ŚWIĄTECZNA DARMOWA DOSTAWA od 20 grudnia do 8 stycznia! Zamówienia złożone w tym okresie wyślemy od 2 stycznia 2025. Sprawdź >
Na ważny temat
In vitro: Najwyższy czas
O konieczności, tragicznym błędzie i nadziei z prof. dr. hab. med. Waldemarem Kuczyńskim z Kliniki Leczenia Niepłodności Małżeńskiej Kriobank rozmawia Urszula Dąbrowska
MT: Premier Ewa Kopacz zapowiada, że w czerwcu ustawa o in vitro wejdzie w życie. Ten pośpiech jest z powodu wyborów, tragicznego błędu w szpitalu pomorskim, czy dlatego że czas najwyższy?
Prof. Waldemar Kuczyński: Czas najwyższy to na pewno, bo jesteśmy długo po terminie, jaki nam dała Komisja Europejska, by dostosować się do dyrektyw. Ciąży na nas wyrok wydany przez Strasburg, co też wymusza przyspieszenie prac legislacyjnych. Oczywiście polityka nie jest bez znaczenia. Na Platformie Obywatelskiej leży obowiązek zakończenia projektu, który był jednym z istotniejszych punktów jej programu. Sądzę, że niewielki wpływ na to miał przypadek szczeciński, choć może uzmysłowił rządzącym, jak ważny to problem.
MT: Czy zadowala pana projekt ustawy?
W.K.: Ustawa dopiero wejdzie do Sejmu i moja główna obawa dotyczy tego, jakie poprawki parlamentarzyści do niej wprowadzą. Mieliśmy już takie sytuacje, że ustawa, w założeniach bardzo dobra, w trakcie prac legislacyjnych została wywrócona do góry nogami i okazywała się całkowicie nieżyciowa. Prace nad tą ustawą trwają od ponad 10 lat. Wiele spraw zostało w niej rozsądnie uregulowanych i doprecyzowanych, ale ma też mankamenty. UE nie określa dopuszczalności metody, a o to toczy się u nas bój. Gdybyśmy uznali, że metoda jest medycznie poprawna, to Sejm powinien tylko uregulować normy prawne, wynikające z dyrektyw unijnych, czyli obowiązki państwa dotyczące nadzoru, licencjonowania ośrodków, powołania ciała odpowiedzialnego. Natomiast nasz styl legislacyjny, według mnie, nie jest do końca właściwy. U nas minister bierze na siebie wszystko, jest osobiście odpowiedzialny za szczegóły i oto mamy takie sytuacje jak w Szczecinie. Po co w ogóle była tworzona rada programowa dla walidacji i nadzorowania rządowego programu in vitro, skoro potem to minister odpowiada dziennikarzom, powołuje kontrolę itd.? A co rada programowa? Przecież to ona powinna być odpowiedzialna merytorycznie. Ustawa tej sytuacji nie zmienia. Zgodnie z jej zapisami znowu powołana będzie rada o bardzo ograniczonych kompetencjach.
MT: Gdyby ustawa weszła w życie, wcześniej uniknęlibyśmy takich dramatów jak w Szczecinie?
W.K.: Nie sadzę. To po prostu kwestia tego, jak generalnie podchodzimy do błędu ludzkiego. Praktyka medyczna nie może być zdeterminowana naciskami ze strony dziennikarzy, co jest poza jakimkolwiek standardem światowym. Błąd może się zdarzyć wszędzie i każdemu, nawet lekarzowi, w którego rękach jest ludzkie życie. Chwila dekoncentracji i dramat. Nie możemy być pod pręgierzem natychmiastowego potępienia.
MT: Ale to lekarze z ośrodka w Szczecinie długo nie chcieli się tą sprawą zająć.
