej z pacjentem. Wiemy, że nie jest dobrze, bo śmiertelność po roku od zawału wynosi 20 proc., a po dwóch latach – 28 proc. Jest to problem do rozwiązania, ale na pewno nie poprzez zmniejszenie finansowania procedur.


MT: Jakie są inne możliwości?


P.H.:
Jednym z rozwiązań jest opieka koordynowana. Od zawsze byłem przeciwny płaceniu za procedury, bo leczenie to nie tylko zabieg. Z lekarskiego punktu widzenia jest to pomysł bardzo klarowny i zrozumiały, bo tak powinno leczyć się pacjentów, ale na razie przewidywane nakłady mają być mniejsze niż te, którymi obecnie dysponujemy. Popatrzmy na sukces leczenia kardiologicznego jako na poprawę wskaźników rokowania. Nadal jesteśmy w tej kwestii za UE, ale mamy widoczną poprawę. Śmiem twierdzić, że teraz wrócimy do starych liczb i odtworzymy sytuację sprzed lat. Jeśli będziemy posługiwać się tymi samymi metodami diagnostyki i terapii co kilka lat temu, będziemy mieli takie same wyniki jak wtedy. Żeby tego uniknąć, trzeba za to zapłacić. To jest naprawdę bardzo proste. Nakłady na chorych z niewydolnością serca wynoszą według szacunków ok. 1,7 mld zł rocznie. Jeżeli pogorszymy jakość leczenia zawałów mięśnia sercowego, wzrośnie liczba pacjentów chorujących na niewydolność. Pieniądze, które zaoszczędzimy, w pewnym momencie zaczną być potrzebne u poważnie chorych, w dodatku dużo starszych z chorobami towarzyszącymi. Kardiologia interwencyjna leczy zawał szybko po to, żeby nie doszło do niewydolności lub doszło do niej później. Obecnie oszczędzamy to, co wydalibyśmy później. Mało tego, mamy pacjenta, który wraca do pracy i płaci podatki. To, co mówię, trochę odziera medycynę z magii, ale taki jest świat.


MT: Ministerstwo Zdrowia przed wakacjami argumentowało, że pieniądze, które ma kardiologia, są potrzebne na inne kulejące dziedziny.


P.H.:
Patrząc na to z perspektywy szpitala publicznego, który zajmuje się różnymi procedurami, nie jest to takie proste. Za interwencje szpital dostaje konkretne pieniądze, które pozwalają opłacić inne deficytowe zdarzenia. W zeszłym roku najdłuższa hospitalizacja w mojej klinice trwała 14 miesięcy, akurat zdarzył nam się bardzo trudny przypadek, na szczęście zakończony sukcesem. Z lekarskiego punktu widzenia była to ogromna satysfakcja, ale od strony finansowego funkcjonowania instytutu była to porażka. Gdyby nie pieniądze z kardiologii interwencyjnej, po kilku takich pacjentach moglibyśmy się pakować.

Ministerstwo nie przekazało jasnych informacji co do tego, kto ma dostać większe finansowanie. Niemniej jednak nie jest tak, że jeśli komuś da się pieniądze, to on zrobi od razu z nich coś, co naprawi sytuację. Trzeba umieć to zrobić. W przypadku kardiologii pieniądze, jakie otrzymaliśmy w postaci wysoko wycenionych procedur, zostały znakomicie zainwestowane. Zbudowano niezły, w porównaniu z innymi specjalnościami, system opieki. Problem polega na tym, że w całym systemie pieniędzy jest zbyt mało. Widzimy, że z tej biedy już nic więcej się nie wykroi. Oczywiście można zabrać komuś i dać innemu, ale nie jest to sposób na kreowanie postępu. Nie mamy dobrze przemyślanej polityki zdrowotnej, która mogłaby zdefiniować priorytety. Gdyby były opracowane, trudno byłoby pominąć kardiologię. Natomiast ta narracja, którą podchwytuje część środowisk – zabierzmy kardiologom, a my będziemy lepiej leczyć – nie jest właściwą drogą. Nikt na tym nie wygra.


MT: Nie ma realnej perspektywy zwiększenia środków, co więc może pomóc?


