ŚWIĄTECZNA DARMOWA DOSTAWA od 20 grudnia do 8 stycznia! Zamówienia złożone w tym okresie wyślemy od 2 stycznia 2025. Sprawdź >
Medycy na Granicy – kim są, dlaczego pomagają?
Lekarze z całej Polski zgłosili się, by ratować zdrowie i życie imigrantów
Lekarze i ratownicy z grupy Medycy na Granicy od ponad tygodnia przebywają w pobliżu granicy z Białorusią, niosąc pomoc medyczną i humanitarną koczującym tam imigrantom. Niestety, nie mogą wkroczyć do strefy objętej stanem wyjątkowym, bo nie uzyskali na to zgody MSWiA. Jednak nawet poza nią udzielili pomocy już wiele razy.
W mediach społecznościowych poinformowali o sukcesie zbiórki pieniędzy, która – w ich ocenie – przerosła najśmielsze oczekiwania. Zbiórkę zakończono w czwartek, gdy kwota osiągnęła 387 431 zł.
– Dziękujemy za wszystkie słowa wsparcia i deklaracje poparcia dla naszej akcji – napisali.
Najbardziej potrzebne są specjalistyczne śpiwory, termosy, koce termiczne, żywność, ciepła odzież i buty, power banki itp. Po 15 listopada poinformują, na co finalnie przeznaczone zostały środki.
Medycy na Granicy zamieścili także swoje zdjęcia, każdy z nich napisał coś o sobie.
Agnieszka Bajkowska-Adamska, ratowniczka medyczna i pielęgniarka w trakcie specjalizacji anestezjologicznej i intensywnej terapii, Białystok
Jestem z Podlasia i mam podwójne poczucie odpowiedzialności: jako medyk i jako osoba stąd. Rozmawiam z bliskimi i znajomymi, którzy mieszkają przy granicy. Bardzo to wszystko przeżywają.
Niedługo jadę na swój pierwszy dyżur w ramach akcji. Wierzę, że znajdziemy się w odpowiednim miejscu i czasie, że zdążymy z pomocą. To, co dzieje się na granicy, jest wspólną sprawą wszystkich Polaków, chciałabym, żeby ludzie to zrozumieli.
Grzegorz Choroszkiewicz, ratownik medyczny, Kraków
Zawsze chciałem być ratownikiem medycznym, można to chyba nazwać powołaniem. Studia mnie ukształtowały. Nauczyłem się, że nie ma znaczenia, jakie poglądy ma ratownik, a jakie pacjent, w co wierzy, co robił w życiu. W karetce wszyscy jesteśmy równi.
Chcę pojechać na granicę, bo ludzie, którzy tam są, muszą znów poczuć się ludźmi.
Marta Falecka, specjalistka pielęgniarstwa anestezjologicznego i intensywnej opieki, Kraków
Obserwuję sytuację na polskiej granicy i nie potrafię siedzieć bezczynnie. Nie znam się na akcjach charytatywnych, zbiórkach, aktywizmie. Jestem pielęgniarką, mogę dać siebie – swój czas i ręce, które potrafią pracować.
Myślę o ludziach, którzy przedzierają się przez las. O tym, że się boją. Wierzę, że na nasz widok poczują się bezpiecznie, że zdążymy im pomóc, zanim będzie za późno.
Jako naród podkreślamy często, jakim bohaterstwem i solidarnością wykazywaliśmy się w naszej historii. A ta historia dzieje się teraz.
Paweł Podkościelny, lekarz specjalista medycyny ratunkowej, Łódź
Nie mieści mi się w głowie, że w XXI wieku w naszym kraju ludzie umierają w lesie.
W przypadkach hipotermii, odwodnienia, udarów, urazów i wycieńczenia organizmu liczy się często każda minuta. Nasze wsparcie odciąży lokalne zespoły ratownictwa, które teraz tam działają – zdejmiemy z nich część pracy.
Pracuję od ponad dwudziestu lat. Mierzę się z różnymi ludzkimi dramatami, jednak sytuacja ze wschodniej granicy mnie przeraża. Nie mogę być wobec niej obojętny.
Anna Borkowska, lekarka, specjalistka anestezjologii i intensywnej terapii, Warszawa
Chcę wziąć udział w tej akcji, ponieważ zostałam wyszkolona, aby ratować życie i zdrowie ludzi, również w sytuacjach kryzysowych. Jesteśmy medykami, to nasz zawód. Uważam to za wielką odpowiedzialność.
Justyna Leszczuk, anestezjolog, Warszawa
Od sześciu lat wyjeżdżam na misje humanitarne. Byłam w Ugandzie, Birme, Tadżykistanie, Kirgistanie, Etiopii. Współpracuję z Polską Misją Medyczną i z zespołem ratunkowym Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej.
Powinnam pracować tam, gdzie jestem potrzebna. Uważam, że takim miejscem jest teraz Podlasie. Wiem, że nie każdy medyk ma możliwość, by się tam udać. Ja i reszta naszego zespołu mamy potencjał, doświadczenie, jesteśmy gotowi do działania.