W.K.: W takich sytuacjach powinien u nas funkcjonować system szybkiego reagowania, jak na Zachodzie. Tak jak działające zresztą w Polsce i połączone z siecią europejską procedury regulujące pracę banków tkanek i narządów. W ciągu 12 godzin od wystąpienia niepożądanego zdarzenia informacja o nim musi trafić do centrum zarządzania, które ma za zadanie błyskawicznie zareagować. Prowadzenie dochodzenia półtora roku po zajściach mija się z celem. Przypadek ze Szczecina zapewne wzmógł czujność w ośrodkach leczących niepłodność. Sprawa jest na tyle szokująca, że teraz pewnie cztery razy sprawdza się poprawność znakowania itd. Ale nie da się całkowicie wykluczyć błędów. Jesteśmy tylko ludźmi. Anglia, która ma najbardziej rozwinięty system legislacyjny i organizacyjny, powołała specjalne ciało koordynujące prace ośrodków i nadała mu ogromne kompetencje, m.in. dotyczące powiadamiania i reagowania na niepożądane zdarzenia. Co dwa lata publikuje o nich raport. Pierwszy z lat 2011-2012 mówił o 300 błędach. Wprowadzono szkolenia, nowe mechanizmy kontroli, a jednak kolejny raport, z lat 2013-14, wykazał aż 600 błędów. W Anglii owe zdarzenia niepożądane sklasyfikowano w czterostopniowej skali. W ostatnim raporcie najwięcej było tych lżejszych uchybień, wyłapano i wynotowano nawet najdrobniejsze. To nic, że w sumie okazało się ich dwa razy więcej, ale pozwoliło to na utrzymanie czujności i zidentyfikowanie problemów, zanim nabiorą krytycznej wartości. System ustrzegł pacjentów przed najcięższymi błędami, do jakich zaliczyłbym ten ze Szczecina. Polska ustawa tworzona jest już ze świadomością, że nie jesteśmy nieomylni, a mimo to nie precyzuje kompetencji ciała nadzorczego w stopniu odpowiadającym duchowi dyrektyw UE. Nie wyposaża go w narzędzia umożliwiające praktyczne zarządzanie tą dyscypliną. Przecież ustawa transplantacyjna odnosząca się do banków tkanek i narządów, regulująca zbliżony tematycznie problem, powołała rzeczywiste ciała zarządcze jak Poltransplant oraz Krajowe Centrum Bankowania Tkanek i Narządów. Dlaczego tak się nie stało w przypadku Ustawy o Leczeniu Niepłodności ? Wydaje sie że chodzi o pieniądze, koszty związane z powoływaniem nowych bytów administracyjnych. Jednak w mojej ocenie to droga na skróty, która przysporzy w przyszłości nowych problemów. Zgodnie z projektem ustawy, minister nadal pozostanie osobą odpowiedzialną, będzie musiał reagować na problemy zwiazane z funkcjonowaniem medycyny rozrodu ad hoc, a to nie jest system zapewniający jakość i bezpieczenstwo.
Ośrodek w Szczecinie nie został zamknięty, odebrano mu tylko rządowy program, ale czy to coś poprawi? Można przypuszczać, że po tak traumatycznych przeżyciach to najbezpieczniejsza placówka w Polsce. Problem jednak pozostał, a błąd może się znowu zdarzyć.
MT: Czy takie ciało nadzorujące nie stanie się kolejnym narzędziem opresji?
W.K.: Chodzi o to, byśmy wprowadzali procedury minimalizujące ryzyko wystąpienia błędu. Piętnowanie, karanie wbrew pozorom hamuje postęp, bo ludzie reagują strachem, wycofaniem i nie będą tworzyli szybkich systemów powiadamiania. Ja chciałbym, żeby moje laboratorium powiedziało mi w ciągu 12 godzin, że dzieje się coś niedobrego, bo wtedy mam możliwość sprawdzenia, poprawienia. Angielska organizacja szybkiego reagowania nie szuka winnych, tylko momentów krytycznych, czuwa nad procesem, zapewnia maksymalne bezpieczeństwo. I tego bym służbie zdrowia w Polsce życzył.