P.H.:
Prewencja. Nie chodzi o to, żeby straszyć ludzi, mówiąc, że każdy otyły będzie miał zawał, ale pokazać, że jest wybór. Nikomu nic nie kazać, ale uświadamiać, jak ważna jest troska o siebie i własne dzieci, dzieciom zaś zaszczepić przekonanie, że muszą dbać o siebie i o swoich rodziców. Dlatego Polskie Towarzystwo Kardiologiczne planuje akcję „Zdrowe dzieci, zdrowa młodzież, zdrowi dorośli”.


MT: Kardiologom interwencyjnym zarzucono, że walczą o wysokie wyceny z powodu własnych interesów. Czy kardiologom żyje się lepiej niż lekarzom innych specjalności?


P.H.:
To nie jest tak, że kardiolodzy są jakoś nadmiernie pazerni, nadal pensje, które są przecież składową zysku każdego szpitala, są w Polsce bardzo niskie. Nie wiem, jak mają się inni specjaliści. Jestem wrogiem egalitaryzmu i przeciwnikiem wizji lekarza jako siermiężnego Judyma. Lekarze w Polsce są potwornie przepracowani. Jest nas zdecydowanie za mało, w najgorszej sytuacji są lekarze POZ. Gdyby mogli przyjmować 10-15 pacjentów dziennie, byliby oni przebadani i odpowiednio pokierowani. Nie da się tego zrobić przy 60 chorych dziennie. Musimy być tego świadomi. O to, czy kardiologom żyje się lepiej, trzeba zapytać młodych lekarzy, którzy zarabiają 2-2,5 tys. zł na rękę, a w perspektywie mają podwyżkę 200 zł, gdy ukończą specjalizację. Znam takich kardiologów, którzy mają się relatywnie lepiej niż inni, znam takich, którzy mają się bardzo dobrze, i takich, którzy mają się źle. Nie chciałbym wchodzić w kwestie statusu materialnego – każdy sam podejmuje w życiu decyzje. Wynagrodzenie jest medialnym argumentem, na który trudno odpowiedzieć. Będę bronił prawa lekarza do bycia zamożnym. To jest ciężka praca. Dobry kardiolog to człowiek, który zwykle leczy bardzo ciężko chorych ludzi. To nie są sprawy, które nie pozostawiają emocjonalnego osadu. Ta praca nie kończy się z zamknięciem drzwi gabinetu, jak bywa w innych zawodach. Dobry lekarz powinien zarabiać wystarczające pieniądze. Oczekiwanie, że będzie żył w oderwaniu od spraw materialnych, jest absurdem.


MT: Czy system płacenia za procedurę, w dodatku w warunkach braków finansowych, zmusza lekarzy do przyjęcia postawy doktora Judyma? Czy płacenie za usługę wypacza system w inny sposób?


P.H.:
Płatność za procedurę wpływa na konto szpitala, a nie lekarza. Jako że obniżenie stawek za procedury w kardiologii interwencyjnej i elektroterapii zmniejszy je, to środki na pensje pracowników ochrony zdrowia, nie tylko lekarzy, z pewnością nie wzrosną. Lekarze niezbyt często upominają się o wynagrodzenia, odkąd pamiętam, był to zawsze temat wstydliwy. Śledząc media i wypowiedzi anonimowych internautów, wiem, ile jest przekłamań na ten temat. Podawanie stawek brutto, łączenie dochodów z dyżurów lub kilku miejsc pracy sprzyja budowaniu wrażenia, że lekarze zarabiają dużo. Jak wspomniałem, lekarz wymaga komfortu pracy, czasu na odpoczynek, ale również na uzupełnienie wiedzy. Pacjenci oczekują lekarza kompetentnego, skoncentrowanego, który traktuje chorego z empatią. Za to też system powinien płacić. Niestety, obecnie największym problemem ochrony zdrowia w Polsce są zdecydowanie zbyt niskie nakłady. Cieszy, że także ze strony polityków słyszymy głosy o konieczności ich wzrostu do poziomu nawet 7 proc. PKB. Wpłynie to na wzrost jakości usług medycznych, oczywiście po niezbędnych korektach systemu, także po zapewnieniu wzrostu liczby lekarzy i pielęgniarek. Poprawa finansowania w jednostkach macierzystych z pewnością skłoni wielu lekarzy do pracy na jednym etacie – z korzyścią dla chorych i pracowników ochrony zdrowia. Pamiętajmy, że od czasów dr. Judyma Polska nie tylko uzyskała niepodległość, ale aspiruje do miana nowoczesnego, bogacącego się państwa. Nie pozwólmy, by polscy lekarze pozostali w dziewiętnastowiecznych Cisach.

Do góry