Prawo

Stwierdzenie zgonu – to nie ja, to kolega

Lek. med. Radosław Drozd

Specjalista medycyny sądowej, Zakład Prawa Medycznego Katedry Medycyny Sądowej Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu

Small dsc 0018 opt

Lek. med. Radosław Drozd

W artykułach publikowanych w tym dziale kilkakrotnie poruszana była kwestia problemów związanych ze stwierdzaniem zgonu. Temat ten jednak ustawicznie powraca i kolejne publikacje medialne, a nawet postępowania prokuratorskie pokazują, że organy odpowiedzialne za ustalenie zasad formalnego postępowania po zgonie nadal nie zadbały o prawidłowe regulacje w tej sprawie. Przykładem niech będzie poniższy przypadek.

Siedemdziesięcioletni mężczyzna wyjechał wraz z żoną na wakacje do miejscowości letniskowej. W trakcie pobytu z zapałem oddawał się pasji wędkowania. Codziennie wstawał wczesnym rankiem, z zestawem wędek wyruszał nad pobliskie jeziora i przebywał tam zazwyczaj aż do obiadu. Z powodu 40-stopniowych upałów żonie nie podobała się tak intensywna aktywność hobbystyczna męża, często dzwoniła do niego, prosząc, by wcześniej wrócił do ośrodka wczasowego, gdyż długotrwałe przebywanie na słońcu może być niebezpieczne dla jego zdrowia. Mężczyzna lekceważył jednak prośby żony.

Okazało się, że obawy były uzasadnione. Pewnego dnia w godzinach południowych inny wczasowicz przechodzący w okolicach jeziora zauważył w krzakach leżącego mężczyznę. Nie podszedł do niego, nie sprawdził, czy żyje, od razu zawiadomił pobliski posterunek policji. Dwaj funkcjonariusze udali się we wskazane miejsce i odnaleźli wędkarza. Leżał na brzuchu, twarzą do ziemi. Policjanci obrócili go na plecy i stwierdzili, że mężczyzna nie oddychał (klatka piersiowa była nieruchoma, nie słychać było szmerów oddechowych), nie miał wyczuwalnego tętna na tętnicy szyjnej. Według opisu policjantów miał „siną całą twarz i palce u rąk” oraz szerokie, nieruchome źrenice. Po jego ciele chodziły mrówki i inne owady. Funkcjonariusze nie podejmowali reanimacji, gdyż ich zdaniem mężczyzna na pewno już nie żył. O znalezieniu tej osoby zawiadomili dyżurnego pobliskiej komendy miejskiej i poinformowali, że „chyba mamy zgon”.

W międzyczasie na miejscu zjawiła się żona mężczyzny, która powiedziała funkcjonariuszom, że ostatni raz telefonicznie rozmawiała z mężem około godziny wcześniej i prosiła go, by wrócił do ośrodka, gdyż panuje duży upał. Mąż nie chciał wracać, bo „miał branie”. Mężczyzna znaleziony został jednak nie na brzegu jeziora, gdzie zwykle wędkował, lecz u podnóża schodów prowadzących na skarpę otaczającą jezioro, zatem prawdopodobnie był w drodze powrotnej do domu. Kobieta opowiedziała policjantom, że mąż leczył się z powodu nadciśnienia tętniczego, systematycznie zażywał leki obniżające ciśnienie oraz zmniejszające stężenie cholesterolu.

Dyżurny komendy miejskiej porozumiał się więc z dyspozytorem najbliższego centrum powiadamiania ratunkowego i zgłosił, że nad jeziorem „leży mężczyzna, nie reaguje, według naszej obserwacji wygląda na nieżywego”. Na pytania dyspozytorki: „Czy osoba poszkodowana oddycha, reaguje?” dyżurny odpowiadał: „No chyba nie, nie wiem…”. Dyspozytorka skierowała zespół ratownictwa medycznego z lekarzem. Jednocześnie poprosiła o telefon do funkcjonariuszy znajdujących się na miejscu zdarzenia, ponieważ chciała dokładniej ustalić jego okoliczności. W międzyczasie miała miejsce kolejna rozmowa telefoniczna pomiędzy dyżurnym komendy miejskiej a funkcjonariuszami, w której poinformowali, że „panu tu już wyszły plamy opadowe”.

