ŚWIĄTECZNA DARMOWA DOSTAWA od 20 grudnia do 8 stycznia! Zamówienia złożone w tym okresie wyślemy od 2 stycznia 2025. Sprawdź >
Sonda
Dlaczego po raz kolejny rośnie liczba lekarzy wybierających emigrację?
Dr Maciej Hamankiewicz, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej
Młodzi lekarze wskazują najczęściej na dwa powody emigracji. Pierwszy z nich to nadmierna biurokratyzacja zawodu. Wydawało się, że obciążenia administracyjne sięgnęły zenitu już po wdrożeniu zapisów ustawy refundacyjnej, tymczasem teraz jest jeszcze większa sprawozdawczość, a wręcz papierologia, związana z pakietem onkologicznym.
Lekarz ma zbyt mało czasu, by leczyć pacjentów, a tych jest coraz więcej. Już dzisiaj na SOR-ach lekarze przez wiele godzin pracują bez najmniejszej przerwy. W sytuacji, kiedy w kraju liczba lekarzy przypadająca na 10 tys. ludności waha się od 14 w województwie wielkopolskim do około 26 w województwie mazowieckim, a w Niemczech liczba ta wynosi około 40 – wybór miejsca pracy zapewniającego godne warunki wykonywania zawodu wydaje się niestety dosyć oczywisty. Tym bardziej że dochodzą do tego także kwestie finansowe. Opowieści o bajecznie wysokich uposażeniach wszystkich lekarzy w Polsce są mocno przesadzone. Minimalne miesięczne wynagrodzenie lekarza specjalisty powinno wynosić trzykrotność średniej krajowej.
Drugi aspekt, na jaki wskazują młodzi, to fatalny system szkoleniowy. Mimo złożonych przez premier Ewę Kopacz obietnic w exposé o stworzeniu świetnych warunków kształcenia lekarzy, działania Ministerstwa Zdrowia zmierzają w przeciwnym kierunku. Obecny system nie pozwala na zrobienie więcej niż jednej specjalizacji w ramach rezydentury, co mocno ogranicza możliwości rozwoju młodych, pełnych zapału, kształcących się ludzi. Warto dodać, że żeby zatrzymać lekarzy w kraju, musi zmienić się także nieprzychylna atmosfera, jaka panuje wokół zawodu, a którą podsycają zarówno media, jak i niestety sam minister zdrowia, co jest dla mnie szczególnie oburzające.
Prof. Jarosław Reguła, przewodniczący Komisji Bioetycznej CMKP
Moim zdaniem najważniejsze jest stworzenie dobrych warunków pracy, szkolenia, doskonalenia wiedzy, prowadzenia badań naukowych i rozwoju zawodowego zgodnego z ambicjami i zdolnościami młodych lekarzy w Polsce. Wówczas nikt nie będzie myślał o wyjeździe.
Dr Anna Klimkiewicz, współtwórczyni Stowarzyszenia Młody Lekarz
Myślę, że powodów emigracji jest tyle, ilu jest lekarzy chcących uciekać. Choć zapewne kilka wspólnych mianowników można znaleźć, zaczynając od najbardziej przyziemnych, acz niezbędnych – jak uposażenie. Lekarz w pierwszych sześciu latach pracy nie ma żadnej możliwości, aby z jednego etatu utrzymać siebie i potencjalną rodzinę. Musi więc łapać fuchy, co w rzeczywistości oznacza większość czasu spędzonego poza domem – na dyżurach, w poradniach itp. Pesymiści odkładają założenie rodziny na później, inni sądzą, że jakoś dadzą radę. Ostatecznie życie weryfikuje notoryczne zmęczenie na przemian z brakiem w domu młodego ojca lekarza czy mamy lekarki. Rozpady młodych małżeństw lekarskich są bardzo dużym problemem. A niezależnie od tego, czego życzyliby sobie rządzący, lekarz pracuje, aby utrzymać siebie i rodzinę. Powołanie spowodowało wybór zawodu, ale nigdy nie będzie zapłatą za pracę. Tu pojawia się kolejny wyjazdowy argument – presja. Polska jest jednym z ostatnich bastionów, gdzie dyskredytowanie lekarzy jako grupy zawodowej