Na dyżurze psychiatrycznym kończą się polówki

Sytuacja jest kryzysowa i wymaga nadzwyczajnych działań

Dr hab. med. Barbara Remberk, krajowy konsultant ds. psychiatrii dziecięcej, w wywiadzie, który ukaże się w najbliższym wydaniu „Medical Tribune”, alarmuje, że w szpitalach nie ma miejsc dla dzieci w stanie zagrożenia życia. – Na moim oddziale zaczyna się dyżur. Już mamy obłożenie 150 proc., kończą się miejsca na łóżkach polowych dostawionych na korytarzach. Ostatnio na dyżurze polówki się skończyły i pacjent spał na podłodze na samym materacu. Dlaczego jest tak mało miejsc? Bo są deficytowe. Wartość świadczeń szpitalnych jest niedoszacowana przynajmniej o 30 proc. Nic dziwnego, że nikt nie chce otwierać nowych oddziałów, skoro uzyskanie dodatniego wyniku finansowego jest nierealne.

– Jako konsultant krajowy uważam, że sytuacja jest kryzysowa i wymaga nadzwyczajnych działań: natychmiastowego zwiększenia finansowania i otwarcia kilku oddziałów psychiatrii dziecięcej. To ocena nie tylko moja, ale całego środowiska psychiatrów – mówi.
Konsultant krajowy liczy, że obietnica wzrostu pensji specjalistów oraz zwiększenia nakładów m.in. na psychiatrię dziecięcą zostanie zrealizowana.
Mówi także o sytuacji psychiatrów dziecięcych, których w Polsce jest 400, a dzieci, które potrzebują pomocy – 400 tys.
– Martwimy się brakiem psychiatrów dziecięcych, ale to nie jest jedyny problem. Skuteczna psychiatria dziecięca to nie tylko lekarze, ale także pomoc psychologiczna, terapia rodzinna i inne formy rehabilitacji oraz wsparcia. Te wszystkie elementy to metody leczenia pierwszego rzutu. Tego wszystkiego brakuje. Od lat nie mamy jak leczyć dzieci i to umyka świadomości społecznej.
Specjalizacja z psychiatrii dziecięcej, choć bardzo ciekawa, jest również wymagająca. Badanie nowego pacjenta zajmuje przynajmniej godzinę. W sektorze prywatnym w takim czasie lekarz może wykonać kilka podobnie płatnych usług z obszaru innych dziedzin medycyny. Nie sądzę jednak, żeby chodziło o pieniądze. Jest mało ośrodków szkolących, więc osoby z obszarów, gdzie psychiatrów dziecięcych brakuje, muszą robić tę specjalizację poza miejscem zamieszkania.
W sektorze prywatnym jest tylko trochę lepiej – co prawda lekarz zarabia więcej, ale także tam są kolejki do specjalistów. Wielu pacjentów jest w stanie finansowo pozwolić sobie na okresowe kontrole lekarskie, ale regularna terapia, która powinna być podstawą leczenia, jest już zbyt droga. Ani w sektorze prywatnym, ani w państwowym lekarz nie ma tego komfortu, że w razie pogorszenia może skierować pacjenta do szpitala – bo miejsc tam nie ma. Inną sprawą jest też brak wystarczającej liczby zajęć z psychiatrii dziecięcej na studiach. Myślę, że za zbyt małą liczbę chętnych odpowiada połączenie tych wszystkich czynników – ocenia.
Więcej w wywiadzie „Kiedy na dyżurze psychiatrycznym kończą się polówki” w najbliższym „Medical Tribune”.

ID