Marek Twardowski: nigdy wcześniej nie traktowano nas jak wroga
Rozmowa z wiceprezesem Porozumienia Zielonogórskiego
O tym, co planują lekarze rodzinni po zerwaniu rozmów z Ministerstwem Zdrowia, Podyplomie.pl rozmawia z wiceprezesem Porozumienia Zielonogórskiego lek. Markiem Twardowskim.
Iwona Dudzik: „Ministerstwo Zdrowia nie liczy się z naszym zdaniem. Rezygnujemy ze współpracy” – tak napisało Porozumienie Zielonogórskie na swojej stronie internetowej. Co ten krok oznacza?
Lek. Marek Twardowski: Minister zdrowia zdecydował się na coś, na co nie odważył się żaden inny minister. Podpisał rozporządzenie o ogólnych warunkach umów, które umożliwia prezesowi NFZ jednostronnie zmianę warunków umów na świadczenia w czasie ich trwania. Od kilkunastu lat obowiązywało prawo, że jeśli prezes NFZ wyda zarządzenie wkraczające w zakres umowy między NFZ a podmiotami POZ, to może ono obowiązywać dopiero wtedy, gdy obie strony wyrażą na to zgodę i podpiszą aneks. Adam Niedzielski autorytarnie zmienił to prawo, wbrew opinii PZ i Kolegium Lekarzy Rodzinnych w Polsce. Od 9 lutego każde zarządzenie prezesa NFZ ma być od razu implementowane do umów, a my je musimy zrealizować. To jest bezprawie, nie do przyjęcia w demokratycznym państwie. Nie mogliśmy zrobić inaczej, jak tylko zrezygnować z prac w zespole ds. zmian POZ przy ministrze zdrowia. Szczególnie że wcześniej w zespole przyjęliśmy uchwałę, że jesteśmy przeciwni takim zmianom.
Wystąpienie lekarzy rodzinnych z udziału w ministerialnym zespole ds. zmian w POZ i zerwanie dialogu z MZ to znak protestu?
Tak. Na decyzję wpłynęło także to, że nasze uchwały nie były wdrażane. Ponadto narzucono lekarzom rodzinnym obowiązek przyjmowania osobistego pacjentów po 60. r.ż. z COVID-19, nawet gdyby nie miało to medycznego uzasadnienia. Wielu pacjentów się buntuje – mówią, że czują się dobrze i nie chcą iść do przychodni. W naszej ocenie zespół stracił prawo do dalszego funkcjonowania. Nie wiem, do czego miałby być potrzebny, skoro nie ma w nim naszych przedstawicieli.
W zespole pozostał konsultant krajowy w dziedzinie medycyny rodzinnej.
Jest doradcą ministra zdrowia w sprawach medycyny rodzinnej.
Jakie są dalsze plany Porozumienia Zielonogórskiego?
Wszystko zależy od rozwoju sytuacji. Mamy umowy aneksowane do końca roku. Jeśli w tym czasie prezes NFZ nie wyda jakiegoś niekorzystnego zarządzenia, to może nic się nie wydarzy.
Ale jeśli prezes NFZ i minister zdrowia będą chcieli wejść z butami w naszą działalność gospodarczą, wtedy możemy nie wytrzymać. Brakuje lekarzy i pielęgniarek do obsługi starzejącego się społeczeństwa, które coraz tłumniej uderza do drzwi naszych praktyk. My się temu nie dziwimy. Mamy 24 lekarzy na 10 tysięcy mieszkańców, a Niemcy – 43. U nas jest 5,7 pracowników ochrony zdrowia na w ogóle 100 zatrudnionych, a np. w Niemczech – 13,5, w Szwecji 15,5, w Norwegii to ponad 20 osób na 100 zatrudnionych. I Niemcy nadal uważają, że lekarzy (w tym rodzinnych) jest za mało. My już jesteśmy u kresu wytrzymałości fizycznej i psychicznej; nie rozumiemy, czego jeszcze minister od nas chce.
Minister powiedział niedawno, że jest „problem z lekarzami POZ”. Zaproponował nowe rozwiązania, które mają być odpowiedzią na brak lekarzy.
Zobowiązano nas, abyśmy powołali koordynatorów opieki nad pacjentami. Koordynatorzy nie działają, bo nie da się ich powołać bez dodatkowych środków na ich zatrudnienie, a nasz personel na żadne dodatkowe obowiązki nie ma czasu – czyli nie jest w stanie wykonać nowych zadań.
Kolejny pomysł ministra to pilotaż teleporad oraz centrów medycznej pomocy doraźnej, które mają zastąpić nocną pomoc lekarską. W ramach pilotażu lekarze, pielęgniarki i położne będą udzielać głównie teleporad, choć to właśnie teleporady w POZ zwalcza minister. To kolejna wojna z nami, nieodpowiedzialne działanie MZ, które może doprowadzić do nieprzewidzianych skutków. Mamy kadrę przepracowaną, chorą, przemęczoną. Ponad 20 proc. lekarzy rodzinnych to emeryci. A minister zachowuje się tak, jakby miał w rezerwie dodatkowych lekarzy – to niech ich pokaże.
W demokratycznym państwie prawnym rozmawia się z ludźmi o różnych poglądach, aby wypracować wspólne stanowisko. Na nas patrzy się niechętnie, bo mamy inne zdanie. To duża różnica w stosunku do wszystkich rządów po 1989 r. Nigdy dotąd nie traktowano nas jak wroga, szanowano nasze poglądy. Z ministrem, który uważa nas za wroga, nie da się rozmawiać.