Na co dzień pracuję w szpitalach dziecięcych i kiedy myślę o sytuacji obcokrajowców na naszej granicy, mam w głowie obraz dzieci. Żadne z nich nie zasłużyło na to, co je spotyka.
Marek Niewolin, lekarz w trakcie specjalizacji z anestezjologii i intensywnej terapii, Szczecin
Współpraca, jedność, wrażliwość – te wartości wziąłem z harcerstwa, sięgam po nie od lat, w pracy i w życiu. One nigdy nie przestają być aktualne, a do sytuacji, z którą się obecnie mierzymy, pasują jak ulał. Nimi się kieruję, deklarując gotowość wyjazdu na granicę.
Betina Füllbier, pielęgniarka, w trakcie specjalizacji z anestezjologii i intensywnej terapii, Siemianowice Śląskie
Usłyszałam o tej akcji od znajomej i od razu się zgłosiłam. Wielokrotnie brałam udział w wolontariatach i poczułam, że moje doświadczenie może się tu przydać.
Jako medycy dysponujemy szczególnymi umiejętnościami i wiedzą, które są teraz bardzo potrzebne ludziom odnajdywanym na wschodniej granicy. Będziemy tam działać w naszym czasie wolnym, między dyżurami, nie ucierpią na tym nasi pacjenci. Wiem, że to ograniczy mój czas z bliskimi, ale oni rozumieją, że nie mogę zachować się inaczej.
Orest Stach, lekarz anestezjolog, Warszawa
Jest wiersz Wisławy Szymborskiej, który wraca do mnie teraz, kiedy sytuacja na granicy pogarsza się. Nosi tytuł „Jacyś ludzie” i zaczyna się tak:
Jacyś ludzie w ucieczce przed jakimiś ludźmi.
W jakimś kraju pod słońcem
i niektórymi chmurami.
Zostawiają za sobą jakieś swoje wszystko,
obsiane pola, jakieś kury, psy,
lusterka, w których właśnie przegląda się ogień.
Nie miałem wątpliwości, czy zgłosić się do tej akcji. Wschód Polski i tamtejsze służby medyczne zaczynają ostrzejsze zmagania z koronawirusem, więc nasze wsparcie naprawdę się tam przyda.
Nie mam wpływu na to, co dalej stanie się z osobami, którym pomożemy na granicy, ale wiem, że nasza obecność będzie dla nich ważna. W wierszu, który przywołałem, pada pod koniec:
Ktoś wyjdzie im naprzeciw, tylko kiedy, kto,
w ilu postaciach, w jakich zamiarach.
Nie chcę brzmieć górnolotnie, ale tak właśnie rozumiem tę sytuację. Ci ludzie są teraz pod naszym niebem, więc wychodzimy im naprzeciw.
Jan Świtała, ratownik medyczny, Wrocław
Poszedłem na studia, żeby zapewnić każdemu człowiekowi w stanie zagrożenia życia lub zdrowia świadczenia, które mogą mu to życie i zdrowie ocalić. Nie potrzebuję za to oklasków, jadę robić to, na czym się znam.
Paweł Łukasiewicz, ratownik medyczny, Kraków
Od czternastu lat pracuję jako samodzielny ratownik medyczny w zespole ratownictwa medycznego. Bardzo chciałbym, żebyśmy się przydali na granicy. Jadę tam, by nie przegapić okazji, kiedy mogę coś zrobić, zaangażować się w ważną inicjatywę.
Weronika Bujko-Kiersnowska, anestesjolożka, Warszawa
11 października mój pierwszy dyżur na granicy. Mam trójkę dzieci, tłumaczyłam im, dokąd jadę, nie wszystko jeszcze rozumieją, ale czują, że to coś ważnego. No i są podekscytowane, że mama będzie jeździć karetką.
Tragedia tych ludzi, często całych rodzin, mocno mnie dotyka. Myślę o nich i nie mogę spać. Czuję, że muszę tu być.
Sonia Tencer, lekarka, Gdańsk
Byłam w Usnarzu Górnym. Pojechałam tam zmienić Paulinę Bownik – lekarkę, która przez dłuższy czas towarzyszyła na miejscu aktywistom i osobom, które utknęły na granicy.
Przywitałyśmy się i zaczęłam przejmować informacje: jacy pacjenci, jakie mają obciążenia. Tak, jakbym przejmowała od niej dyżur. A potem zderzyłam się ze służbami, które blokowały dostęp do tych osób, słyszałam tylko „Taki mamy rozkaz”. Dwa dni później wprowadzono stan wyjątkowy i straciliśmy tych ludzi zupełnie z oczu.
Nigdy wcześniej nie czułam się tak bezsilna.
Ostatnie 14 miesięcy przepracowałam na oddziałach covidowych. Po stażu, a jeszcze przed rezydenturą, wyjechałam za granicę, żeby odsapnąć. Wróciłam, gdy wybuchła pandemia i potrzebne były ręce do pracy. To był bardzo trudny czas dla wszystkich medyków. Kiedy się trochę uspokoiło poczułam, że znów muszę odpocząć. Wtedy dowiedziałam się o tej akcji. Przerwałam pakowanie. Za kilka dni jadę na swój pierwszy dyżur na granicy.
Nie chcę czuć, że jesteśmy bezsilni.