jest uważane za działanie w interesie społecznym. Jeśli kończy się ciężkie, wymagające studia, odmawiając sobie wielu studenckich przyjemności i pierwsze, z czym trzeba się zmierzyć, to opinia łapówkarza, naciągacza i konowała, to człowiek chce się odwrócić na pięcie i wyjść – zwłaszcza że jest dokąd. I to kolejna ważna rzecz: młodzi ludzie podczas studiów zwiedzają inne kraje w ramach wymian studenckich. Poznają pracę zagranicznych kolegów. Jeśli potem postanawiają wyjechać, to nie w ciemno – oni wiedzą, czego się spodziewać, czego się od nich oczekuje. Wiedzą, ile zarobią – ale też, co będą musieli zrobić. U nas nie wiadomo. Lekarzy jest mało, szpitale i poradnie biedne, oszczędza się na wszystkim. A lekarze, w nie wiadomo czyim interesie, maskują tę nędzę i próbują tłumaczyć się z niej pacjentom. Stają się przez to adresatami żalów, pretensji i oczekiwań, których nie mogą spełnić. To frustruje i powoduje wstyd.Ostatnia rzecz, która wynika z tego bezpośrednio, to ograniczenia i oszczędności, które lekarz ma za zadanie realizować zgodnie z oczekiwaniem NFZ, a wbrew interesowi pacjentów. To powoduje największy sprzeciw. Najpierw są ideały, uczymy studentów, co jest dobre dla pacjentów, co powinno się w danej sytuacji zrobić. A potem w pierwszych dniach pracy dowiadują się, że wielu tych rzeczy zrobić się nie da, a jeśli je zrobią, to za to zapłacą. Dosłownie i z własnej kieszeni. Nasz system opieki zdrowotnej zmierza do tego, aby lekarz stał się urzędnikiem NFZ uprawnionym do wystawiania recept. A na to młody, myślący człowiek z otwartą głową nigdy się nie zgodzi.
Dr Krzysztof Puchalski, socjolog zdrowia, Instytut Medycyny Pracy, SWPS w Warszawie
Odpowiadając na to pytanie, warto zwrócić uwagę na młodych lekarzy opuszczających mury akademii medycznych i próbujących odnaleźć kierunek rozwoju, określić swoją przyszłość w rodzimym systemie ochrony zdrowia. Jest to niemożliwe do zrealizowania w sytuacji, kiedy trudno odnaleźć jednolitą wizję systemu, nie wspominając nawet o spójnych mechanizmach prowadzących do jej realizacji. Mamy system rozchwiany, ręcznie sterowany, oparty na gusłach, gdzie panuje przekonanie o tym, że odprawienie konferencji prasowej może zmienić rzeczywistość. Zaklęcia i rozporządzenia nie poprawią poczucia bezpieczeństwa u rozpoczynającego karierę lekarza. Druga sprawa: lekarze kształceni są w przekonaniu o własnej nieomylności. Kiedy zaczynają pracę, następuje zderzenie z rzeczywistością, z pacjentem, który jest świadomy swojej podmiotowości i wynikających z tego praw, z pacjentem, który kwestionuje diagnozę, który szuka konsultacji u innych specjalistów i chce uczestniczyć w swoim leczeniu. Badania pokazują, że co czwarty chory weryfikuje diagnozę u innego lekarza. Dodajmy do tego spadający prestiż zawodu oraz niski poziom zaufania i będziemy mieli szerszy ogląd sytuacji. Okazuje się bowiem, że zawód lekarza postrzegany jest jako mniej prestiżowy niż np. zawód pielęgniarki. Więcej – lekarz ma niższą pozycję niż niektóre zawody typowo fizyczne. Opinia społeczna opiera się na tezach o lekarzach łapówkarzach i lekarzach popełniających błędy. Czy taka atmosfera stwarza komfortowe warunki do pracy i samorozwoju? Jeśli chodzi o czynnik finansowy, myślę, że nie jest w tym wypadku dominujący. Przedstawiciele większości zawodów, jeśli podjęliby pracę w Niemczech, Szwecji czy w Wielkiej Brytanii, zarabialiby więcej niż w Polsce.
