Krótka historia nieistniejącej kliniki z CBA w finale
Poznań: dżentelmeni kupowali, o ceny nie pytali.
Klinika chirurgii jednego dnia była w Poznaniu potrzebna, więc za jej powstaniem optowali zarówno miejscy radni, jak i urząd miasta. Zaplanowano, że zatrudnieni tam specjaliści – między innymi ortopedzi, chirurdzy, urolodzy oraz ginekolodzy – będą przyjmować dzieci i osoby dorosłe. Klinika razem z administracją miała zatrudniać 40 osób.
Poznański ratusz szybko wyasygnował bez żalu 4,5 mln złotych na remont i adaptację pomieszczeń w istniejącym już miejskim ośrodku zdrowia. Miasto sfinansowało też szkolenia dla medyków i zapłaciło za meble oraz sprzęt i narzędzia niezbędne do diagnozowania i wykonywania drobnych zabiegów.
Gdy jednak termin otwarcia minął, a dyrekcja nie kwapiła się z zaproszeniem inwestora na otwarcie, wyszło na jaw, że taka klinika fizycznie po prostu nie istnieje. Jednak to nie było jedyne zaskoczenie. Na prawdziwą niespodziankę natknęła się Ewa Jemielity, jedna z radnych, gdy zajrzała do segregatora z rachunkami. To, co tam zobaczyła, zdumiało nie tylko ją i pozostałych rajców miejskich. Prawdopodobnie zakupów dokonywali dżentelmeni, więc nie pytali o cennik i nie zwracali uwagi na ceny, godząc się na dyktat sprzedawców. To by wyjaśniało, dlaczego na przykład za kardiomonitor, który się stawia przy łóżku pacjenta, zapłacili 104 tys. zł, skoro taki sam można kupić od ręki za 28 tys. zł. Dlaczego lekką ręką płacili 4 tys. zł za ciśnieniomierz, jeżeli kosztuje 330 zł? Nawet proste stołki miały tak wygórowaną cenę, jakby je zrobiono z egzotycznego drewna tatajuba, które się pozyskuje w dorzeczu Amazonki.
Po klinice jednego dnia pozostał tylko ślad w papierach. Na razie nie ma chętnych, którzy chcieliby wziąć winę na siebie. Miasto straciło pieniądze, poznaniacy nie będą mieć placówki, która mogła ich szybko leczyć i odciążyć szpitalne oddziały. I nie wiadomo, kiedy CBA, powiadomione o sprawie przez płatnika rachunków, zakończy badanie cenowego przekrętu.