Zagranica

USA: Zdrowotna kampania wyborcza

Jerzy Dziekoński

Amerykańscy wyborcy mogą poznać tajemnice zdrowotne kandydatów w wyścigu prezydenckim tylko w takim stopniu, w jakim sami kandydaci pozwolą im zajrzeć do własnej dokumentacji medycznej.

Bieżąca kampania prezydencka przebiega w Stanach Zjednoczonych pod dyktando spekulacji na temat stanu zdrowia Hillary Clinton. Sztab wyborczy Donalda Trumpa od kilku tygodni powiela wypowiedziane przez swojego lidera zdanie, że kandydatce partii demokratycznej „brakuje siły i odporności” do piastowania najwyższego urzędu w państwie. Trump opiera swój atak na uproszczonej przesłance, jakoby w okresie kryzysu i zagrożenia terrorystycznego największe znaczenie miała tężyzna fizyczna, a nie siła dyplomacji.

Amerykanie zdają sobie sprawę, że nad czerwonym przyciskiem uwalniającym rakiety z głowicami nuklearnymi pieczę powinien sprawować palec jak najbardziej stabilny.

Tymczasem opinia publiczna bazuje tylko na oświadczeniach lekarzy kandydatów. I to głównie w sytuacjach, kiedy temat zdrowia zostanie wywołany przez konkurencję. I tak Donald Trump, podważając stan zdrowia Hillary Clinton, sam nie upublicznia danych dotyczących swojego zdrowia. Wyborcy muszą się zadowolić jedynie oświadczeniem jego lekarza, dr. Harolda Bornsteina, który stwierdził, że wyniki kandydata są „zachwycająco doskonałe”, zaś Donald Trump jest „najzdrowszym z kandydatów kiedykolwiek wybranych na urząd prezydenta”. W jednej z rozmów z dziennikarzami lekarz przyznał, że opinia powstała w pięć minut. Nie zdradził natomiast, na jakiej podstawie wydał oświadczenie, że Trump jest „najzdrowszy” ze wszystkich.

Lekarka Hillary Clinton była bardziej powściągliwa. Napisała jedynie, że kandydatka demokratów jest w doskonałej kondycji fizycznej uprawniającej ją do ubiegania się o fotel prezydencki.

Niemniej jednak spekulacje na temat stanu zdrowia Clinton na nowo wybuchły po uroczystości upamiętniającej ofiary zamachu terrorystycznego z 11 września, kiedy kandydatka potrzebowała pomocy, aby wsiąść do samochodu.

Warto zwrócić uwagę, jaką politykę informacyjną uprawiali poprzedni kandydaci. Barack Obama w 2008 roku przedstawił jedynie list od swojego lekarza z lakonicznym stwierdzeniem, że jest w doskonałej kondycji zdrowotnej. Jego kontrkandydat, senator John McCain opublikował natomiast 1173 strony swojej dokumentacji medycznej, i to zarówno podczas kampanii w 2000, jak i w 2008 roku. Jak stwierdzili wówczas komentatorzy, mało kto przebrnął przez tę lekturę. Dick Cheney, kandydujący w 2000 roku na stanowisko wiceprezydenta George’a W. Busha, również opublikował oświadczenie swojego lekarza, w którym można przeczytać, że polityk jest okazem zdrowia. Tymczasem okazało się, że miał trzy razy atak serca, wszczepione bajpasy, cierpiał na dnę moczanową, był leczony na raka skóry oraz miał ostrą reakcję alergiczną na granaty.

Zagłębiając się dalej w historię, warto przytoczyć przykład Franklina D. Roosevelta. Cztery razy polityk ten wygrywał wyścig do fotela prezydenckiego. Przeprowadził Stany Zjednoczone przez kryzys oraz wojnę. Wszystko to na wózku inwalidzkim. Fakt ten jednak z powodzeniem ukrywał przed opinią publiczną.

Do góry