A propos...

Hejtują, bo lubią?

Danuta Pawlicka

Był taki czas, gdy słowo hejt bez słownika rozumieli tylko tłumacze angielskojęzycznej prozy, np. Maria Skibniewska, tłumaczka Patricka White’a, australijskiego noblisty. Wtedy szkraby nie znały jeszcze tabletów, a rodzice nie zasiadali do komunijnego stołu ze smartfonami w ręku. W owym czasie lekarze budzili taki respekt, że na badanie, gdy pacjentem był mężczyzna, zakładał najlepszy, zwykle ślubny ancug, a kobieta stroiła się w garsonkę od cywilnego. Do lekarskiego gabinetu chodziło się z bukietem ułożonym przez ówczesną florystykę, bądź z butelką alkoholu dostępnego w państwowych delikatesach, a zamożniejsi i bardziej chorzy nabywali w Pewexie zachodni koniak, rzadziej polską Extra Żytnią. W przypadku alkoholu należało uwzględnić płeć doktora, ponieważ wręczenie kobiecie butelki z nalepką Hennesy Napoleon nie uchodziło, więc dla pani doktor zazwyczaj kupowano jajecznego Advocaata.

Do góry