Śląsk uczy nas epidemii

Nie można doniesień z innych krajów przekładać na nasz grunt

Podobnie jak w większości dużych regionów Polski, także na Śląsku pierwsze przypadki chorych na COVID-19 zdiagnozowano w połowie marca. – Pierwsze przypadki pacjentów zakażonych koronawirusem w środowisku medycznym wywoływały duży stres. Dotyczyło to zarówno lekarzy, jak i pielęgniarek oraz zespołów ratownictwa – wspomina dr hab. med. Jerzy Jaroszewicz, ordynator Oddziału Obserwacyjno-Zakaźnego i Hepatologii Szpitala Specjalistycznego nr 1 w Bytomiu.
Doświadczenie było nowe i groźne. Początkowo metody leczenia można było opierać jedynie na doniesieniach chińskich, a dokładnie na raportach pochodzących z Wuhanu. Dopiero później zaczęły pojawiać się informacje z Włoch, Niemiec i USA. Z chińskich raportów polscy lekarze starali się wyciągnąć jak najwięcej wniosków, oczywiście biorąc pod uwagę nieco inną specyfikę naszych pacjentów. Z obserwacji chorób zakaźnych wiadomo, że ich przebieg zależy nie tylko od wirusa, ale też od czynników genetycznych. Zdaniem lekarzy zakaźników nie można doniesień z innych krajów, a szczególnie azjatyckich, przekładać na nasz grunt.
Zadaniem polskich lekarzy było i nadal jest uzyskanie jak najwięcej informacji o naszych chorych. – Nasze podejście do COVID-19 jest teraz bardziej racjonalne. Wiemy już, u których pacjentów przebieg choroby może być bezobjawowy, a którzy są najbardziej narażeni. Wiemy też, u kogo występuje największe ryzyko śmierci. W dalszym ciągu uczymy się, ale dużo już wiemy – twierdzi dr hab. Jaroszewicz.
Był on też świadkiem dramatów rodzinnych, gdy ze względu na hospitalizację lub kwarantannę pojawiały się trudności w zorganizowaniu pogrzebu zmarłego. Rodzina była zakażona lub przebywała na kwarantannie, a najbliższe miejsce, które wyrażało zgodę na przeprowadzenie badania post-mortem, znajdowało się w innej części Polski.
W celu zwiększenia bezpieczeństwa w bytomskim szpitalu od kilku tygodni cyklicznie wykonywane są u pracowników testy na obecność koronawirusa. Poddawani są im wszyscy pracownicy lecznicy, z ochroną budynku i osobami sprzątającymi włącznie.
– Każdego dnia, gdy przychodzę do pracy, jestem czymś zaskakiwany, więc uważam, że osoby, które próbują przewidywać dalszy przebieg zachorowań, polegają na swojej intuicji, a ona może być zwodnicza. Tymczasem wszystkie przewidywania są obarczone dużym ryzykiem błędu. Który system komputerowy ostrzegł, że koronawirus zacznie się przenosić do kopalń lub innych dużych zakładów pracy? Będę bardzo ostrożny w wyrażaniu prognoz, choć uważam, że czeka nas epidemia pełzająca – ocenia dr hab. Jaroszewicz.
Wzrost zachorowań w kopalniach można było przewidzieć, ponieważ wiadomo, że ten wirus roznosi się w zbiorowiskach ludzkich, ale pracy w zakładzie wydobywczym, jakim jest kopalnia, nie można całkowicie wstrzymać. Nawet gdy nie odbywa się wydobycie, na terenie zakładu i pod ziemią musi przebywać 1000-1500 pracowników. Prawdopodobieństwo, że pomimo najszczerszych chęci nie uda im się zachowywać dystansu, jest bardzo duże. Ogniska będą powstawać w takich miejscach jak uczelnie, jednostki wojskowe i baseny.
Więcej na ten temat w najbliższym numerze „Medical Tribune”.

IKA