Rafał Artymicz, polski lekarz specjalizujący się w Niemczech
Dlaczego Niemcy? Nie da się ukryć, że jednym z głównych powodów są zarobki. Nie wiem, czy za pensję polskiego rezydenta byłbym w stanie samodzielnie opłacić kawalerkę, wyżywienie, wakacje w egzotycznych krajach czy kupić po roku samochód. Tutaj mogę sobie na to wszystko pozwolić. Innym powodem, dla którego chciałem wyjechać, były możliwości rozwoju i szanse pracy na najlepszym sprzęcie. Pertraktowałem w różnych szpitalach w niewielkich miejscowościach i za każdym razem byłem pod wrażeniem wyposażenia i możliwości, jakimi dysponowały placówki. Miałem wrażenie, że jestem o kilkadziesiąt lat do przodu w odniesieniu do tego, co jest w Polsce. Małe szpitale miały sprzęt, jaki widziałem tylko w szpitalu uniwersyteckim. Ponadto tutaj nikt nie musi pisać podania do dyrektora z prośbą o zakupienie wankomycyny. Kiedy u pacjenta stwierdza się lub podejrzewa infekcję MRSA, od razu jest zaostrzony rygor sanitarny, jakbyśmy mieli infekcję wirusa Ebola. Nikomu nie szkoda pieniędzy na dodatkowe fartuchy ochronne, rękawiczki czy maski, bo korzyści wynikające z tej inwestycji są większe niż późniejsze koszty walki z MRSA. Przed wyjazdem nie wiedziałem, jaki jest system ochrony zdrowia w Niemczech. Ale wiedziałem, że nasz, polski, ku lepszemu nie zmierza. Coraz więcej biurokracji. To, ile interniści piszą dokumentów, ankiet, rożnych kart, jest przerażające. Czy ktoś to później czyta, opracowuje i wyciąga wnioski? Chyba tylko NFZ, aby nie zapłacić za hospitalizację. Czy to normalne, że minister zdrowia oskarża lekarzy POZ, że biorą pacjentów za zakładników, bo walczą o pieniądze na ich leczenie? Kiedy patrzę na moich kolegów w Polsce, którzy muszą brać dodatkowe dyżury w pogotowiu, NPL czy POZ, tylko im współczuję. Pracowałem dwa miesiące w nocnej i świątecznej pomocy. Nigdy bym do tej pracy nie wrócił. Ile musiałem się nasłuchać od pacjentów, a ile jeszcze od lekarzy dzwoniących z pretensjami, że odesłałem pacjenta na SOR z ostrym brzuchem. U mnie w szpitalu leczenie nastawione jest na pacjenta, a nie na to, kto i jak wycenia procedury lub czy dany oddział ma podpisany na nie kontrakt. Nieraz zdarzało się, że pacjent leżący na internie miał cholecystektomię, bo w ramach diagnostyki wyszło, że należy usunąć pęcherzyk żółciowy. Po co rozbijać to na dwie hospitalizacje w różnych terminach? Czy naprawdę jest to istotne, że on akurat leżał wtedy na internie, a nie na chirurgii?
Monika Ziegler, prezes firmy rekrutującej lekarzy do pracy w Szwecji
W latach 2004-2008 Polacy skwapliwie skorzystali z otwarcia rynków pracy w UE. Obecnie nie jest to już w tak dużym stopniu emigracja zarobkowa. Chodzi o warunki pracy i życia, czas wolny dla siebie i rodziny. Zainteresowanie wyjazdami ustabilizowało się ostatnio. W ramach UE widać fluktuacje w zależności od kryzysu politycznego (Grecja), świeżości członkostwa (Chorwacja), zaawansowania rozwoju (Rumunia).
Warto odnotować, że w szwedzkim systemie zdrowia od 2003 roku corocznie ponad połowa praw wykonywania zawodu lekarza wydawana jest osobom wykształconym poza krajem. Ogólna liczba sięga niemal 25 proc. praktykujących. Zawód lekarza darzony jest sporym szacunkiem, a pacjenci przyzwyczajeni są do lekarzy obcokrajowców. Polscy lekarze to już kilkusetosobowa grupa i jako wysoko wykwalifikowani specjaliści podnoszą ogólną średnią ocenę pracowników z Polski. Mają bardzo dobrą opinię wśród pacjentów, bo poświęcają im sporo troski i uwagi.
Prof. Joanna Lewin-Kowalik, prorektor ds. studiów i studentów SUM w Katowicach
Zainteresowanie polskimi lekarzami poza granicami kraju wynika bez wątpienia z jakości kształcenia, i to zarówno na poziomie przeddyplomowym, jak i specjalistycznym. Wygrywamy w konfrontacji np. z USA, bo mamy o wiele bardziej wszechstronne przygotowanie. Nasi lekarze są za granicą dobrze postrzegani i chętnie z tego korzystają. Nie sądzę jednak, żeby czynniki ekonomiczne były w tym wypadku wiodące. Na pewno jedną z przyczyn jest możliwość samorozwoju. Jak już wspomniałam, kształcenie podyplomowe jest na wysokim poziomie, ale – ze względu na ograniczoną liczbę miejsc – nie dla wszystkich dostępne. Liczba rezydentur jest znacznie mniejsza od potrzeb. Dlatego młodzi lekarze szukają szans za granicą.
Kolejna kwestia to organizacja systemu ochrony zdrowia, co bezpośrednio przekłada się na komfort pracy. Stojący przed wyborem życiowej ścieżki lekarze obawiają się funkcjonowania w systemie opartym na NFZ, gdzie nie leczy się pacjentów, tylko wykonuje procedury, a winą za wszelkie niepowodzenia obarcza się lekarzy.