BLACK CYBER WEEK! Publikacje i multimedia nawet do 80% taniej i darmowa dostawa od 350 zł! Sprawdź >
Profilaktyka
Co zrobić, by pacjent nie uciekł?
O tym, dlaczego tak mało Polaków robi badania profilaktyczne i kontrolne z prof. dr. hab. med. Mikołajem Majkowiczem, członkiem Zarządu Polskiego Towarzystwa Psychoonkologicznego, rozmawia Monika Stelmach
MT: Polacy nie robią podstawowych badań profilaktycznych: nie mierzą ciśnienia, nie sprawdzają stężenia cholesterolu ani cukru we krwi. Do lekarza chodzą tylko wtedy, gdy coś im dolega – wynika z Narodowego Testu Zdrowia Polaków. Dlaczego boimy się badań profilaktycznych?
PROF. MIKOŁAJ MAJKOWICZ: Niektóre z chorób kojarzą się ze śmiercią, np. nowotwory. Pacjent myśli: jak pójdę się zbadać, to jeszcze wyjdzie coś strasznego, więc może lepiej nie wiedzieć. Miał już nawet termin i godzinę badań, ale „zapomniał”. Taka postawa bywa rezultatem stosowania mechanizmu obronnego polegającego na usuwaniu zagrożenia ze świadomości. Niewielki stres może motywować do działania, ale duży poziom lęku – dezorganizować i hamować konstruktywną aktywność.
Lęk przed chorobą nie jest jednak jedyną przyczyną unikania badań profilaktycznych. Wiele osób myśli, że choroba może dotyczyć wszystkich innych, ale nie ich samych. Zakładają mniejsze prawdopodobieństwo wystąpienia negatywnego zjawiska w odniesieniu do siebie, szczególnie w momencie, kiedy nie odczuwają wyraźnych objawów. Wykazują tzw. inklinację pozytywną do oceny rzeczywistości, kiedy widzą świat i ewentualne zdarzenia w optymistycznym wariancie. Generalnie, nie jest to postawa zła, ale jeśli przesadzimy z jej nasileniem, to możemy zlekceważyć istotne dla zdrowia sygnały i co za tym idzie – nie rozpoczniemy wczesnego leczenia, od którego zależą rokowania.
Znaczenie ma też tzw. poczucie umiejscowienia kontroli. Są ludzie, którzy uważają, że od nich nic nie zależy lub zależy niewiele, bo wszystko jest sprawą przypadku: zarówno szczęśliwe chwile, jak i niepowodzenia, do których zaliczają chorobę. Mówią: co ma być, to będzie. Inna grupa to te osoby, które umiejscowienie kontroli lokują w sobie. Oni są przekonani, że zarówno sukcesy, jak i nieszczęścia w dużej mierze zależą od nich. Myślą: dobrze zdany egzamin jest efektem mojej inteligencji i pracy, a jak zawalę, to znaczy, że za mało czasu poświęciłem nauce. To samo dotyczy choroby. Wiedzą, że jeśli będą współpracować z lekarzem, słuchać jego zaleceń i badać się regularnie, zwiększą szanse powodzenia terapii. Jest to myślenie zadaniowe, z pewnością najbardziej efektywne i racjonalne.
MT: Czy odsuwanie od siebie złych informacji na zasadzie „lepiej nie wiedzieć o chorobie” faktycznie niesie spokój wewnętrzny?
M.M.: To pozorny spokój, bo – tak jak wiele mechanizmów obronnych – łagodzi napięcie na pewien czas, znieczula, ale nie rozwiązuje problemu, z którym kiedyś trzeba będzie się zmierzyć. Np. w procesie psychoterapii dąży się do obniżenia intensywności mechanizmów obronnych, żeby móc na rzeczywistość spojrzeć realnie, nie zakłamywać jej dla chwilowego obniżenia dyskomfortu. I chociaż to trochę boli, jednocześnie sprawia, że nasze działania są bardziej efektywne.
MT: Kiedy pacjenci w końcu decydują się na badania?
M.M.: Po pierwsze, gdy odczuwają dolegliwości bólowe, szczególnie dłużej trwające. Inna grupa pacjentów to ci, którzy mają chorych w swoim najbliższym otoczeniu, co powoduje niepokój dotyczący ich własnego zdrowia. Jeszcze inni to osoby dobrze wyedukowane, z wypracowaną postawą zadaniową. Oni całkiem świadomie podchodzą do kontroli swojego stanu zdrowia. Uprawiają sport, przestrzegają diety, zwracają uwagę na niepokojące objawy i szybko decydują się na badania. Zdarza się też, że ktoś z bliskich o nas dba.
MT: Niektórzy pamiętają o terminach badań dzieci, współmałżonka i teściowej, a o swoje zdrowie nie dbają. Jak to możliwe?