Chwilę później na pytania dyspozytorki funkcjonariusz obecny na miejscu zdarzenia odpowiedział jednak: „No, pan tu jest w stanie zgonu (…), na pewno nie żyje (…), nie ma tętna, (…) klatka piersiowa się nie unosi”. W związku z tym dyspozytorka przekazała zespołowi: „Tam jest ewidentny zgon, wracajcie!”, a funkcjonariuszowi policji wyjaśniła: „W związku z tym, że dzwonicie i stwierdzacie, że tam jest ewidentny zgon, nie wysyłamy wam karetki, ponieważ pogotowie nie jeździ do stwierdzania zgonu. Wezwijcie sobie lekarza, który tam ma pieczę nad waszym terenem, czyli lekarza z rejonu. (…) Pogotowie na pewno nie pojedzie i nie stwierdzi zgonu”.

Policjanci znaleźli się więc w kropce, ponieważ nie zjawił się lekarz, który stwierdziłby zgon i wystawił kartę zgonu. Czekało ich żmudne poszukiwanie „chętnego” do wykonania tej czynności wśród lekarzy pobliskich przychodni i szpitali. Problemom wynikającym z powstałej sytuacji w „prostych żołnierskich słowach” dał wyraz, poinformowany o sytuacji, dyżurny komendy miejskiej: „No, niepotrzebnie (…) tam któryś przekazywał, że nie żyje, trzeba było powiedzieć (…), że nie jesteś lekarzem, nie będziesz (…) tego stwierdzać!”. Nie mając innego wyjścia, dyżurny zaczął telefonować do kolejnych przychodni w powiecie z pytaniem, czy któryś z lekarzy stwierdzi zgon. Do wyjazdów i bezpośredniego pytania o to w innych przychodniach skierowano również aż dwa patrole zmotoryzowane! Jednak za każdym razem po wstępnym ustaleniu, że zmarłym jest wczasowicz, a więc osoba niezapisana do żadnej miejscowej przychodni, odpowiadano: „Nie mamy wolnego lekarza”, „Pan doktor przyjmuje pacjenta z nadciśnieniem i nie może go zostawić”, „Lekarz jest w terenie na zamówionych wizytach domowych, wróci o godz. 18.30”, „Lekarz będzie dopiero po godz. 18.00” itp.

Po mniej więcej godzinie poszukiwań na dyżurnego komendy miejskiej spłynęła zbawienna myśl, żeby o fakcie zatrzymania krążenia w okolicach jeziora zawiadomić ratowników WOPR! Ci przybyli na wezwanie i ocenili, że powinni podjąć reanimację. Zgodnie podali później, że mężczyzna był blady, wiotki, miał ciepłe i wilgotne powłoki skórne, nie widzieli na jego ciele plam opadowych. Po rozpoczęciu reanimacji (sztucznej wentylacji workiem AMBU i masażu pośredniego serca) jeden z ratowników zadzwonił do dyspozytora centrum powiadamiania ratunkowego z prośbą o przyjazd karetki, gdyż „od 15 minut reanimują nad jeziorem człowieka”. Dyspozytorka wysłała więc na sygnale zespół ratownictwa medycznego z lekarzem, który po przybyciu na miejsce przejął reanimację. Czynności reanimacyjne prowadzono przez ponad 30 minut i zakończono z powodu ich nieskuteczności. Lekarz zespołu ratownictwa medycznego stwierdził zgon pacjenta i wystawił kartę zgonu. Jednocześnie funkcjonariusze policji uzyskali od żony zmarłego deklarację, że „nie podejrzewa, aby przyczyną zgonu męża było przestępstwo i nie oczekuje przeprowadzenia sekcji zwłok” (sic!). Kartę zgonu przekazano zatem żonie, a zwłoki z miejsca zdarzenia zabrał przedsiębiorca pogrzebowy.

