ŚWIĄTECZNA DARMOWA DOSTAWA od 20 grudnia do 8 stycznia! Zamówienia złożone w tym okresie wyślemy od 2 stycznia 2025. Sprawdź >
Profilaktyka
Jesteśmy w stanie wojny z patogenami
O tym, czy krytykowanie szczepień ma naukowe podstawy i jak debata wpłynęła na stan zdrowia społeczeństwa, z dr. hab. med. Włodzimierzem Gutem, prof. nadzw. NIZP-PZH, zastępcą kierownika Zakładu Wirusologii PZH, rozmawia Iwona Dudzik
MT: Czy pod wpływem argumentów przeciwników szczepień polscy lekarze zmienili swoje podejście do szczepień?
Dr hab. Włodzimierz Gut: Niektórzy lekarze podchwycili tezy głoszone przez ruchy antyszczepionkowe i publicznie opowiadają bajki o szkodliwości szczepień. Jestem tym zaniepokojony, bo odbija się to już w statystykach dotyczących osób niezaszczepionych. Ich liczba praktycznie podwaja się co roku i wynosi obecnie 12 tys. Dwa lata temu było to 5 tys. osób. Dzieci, nie licząc niewielkich wahań, rodzi się z każdym rokiem mniej, więc liczby powinny spadać.
MT: Rodzice i lekarze coraz częściej uważają, że mówiąc kolokwialnie, ze szczepieniami lepiej się nie spieszyć.
W.G.: Czekać ze szczepieniami to jak obserwować czyrak, gdy rośnie, zamiast od razu go przeciąć. System szczepień to maszyna, w której wszystkie trybiki powinny sprawnie chodzić. Pacjent musi być zdrowy i zaszczepiony we właściwym czasie. Szczególnie wymagające pod tym względem są szczepionki żywe, np. na odrę, mimo że przeciwciała matki chronią dziecko tylko do pół roku, nie szczepimy przed 13. m.ż., bo układ immunologiczny nie jest do tego przygotowany. Czasem z przyczyn medycznych nie można zaszczepić dziecka akurat w tym terminie i powstają opóźnienia. Częściej jednak wynikają one z nieuzasadnionego niepokoju rodziców. Uważają oni, że kiedy dziecko będzie starsze, lepiej zareaguje na szczepienie. Oczywiście, starsze dziecko odpowie lepiej, ale stanie się to kosztem zwiększonego ryzyka rozprzestrzeniania się wirusa, spowodowanego większą liczbą osób niezaszczepionych. Przy odrze, która jest niezwykle zaraźliwa, wystarczy niewielka liczba osób niezaszczepionych (mniej niż 5 proc. społeczeństwa), by choroba mogła się rozprzestrzeniać.
MT: Czy zmniejszona liczba szczepień wpłynęła na liczbę zachorowań?
W.G.: Obecnie w większości państw zaszczepionych jest średnio 70 proc. ludzi. W Polsce od 1980 roku nigdy nie było mniej niż 90 proc. To za mało, dlatego co jakiś czas na świecie i w Polsce przechodzą fale epidemii. Do nas przeważnie choroby zawlekają mniejszości etniczne, tak było dwa lata temu w przypadku odry.
Mnie te epidemie okropnie denerwują. Już w latach 90. WHO podjęła decyzję o całkowitym wyeliminowaniu odry do 2010 roku, podobnie zresztą miało się stać z polio. Gdyby te plany się powiodły, moglibyśmy całkowicie zapomnieć o tych chorobach i szczepionkach przeciwko nim, tak jak w 1980 roku zapomnieliśmy o prawdziwej ospie.
Byliśmy blisko, np. w USA w latach 90. udało się zmniejszyć liczbę zachorowań do maksymalnie sześciu w roku, nie licząc zakażeń poza granicami lub osób przyjeżdżających. Teraz tamtejsi lekarze znowu mocno się denerwują, bo mają do czynienia z powrotem nie tylko odry, ale całej serii chorób zakaźnych.
MT: To w dużej mierze skutek działania ruchów antyszczepionkowych?
W.G.: Oczywiście. W przypadku polio natomiast podczas szczepień w Nigerii lokalny duchowny stwierdził w tamtejszym radiu, że pod pozorem szczepień Zachód chce sterylizować muzułmanów. To spowodowało gwałtowne załamanie się systemu szczepień w krajach afrykańskich. W dalszym ciągu fundamentaliści krytykują szczepienia. W efekcie wróciliśmy do punktu sprzed wielu lat. Jest nawet gorzej niż kiedyś. Bo kiedy choroby nie było przez dłuższy czas, zaczęto lekceważyć realne zagrożenie.
Polio, odra, różyczka, świnka – te wirusy nadają się do tego, aby je raz na zawsze wykreślić z listy występujących w populacji. A ciągle są.
Pojawienie się liczniejszej grupy osobników niezaszczepionych, wrażliwych na wirus, powoduje, że nie tylko narażamy tych, którzy nie mogą być zaszczepieni. Odra staje się chorobą ludzi starszych, tymczasem im osoba jest starsza, tym gorzej przechodzi odrę.
MT: Zarzucają wam: „Szczepicie, szczepicie, a nie ma efektu”.
W.G.: Efekt jest, bo zaczynaliśmy od 200 tys. zachorowań na odrę, a obecnie uważamy, że jest bardzo źle, gdy liczba zachorowań przekracza setkę.
MT: Przeciwnicy szczepionek najbardziej krytykują szczepionki żywe, DTP i MMR. Mówią, że mogą one uszkadzać układ immunologiczny, wręcz wywoływać takie choroby jak zapalenie opon mózgowych, zamiast chronić.
W.G.: Szybko zapomnieli, jak wiele im zawdzięczają. Ja te szczepionki nazywam „przyspieszaczami procesu ewolucji”. Zastępujemy mocnego wirusa słabym, a potem ten słaby możemy całkowicie wycofać. W procesie ewolucji zajmuje to setki lat. Szczepionki mogą to uczynić znacznie szybciej. Tak właśnie stało się z ospą, która zniknęła. A przecież pomogła w tym najbardziej reaktywna szczepionka, którą wymyślono. Wywoływała ona mnóstwo powikłań. To pewne, że gdybyśmy dzisiaj nią szczepili, mielibyśmy parę tysięcy zgonów.
MT: Nikt by dziś się na to nie zgodził.
W.G.: Ale wtedy każdy wolał być zaszczepiony i mieć komplikacje, niż zachorować.