M.M.: Kiedy mamy zatroszczyć się o własne zdrowie, uruchamiają się zupełnie inne mechanizmy przystosowawcze niż wtedy, gdy trzeba zadbać o bliskich. Dolegliwości bólowe innych oceniamy jako silniejsze, niż oni sami je oceniają. Generalnie mamy skłonności, żeby bardziej lekceważyć swoje zdrowie, niż kogoś z bliskiego otoczenia. Na przykład pacjenci z chorobą nowotworową po pewnym burzliwym okresie adaptacji do choroby mają lepsze samopoczucie niż oceniają to osoby bliskie.
MT: Bardzo dużo mówi się o tym, jak ważna jest profilaktyka. Prowadzi się wiele kampanii informacyjnych. Mogłoby się wydawać, że świadomość społeczna jest dość wysoka. A mimo to tak mało osób bada się. Dlaczego za wiedzą nie idą działania?
M.M.: Niedawno brałem udział w komisji obrony pracy doktorskiej, która dotyczyła roli edukacji w leczeniu cukrzycy insulinozależnej. W tym wypadku trzeba się poddać reżimowi prawidłowego odżywiania, odpowiednio często brać leki i kontrolować glikemię. Okazało się, że stosunkowo niewielki jest związek posiadanych informacji z zastosowaniem ich w życiu. Do końca nie wiadomo, dlaczego wiedza nie zawsze przekłada się na praktykę. To zagadnienie staje się przedmiotem badań w kontekście współpracy pacjenta z lekarzem. Dobrym przykładem rozdźwięku między posiadaniem wiedzy a zastosowaniem jej w życiu jest palenie papierosów. Wiadomo, że szkodzą, ale ludzie palą mimo to. W tym wypadku może działać tzw. optymizm obronny, kiedy myślimy: na pewno mi to nie zaszkodzi, nie zdając sobie sprawy, że skutki naszego postępowania mogą nie być widoczne natychmiast, ale odczujemy je w dłuższej perspektywie. Przewidujemy wówczas dużo mniejsze prawdopodobieństwo wystąpienia zdarzenia niekorzystnego, np. choroby, niż to ma miejsce w rzeczywistości.
Jak zmotywować pacjenta do regularnych badań
1. Nie ma jednego dobrego sposobu na komunikację lekarza z pacjentem, a zwłaszcza na motywowanie pacjenta do współpracy z lekarzem. Do każdego chorego trzeba podchodzić indywidualnie.
2. Część pacjentów jest przestraszona chorobą, przeżywa lęki i załamania. Takie osoby potrzebują nie tylko wiedzy, ale też wsparcia emocjonalnego.
3. Inni chcą więcej konkretnych informacji na temat choroby i sposobu jej leczenia.
4. Podstawą jest zadaniowe podejście lekarza i pacjenta, na zasadzie: jeśli będziemy razem współpracować, to uzyskamy dobre rezultaty.
5. Trzeba wytłumaczyć choremu, dlaczego należy stosować ten lek, jaki sposób leczenia może przynieść dobre efekty. Wtedy pacjent zaczyna rozmieć, co się wokół niego dzieje. Dzięki temu maleje poziom lęku, rośnie poczucie wpływu na skutki leczenia i życie w ogóle. Uwagi lekarza zamieniają się w czyny.
6. Warto pokazywać też pozytywne rezultaty badań i terapii, kiedy one następują, i podkreślać, że jest to m.in. wynik dobrej jego współpracy z lekarzem.
MT: Na akcje społeczne promujące badania profilaktyczne wydaje się duże pieniądze. Na ile są one skuteczne?
M.M.: Tego typu informacje często odbieramy w kategoriach reklamy, której celem jest zysk reklamodawcy, a nie dobro konsumenta czy pacjenta. Poza tym bardziej lub mniej świadomie uważamy, że jak coś się robi za darmo, to jest mniej wartościowe. Ale jestem daleki od stwierdzenia, że kampanie prozdrowotne są bez znaczenia. Bardzo ważny jest jednak sposób podawania informacji. Gdy czytamy w ulotce, że badania pomogą wykryć groźną chorobę, natychmiast chcemy się pozbyć tej myśli, bo generuje lęk. Trzeba więcej mówić także o tym, że leczenie wcześniej rozpoczęte daje duże szanse na życie, na wyleczenie.
Coraz częściej pisze się w literaturze psychoonkologicznej o pozytywnej roli zaangażowania tzw. uzdrowieńców. Kamil Durczok czy Krystyna Kofta, którzy przeszli przez chorobę i nadal żyją, pracują, są aktywni, pokazali, że z nowotworu można wyjść. Pozytywne przykłady osób publicznie znanych działają najlepiej, bo zwiększają realny optymizm, który redukuje lęk i powoduje, że przyjmujemy postawę zadaniową, a nie unikową. Warto organizować z nimi spotkania, wydawać publikacje na ten temat i drukować wywiady. Miałem wielokrotnie konsultacje pacjentów zza zachodniej granicy, gdzie takie akcje są prowadzone od wielu lat. Obserwowałem u nich zupełnie inne podejście do leczenia niż u nas. Bardziej wierzyli w jego skutki. Mówili: wiem, że to ciężka choroba, ale lekarze będą robili, co w ich mocy, znam ludzi, którzy sobie z tym poradzili. Nie było tak dużego odium związanego z chorobą.