Skąd późniejsze zainteresowanie prokuratury tą sprawą? Otóż zawiadomienie o przestępstwie złożył w tej sprawie kierownik stacji pogotowia ratunkowego. Donosił, że „mogło dojść do profanacji zwłok”, gdyż u osoby „niewątpliwie zmarłej” podjęto i prowadzono czynności reanimacyjne, a następnie bezpodstawnie ponownie wezwano zespół ratownictwa medycznego z lekarzem tylko po to, by ten stwierdził zgon. Na pytanie prokuratora kierownik odpowiedział jednocześnie, że fakt odwołania zespołu ratownictwa medycznego z pierwszego wyjazdu do pacjenta nie mógł narazić go na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia, gdyż ten wówczas „ewidentnie nie żył”.

W tej kuriozalnej sprawie jak w soczewce skupiają się najistotniejsze wady obowiązujących przepisów dotyczących stwierdzania zgonu. Czynność ta jest (zgodnie z art. 11 ust. 1 Ustawy o cmentarzach i chowaniu zmarłych) obowiązkiem „lekarza leczącego chorego w ostatniej chorobie”. Natomiast (zgodnie z ust. 2 tego artykułu) w razie niemożności dopełnienia tego obowiązku „stwierdzenie zgonu i jego przyczyny powinno nastąpić w drodze oględzin dokonywanych przez lekarza” – innego niż lekarz „ostatnio leczący” i odrębnie powołanego do tej czynności. Doprecyzowanie tego przepisu znajduje się w treści Rozporządzenia Ministra Zdrowia i Opieki Społecznej w sprawie stwierdzenia zgonu i jego przyczyny. Stwierdzono w nim, że (§ 2 ust. 1) „Wystawienie karty zgonu jest obowiązkiem lekarza, który ostatni w okresie 30 dni przed dniem zgonu udzielał choremu świadczeń leczniczych”, a (§ 3) „w przypadku gdy nie ma lekarza zobowiązanego do wystawienia karty zgonu w myśl § 2 ust. 1 bądź lekarz taki zamieszkuje w odległości większej niż 4 km od miejsca, w którym znajdują się zwłoki, albo z powodu choroby lub z innych uzasadnionych przyczyn nie może dokonać oględzin zwłok w ciągu 12 godzin od chwili wezwania, kartę zgonu wystawia:

• lekarz, który stwierdził zgon, będąc wezwany do nieszczęśliwego wypadku lub nagłego zachorowania,

• lekarz lub starszy felczer albo felczer zatrudniony w przychodni bądź ośrodku zdrowia lub jego placówce terenowej (wiejski, felczerski punkt zdrowia) i sprawujący opiekę zdrowotną nad rejonem, w którym znajdują się zwłoki (…)”.

Doszliśmy do sedna. Wymienione w ramce rozporządzenie, mimo że pochodzi z 1961 roku i nigdy nie było nowelizowane, ciągle obowiązuje! W międzyczasie, w 1999 roku, zlikwidowano natomiast rejonizację i wprowadzono podstawową opiekę zdrowotną z wyborem lekarza pierwszego kontaktu. Obecnie zatem nie ma lekarza „sprawującego opiekę nad rejonem”, ponieważ lekarze podstawowej opieki zdrowotnej opiekują się tylko pacjentami, którzy dokonali wyboru w tym zakresie. Stwierdzenie zgonu u osób, które zmarły w odległości większej niż 4 kilometry od miejsca pobytu ich lekarza rodzinnego, zależy zatem od przybycia na miejsce „lekarza wezwanego do nieszczęśliwego wypadku lub nagłego zachorowania”.

Natomiast dlaczego jednostki systemu Państwowego Ratownictwa Medycznego odmawiają wyjazdów „do stwierdzenia zgonu”? Wyjaśnieniem mogą być zapisy Ustawy o Państwowym Ratownictwie Medycznym. Zgodnie z nimi system ma zadziałać, tzn. zespół ratownictwa medycznego ma zostać wysłany, gdy stwierdzi się „stan nagłego zagrożenia zdrowotnego”.

