Stypendia w zamian za pracę już w tym roku

Perspektywa przymusowej pracy czy spłata pożyczki?

Samorządy biorą sprawy w swoje ręce i proponują przyszłym lekarzom wsparcie finansowe podczas studiów w zamian za pracę na ich terenie.

Jeden z pierwszych taką możliwość zaproponował Urząd Marszałkowski Województwa Lubuskiego. W budżecie na 2018 rok zabezpieczono na ten cel 900 tys. zł dla studentów kierunku lekarskiego.
Studenci medycyny, którzy zadeklarują, że po studiach i stażu podyplomowym podejmą pracę na terenie województwa lubuskiego, otrzymają stypendium w wysokości 2 tys. zł miesięcznie. O takie wsparcie będzie się można starać od trzeciego roku studiów.
O podobnym rozwiązaniu myślą samorządy innych województw. Przypomnijmy, że na początku tego roku dyrektor SPZOZ w Kraśniku zaproponował uruchomienie stypendiów dla studentów ostatnich lat studiów, którzy zrobiliby specjalizację w tym szpitalu z deklaracją kontynuowania pracy. Jego zdaniem ten projekt powinien być realizowany wspólnie ze starostwem powiatowym, które zastanawia się nad tym pomysłem.
W ocenie przewodniczącego OZZL Krzysztofa Bukiela tego typu wsparcie jest dobrym krokiem, ale nie rozwiąże problemu braków kadrowych. Gdyby organy samorządowe przyjęły całą odpowiedzialność związaną z prowadzeniem i finansowaniem zakładów opieki zdrowotnej, wówczas można by było mówić o systemowym rozwiązaniu.
O tym, że pomysł jest „stary jak świat”, przypomina lek. stom. Marcin Sobotka z Porozumienia Rezydentów OZZL. – W ten właśnie sposób wojsko rekrutuje lekarzy do armii. Podczas studiów wypłaca przyszłym lekarzom żołd. Potem albo lekarz musi zwrócić pieniądze, albo pójść do wojska – przypomina Sobotka.
Jego zdaniem oferta samorządów nie zyska wielu chętnych wśród studentów medycyny. Dopiero na trzecim roku zaczynają się zajęcia kliniczne, które pozwalają im lepiej się zorientować, która dziedzina im najbardziej odpowiada.
– Być może pojedyncze osoby z powodów finansowych mimo wszystko zdecydują się na taką opcję. Mogą myśleć tak: wezmę stypendium przez trzy lata, odpracuję w ciągu sześciu. A potem, jeśli medycyna rodzinna mi nie będzie odpowiadać, zrobię inną specjalizację, w której będę się czuć najlepiej. Więc nie zwiążę sobie rąk na całe życie – tłumaczy Sobotka.
Jak podkreśla, pojawianie się takich pomysłów świadczy o dysfunkcyjności systemu i braku lepszych rozwiązań problemu niedoboru 30 tys. lekarzy w Polsce. – To tylko przeciąganie za krótkiej kołdry w stronę POZ. Nie poprawi sytuacji, tylko sprawi, że zabraknie jej gdzie indziej – dodaje Sobotka.
Przypomina też, że z niewolnika nie ma pracownika. Jeśli lekarz nie będzie miał satysfakcji z pracy, to finansowe uwiązanie go zadziała na krótką metę.

INK