Felieton

Co gryzie profesora Wciórkę?

Jacek Wciórka

Small dsc 3448 kopia opt

Jacek Wciórka

Jak to się dzieje, że niektóre wyjątkowe zachowania, które z powodu swych destrukcyjnych lub autodestrukcyjnych następstw są kwalifikowane zwykle jako zaburzenia, nabierają czasem takiego rozpowszechnienia i takich rozmiarów, że stają się problemem cywilizacyjnym, zawłaszczają publiczną wyobraźnię, przejmują rząd nad kulturą, podsycają debatę polityczną, uruchamiają mechanizmy rynkowe, zmieniają zwyczaj językowy i zastany świat wartości, a z czasem legitymizują i mobilizują zastępy specjalistów powoływane do ich rozwiązywania?

Kaja Funez-Sokola i wsp. w artykule „Czynniki predysponujące do zachorowania na jadłowstręt psychiczny ze szczególnym uwzględnieniem zawodów podwyższonego ryzyka” opublikowanym w tym numerze w interesujący sposób piszą o współczesnym narastaniu i rozrastaniu się zaburzeń związanych z odżywianiem. Problem ten nie jest ani pierwszym, ani zapewne ostatnim takim zamieszaniem w dziejach gatunku ludzkiego. Mieliśmy już średniowieczne zbiorowe akty ekspiacyjne i demoniczne, oświeceniowe skrajności libertyńskie, dwudziestowieczne wynaturzenia totalitarne oraz odwiecznie ponawiane wybuchy wojennej agresji – w ostatnim stuleciu na skalę wcześniej niespotykaną. Mamy także inne, współczesne dramaty związane z zaburzonym używaniem substancji, hazardu lub internetu, a także rosnące fale samobójstw oraz depresji. Patrząc na przedstawioną w artykule listę czynników predysponujących do spiętrzania się zaburzeń odżywiania, znajdziemy na niej wiele czynników predysponujących, przypisywanych innym z wymienionych szaleństw ludzkości.

Właśnie – „szaleństw”, tzn. nieczytelnej dla ogółu zatraty miary i umiaru zachowań, przekraczania uznanych granic, zaprzeczania regułom orientującym życie społeczne. Chciałoby się dodać „zdrowych” reguł, ale użycie tego przymiotnika przenosi nieuchronnie uwagę obserwatora ze świata znaczeń ogólnych do świata znaczeń medycznych, naznacza je medycznie, medykalizuje czy wręcz psychiatryzuje, zachęcając do przejmowania odpowiedzialności, a nawet swego rodzaju władzy nad postępowaniem wobec nich. Odniesienia do większości wymienionych „szaleństw” znajdziemy w opracowaniach z zakresu historii psychiatrii lub kliniki psychiatrii. Z tego powodu psychiatrzy czasem angażują się lub są angażowani do udziału w działaniach za nimi albo przeciw nim. Wiele takich psychiatrycznych zaangażowań w XX wieku przyniosło opłakane skutki, co budzi pytanie, czy psychiatrom przysługuje legitymacja do takiego zaangażowania, czy doświadczenie płynące z właściwego dla psychiatrii pomagania poszczególnym osobom uprawnia ją do działań wobec szerszych ludzkich zbiorowości? Czytelnicy tych felietonów słusznie oczekują tu odpowiedzi sceptycznej. Recepty psychiatryczne lepiej sprawdzają się w kontekście klinicznym niż społecznym, który wymaga lepiej przygotowanych oraz zaadresowanych racji, kompetencji i narzędzi.

Oto krótki przykład. Autorki cytowanego tekstu, opisując jedną z postaci anoreksji, użyły frazy „wyrzuty sumienia” jako motywu zachowań czyszczących podejmowanych po napadach objadania się. Ale sumienie to przecież instancja z zupełnie innej sfery doświadczeń niż klinika psychiatrii, dla której bardziej właściwe są takie terminy jak „napięcie” lub „konflikt emocjonalny”. „Wyrzuty sumienia” mogą się pojawiać tylko pod warunkiem, że sumienie zostało ukształtowane i gdy uznamy jego wpływ na postępowanie. I dalej, sumienie nie należy do terminów psychiatrii, choć od tysiącleci towarzyszy życiowej refleksji ludzi i zapewne jest głębiej zakorzenione w codzienności naszego życiowego doświadczenia niż semiologia jadłowstrętu psychicznego. Tego typu zderzenie terminów – psychiatrycznego i duchowego – pokazuje, jak bardzo klinika i życie wzajemnie się przenikają i jak łatwo zatracić świadomość granic psychiatrycznej kompetencji, przenosząc ją w obszary, w których inspiracje Dekalogu oddziałują silniej i są bardziej wiarygodne niż najrzetelniej aplikowana pociecha czy porada psychiatry.

Do góry