Powitanie
Ukarani za statystykę
Iwona Konarska
O ułomności statystyki świadczy dowcip. Student pyta wykładowcę, jakie jest prawdopodobieństwo, że w samolocie, którym leci, ktoś będzie miał bombę. Odpowiedź: jeden na milion. – A że będą dwie bomby? – Jeden na sto milionów. – O, to ja zawsze w czasie lotu będę miał przy sobie bombę – stwierdza ucieszony student.
Przytaczam tę anegdotę, bo w pakiecie onkologicznym niepokoi mnie chęć ujęcia pracy lekarza POZ w bardzo sztywne ramy, przez urzędników zwane statystykami wykrywalności, a przez lekarzy kagańcem. Otóż na premie mogą liczyć ci, którzy gdy pięciu pacjentom wręczą zielone karty, w przynajmniej jednym przypadku specjalista potwierdzi ich podejrzenie. Lekarz, który będzie sugerował nowotwór u 15 osób, a taka diagnoza padnie przy nazwisku tylko jednej, zostanie ukarany dwojako: finansowo (niższy kontrakt i podobno nieplanowana kontrola NFZ) oraz obowiązkowymi szkoleniami.
Generalnie, nie chciałabym leczyć się u kogoś, nad kim wisi miecz Damoklesa (jest w tych wytycznych jakaś nieuchronność, bo nie zawsze lekarz będzie miał takie statystyczno-medyczne trafienie).
Nie chciałabym leczyć się u kogoś, kogo kierownik przychodni przed chwilą wezwał na dywanik, bo NFZ się czepia, że trafia jak kulą w płot.
Nie chciałabym, by opłacalność mieszała się z etyką i by lekarz, który wyciąga rękę po kartę onkologiczną, miał choć cień myśli: A może znowu będę miał kłopoty…
Nie chciałabym, by szkolenia były karą. To jest naprawdę kuriozum. Dyplom lekarza to nie prawo jazdy, choć w obu przypadkach niekiedy umiejętności oznaczają uratowanie życia. Nie idźcie tą drogą – zacytuję. Nie wprowadzajmy reguły, że po zebraniu iluś punktów karnych lekarz dostanie mniej pieniędzy na swoją praktykę, a weekendy ma spędzać w gronie podobnie sfrustrowanych na „lekcjach z raka”. Doszkalanie się jest obowiązkiem wynikającym z tego, że lekarze uprawiają zawód, w którym wiele i często się zmienia, i że jest on ich pasją, i że dzięki kształceniu rośnie ich pozycja na rynku. Nic nie da takie doszkalanie na wezwanie. Większość lekarzy zrobi to z własnej woli.
I jeszcze jedno: w całej tej debacie brakuje mi głosu rektorów uczelni medycznych. To tam należy wzmocnić edukację onkologiczną. Wtedy nie trzeba będzie straszyć statystyką.