Na skuteczną działalność takiego ciała należy przeznaczyć pewnie niemałe środki finansowe, zadbać o kadrę, wyposażenie, systemy monitorowania itd. I to w wieloletniej perspektywie. U nas sprawy załatwiamy dorywczo, powołując ekspertów. Ale żyjemy w czasach, kiedy liczy się maksymalna skuteczność procesów. Nie możemy tylko reagować na pojedyncze zdarzenia, bo wyłoni się z tego zdeformowany obraz rzeczywistości. Powinniśmy w Szczecinie przeprowadzić spokojną kontrolę, która wykaże, czy to był jednostkowy błąd, czy może wynikał z wadliwych procedur i naprawmy system, a nie zmykajmy ośrodek.
MT: Po politycznych targach w projekcie ustawy liczba wytwarzanych zarodków zmniejszona została z ośmiu do sześciu. Czy to osłabia skuteczność metody in vitro?
W.K.: Nie, po prostu stawia się nam trudniejsze warunki do osiągnięcia celu. Wobec czego musimy starannością i pracowitością utrzymywać skuteczność, w bardziej restrykcyjnych warunkach niż lekarze w innych krajach. Pozwoli to wyróżnić ośrodki o najwyższym profesjonalizmie i standardach leczenia. Funkcjonujący od ponad roku program ministerialny wykazał, że ograniczenie liczby zapładnianych komórek nie wpłynęło na skuteczność, a nawet dzięki temu zminimalizowaliśmy procent występowania powikłań. Pod tym względem jesteśmy liderem na świecie i mamy się czym szczycić. W jakimś stopniu rozwiązuje to też problem nadliczbowych zarodków, z którymi ludzie nie wiedzą co zrobić. Ktoś przez lata stara się o dziecko, wreszcie jest, ale pozostaje jeszcze 10 zamrożonych zarodków. Dla niektórych to duży moralny dylemat: czy oddać je do adopcji, czy zostawić w zamrażarce na 50 lat.
MT: Podnoszony jest temat, czy pary bez ślubu mogą starać się o dziecko poprzez zapłodnienie in vitro. Pojawiły się jakieś inne dylematy etyczne?
W.K.: Nie ma konfliktu, jeżeli chodzi o pary, które nie tworzą małżeństw, jest zgoda, że jak najbardziej powinny mieć prawo do posiadania dzieci. W trakcie prac nad ustawą pojawił się inny dylemat: co zrobić w sytuacji, gdy jedno z rodziców umiera. Zawarliśmy rozsądny konsensus. Duch ustawy odwołuje się do jednak uprzywilejowanej pozycji kobiety i zarodka, co pokazuje etyczne odnoszenie się do kwestii. Zarodek powinien mieć szanse rozwojowe, ale to kobieta przechodzi całą procedurę i nie może być w pełni zależna od woli partnera. Ustawa nie reguluje natomiast kwestii tzw. surogacji rodzinnej. Jeżeli nie znajdujemy moralnych przeciwwskazań na dawstwo nerki czy wątroby od bliskich, to dlaczego użyczenie córce przez matkę macicy budzi takie emocje. Jestem zdecydowanym przeciwnikiem surogacji komercyjnej, ale nie widzę moralnych powodów przeciwko temu, żeby matka nosiła dziecko córki. Mimo tych braków mam nadzieję, że w ustawie zawarta została humanistyczna idea poszanowania dla życia, nawet tego potencjalnego.
MT: Uda się w środku kampanii wyborczej ją przegłosować?
W.K.: Uda się, chociaż nie wiem jak bardzo będziemy wszyscy poobijani, kiedy dojdzie do głosowania w Sejmie. Boję się, żeby przez nieprzemyślane poprawki nie zamieniono jej w karykaturę.