Sztuka rozmowy
Należy unikać tzw. błędów jatrogennych: niewłaściwych wypowiedzi, komentarzy, które pogorszą stan emocjonalny chorego. A z drugiej strony zmotywować pacjenta do współpracy i wykonywania badań kontrolnych. Coraz częściej też dyrektorzy szpitali zgłaszają potrzeby szkolenia personelu w zakresie komunikacji z pacjentem. Wpływ na to ma coraz większa świadomość społeczna swoich praw wśród pacjentów i możliwości dochodzenia roszczeń wobec pracowników ochrony zdrowia. Rośnie również liczba kancelarii prawnych zajmujących się odszkodowaniami medycznymi. Lekarze zdają sobie sprawę, że jeśli będą właściwie rozmawiać z pacjentem, to on w większym zakresie zrozumie, że nie wszystko da się zrobić, mimo dużych starań ze strony personelu.
Coraz częściej mówi się też o dużym znaczeniu współpracy między lekarzem a pacjentem dla profilaktyki i efektów leczenia. Bardzo ważne jest, żeby lekarz wysłuchał chorego, a nie tylko wyglądał zza monitora komputera, na którym widzi jedynie numer ubezpieczenia i wyniki badań laboratoryjnych. A jeśli już dochodzi do rozmowy, to często pacjent niewiele rozumie z medycznego języka, co tylko wzmacnia jego poczucie bezradności i lęku. Przychodzi do mnie wiele osób, które skarżą się, że brakuje im dobrej komunikacji z lekarzem.
MT: Dzisiaj komunikacja z pacjentami nie jest taka prosta, bo lekarze są zapracowani.
M.M.: Zarówno na wykładach akademickich, jak i w trakcie działalności w ramach Zakładu Badań nad Jakością Życia zachęcam do współpracy i kontaktu z pacjentem nie tylko lekarzy, ale też pielęgniarki. Ich rola nie musi ograniczać się do podawania leków i zastrzyków przepisanych przez lekarza. Istnieje szeroka grupa zawodowa pielęgniarek z coraz większymi możliwościami i kompetencjami: studiują na wydziałach pielęgniarskich wyższych uczelni medycznych, uzyskują doktoraty i habilitacje. Dlatego mogą przejąć część obowiązków lekarza w komunikacji z pacjentami. W niektórych krajach taką koordynacją zajmują się właśnie pielęgniarki, które znają pacjenta i jego potrzeby, potrafią wychwycić problemy, dopytać, wysłuchać, przetłumaczyć na język zrozumiały zalecenia lekarza czy procedury medyczne, którym jest poddawany. Zwłaszcza że spędzają więcej czasu z pacjentem niż lekarz. To pielęgniarki, przy pewnej otwartości na pacjenta, mają rzadką okazję uczyć się psychologii człowieka chorego z najlepszej, bo żywej, książki, jaką jest sam pacjent. Niebagatelne znaczenie ma tu umiejętność słuchania, co niestety nie jest sztuką łatwą.
MT: Kiedy pacjent powinien zgłosić się do psychologa?
M.M.: Chorzy somatycznie boją się dodatkowych etykietek. Mówią: jestem chory na raka, a nie na głowę, więc po co mi psycholog. To lekarz i pielęgniarka powinni umieć dotrzeć do osoby, dla której konieczny jest nie tylko psycholog, ale i psychiatra, oraz uświadomić to pacjentowi. Z literatury psychoonkologicznej wynika, że zaledwie jedna piąta osób wymagających leczenia antydepresyjnego jest właściwie rozpoznawana i leczona. Reszta pacjentów nie dostaje należytej pomocy.
MT: Dlaczego u ciężko chorych tak rzadko rozpoznaje się depresję?
M.M.: Myślimy, że człowiek ciężko chory ma uzasadnione obawy o swoje życie, więc smutek jest stanem zupełnie naturalnym. Czym innym jest jednak smutek jako reakcja na chorobę, a czym innym depresja. Niektóre objawy obniżonego nastroju mają prawo występować, ale do pewnej granicy. Poczucie beznadziejności, bezradność, znaczne obniżenie napędu (aktywności) i sprawności intelektualnej, zaburzenie snu oraz apetytu, a także dłuższy czas trwania takich objawów mówią, że stan chorego wykracza poza przyjęte normy. W takim przypadku trzeba poprosić o konsultację psychiatryczną bądź psychologiczną i ewentualnie włączyć leczenie przeciwdepresyjne. Skutkiem nieleczonej depresji jest nie tylko dodatkowe cierpienie pacjenta, ale też obniżenie systemu obronnego organizmu. W ten sposób pogarszamy jego stan. Dlatego na swoich kursach zwracam bardzo dużą uwagę lekarzom i pielęgniarkom na właściwe rozpoznawanie depresji u pacjentów ciężko chorych somatycznie.