Zgodnie z definicją ustawową jest to „stan polegający na nagłym lub przewidywanym w krótkim czasie pojawieniu się objawów pogarszania zdrowia, którego bezpośrednim następstwem może być poważne uszkodzenie funkcji, organizmu lub uszkodzenie ciała lub utrata życia, wymagające podjęcia, natychmiastowych medycznych czynności ratunkowych i leczenia”.

Jeżeli zatem doszło już do zgonu człowieka, co można m.in. stwierdzić w oparciu o występowanie „pewnych znamion śmierci”, jakimi są plamy opadowe lub stężenie pośmiertne, to „stan nagłego zagrożenia zdrowotnego” nie może istnieć (gdyż po zgonie nie istnieją już takie dobra człowieka jak zdrowie i życie) i dyspozytor ma prawo odmówić wysłania zespołu. Odrębną kwestią jest oczywiście zasadność i rzetelność dokonywania tego typu ustaleń w rozmowie telefonicznej dyspozytora ze zgłaszającym. W opisanej sprawie zgłaszający, funkcjonariusze policji, nie mieli jednak wątpliwości, że doszło do zgonu, bo widzieli plamy opadowe i opisywali je w rozmowie telefonicznej.

Dlaczego zatem plam opadowych nie widzieli ratownicy WOPR, którzy po prawie godzinie przybyli na wezwanie i rozpoczęli „reaniamcję zwłok”? Wyjaśnieniem może być fakt wcześniejszej zmiany pozycji zwłok przez policjantów oraz zjawisko całkowitej przemieszczalności plam opadowych, które występuje w okresie do około pięciu godzin od zgonu. W przypadku śmierci nagłej plamy opadowe mogą pojawić się w najniżej położonych częściach ciała już po upływie 20 minut od zgonu. W ciągu kolejnych kilku godzin są one jednak całkowicie przemieszczalne, tzn. po zmianie pozycji ciała zanikają w miejscu pierwotnego występowania i ponownie pojawiają się w jego najniższych częściach. Dlatego ratownicy WOPR, którzy zastali ciało przewrócone na plecy, mogli nie dostrzec plam opadowych i sądzić, że będą w stanie przeprowadzić skuteczną reanimację. Zresztą fakt „odpłynięcia zasinienia” z twarzy denata po zmianie pozycji ciała opisywali świadkowie, m.in. żona zmarłego.

Wracając do nieaktualnych przepisów dotyczących stwierdzania zgonu – mimo deklaracji żaden z byłych ani obecny minister zdrowia nie podjęli trudu nowelizacji i uwspółcześnienia ponadpięćdziesięcioletniego rozporządzenia. Jedynym działaniem w tym zakresie było wydane przez poprzedniego ministra zdrowia stanowisko, że lekarze rodzinni z racji przejęcia większości obowiązków lekarzy rejonowych mieliby pełnić ich funkcje, a więc również być zobowiązani do stwierdzania zgonu i wystawiania kart zgonu dla osób niebędących ich pacjentami, których zgon nastąpił „w ich rejonie”. Stanowisko takie nie daje się jednak pogodzić z żadną wykładnią aktualnych przepisów.

Należy jeszcze odpowiedzieć na pytanie: czy reanimacja zwłok stanowi ich „profanację”, czyli, zgodnie z terminologią kodeksową, nastąpiło znieważenie zwłok.

Przestępstwo takie opisano w art. 262 § 1 Kodeksu karnego i zgodnie z wykładnią zawartą w komentarzach oraz wyrokach (Sąd Apelacyjny w Katowicach, 15.01.2004 rok, II AKa 374/03, OSA 2004, z. 8, poz. 61), mówiących że „znieważenie zwłok musi mieć charakter działania o charakterze umyślnym i związane być tym samym z wyrażeniem braku szacunku należnego zmarłemu, obrażania go i bezczeszczenia, tak słownie, jak i przez demonstracyjne gesty”.

Trudno taki cel przypisać podjęciu czynności reanimacyjnych wobec zwłok.

Do góry