ŚWIĄTECZNA DARMOWA DOSTAWA od 20 grudnia do 8 stycznia! Zamówienia złożone w tym okresie wyślemy od 2 stycznia 2025. Sprawdź >
Kardiochirurgia
Oszczędzanie krwi
Elżbieta Borek
Konsultacja medyczna: prof. Janusz Skalski
Prof. Janusz Skalski: - Pacjentowi oddajemy oczyszczony, zagęszczony preparat jego własnych krwinek z wysokim hematokrytem. Z pewną przesadą mówimy, że pacjent podczas operacji nie straci ani jednej kropli krwi.
Na oddziale kardiochirurgii w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Krakowie-Prokocimiu od pewnego czasu pracuje urządzenie służące do autotransfuzji, oszczędzające krew operowanego pacjenta. Blood cell saver, czyli „oszczędzacz”, można by powiedzieć po polsku. – Rzeczywiście jest to urządzenie do oszczędzania krwi. Podobne pracują na świecie, a także w Polsce, choć u nas jeszcze niezbyt często. Nasza aparatura tym różni się od innych, że jest to urządzenie najnowszej generacji, jedyne takie pracujące w Polsce – wyjaśnia prof. dr hab. med. Janusz Skalski, kierownik Oddziału Kardiochirurgii i Intensywnej Opieki Kardiochirurgicznej USD w Prokocimiu. – W aparatach starszego typu musiała się zebrać jakaś ilość krwi, żeby było co odwirowywać. Nasz aparat pozwala na wykorzystanie każdej, nawet najmniejszej ilości. To oznacza, że możemy go użyć u każdego pacjenta, także u noworodka, który wykrwawi 20-30 mililitrów, i żaden inny aparat nie mógłby tej ilości krwi odzyskać.
– Pacjentowi oddajemy oczyszczony, zagęszczony preparat jego własnych krwinek z wysokim hematokrytem – mówi prof. Skalski. – Z pewną przesadą mówimy, że pacjent podczas operacji nie straci ani jednej kropli krwi.
Urządzenie wykorzystywane jest we wczesnej i ostatniej fazie operacji oraz w przypadku ewentualnych krwawień po zabiegu.
– Gdy używamy pompy do krążenia pozaustrojowego, jak np. w czasie operacji na otwartym sercu, pacjent ma obniżoną do zera krzepliwość. W tej sytuacji blood cell saver nie jest oczywiście potrzebny, bo krew krąży w pompie. Jednak faza otwarcia klatki, gdy z oczywistych powodów nie używa się środków obniżających krzepliwość, często jest bardzo krwawa. W tym momencie urządzenie jest niezastąpione – tłumaczy prof. Skalski. – Także po operacji na otwartym sercu, gdy pacjent już dostanie protaminę, czyli środek likwidujący stan obniżonej krzepliwości, blood cell saver znów jest niezwykle pomocny.
Czy zastosowanie urządzenia oznacza, że możemy się uniezależnić od banków krwi?
– Być może kiedyś, dziś jeszcze nie – mówi prof. Skalski. – Bywają przecież różne sytuacje, czasem krwawienie jest większe, niż możemy się spodziewać. Na pewno blood cell saver to duża oszczędność tej cennej tkanki. W niektórych sytuacjach jest po prostu ratunkiem np. dla dzieci, które nie mogą przyjąć krwi od obcego dawcy z powodów światopoglądowych.
Dr n. med. Jerzy Jarosz z kardiochirurgii uważa jednak, że w wielu przypadkach lekarz poprzestanie na przetoczeniu pacjentowi jego własnej krwi. Pacjenci po operacji, podobnie jak po oddaniu krwi, tolerują umiarkowane obniżenie morfologii, które organizm wkrótce uzupełni. Jego zdaniem aparat jest nie do przecenienia, ponieważ przetoczenie materiałów krwiopochodnych zawsze jest obarczone pewnym ryzykiem.
– Polskie krwiodawstwo stoi na bardzo wysokim poziomie i niezwykle rzadko zdarzają się jakieś wypadki typu przetoczenie obcogrupowej krwi, ale wszystko może się zdarzyć. Jednak nie to jest największym niebezpieczeństwem transfuzji, tylko odległe efekty immunologiczne. Kiedy toczy się walka o życie dziecka, nie one są na pierwszym miejscu, niemniej na pewno istnieją. Musimy o tym myśleć, szczególnie gdy bardzo duża część pacjentów operowana jest wielokrotnie, w kilku, przynajmniej trzech etapach – mówi dr Jarosz.
Prof. Skalski potwierdza: – Przybywa reoperowanych pacjentów, dziś uważamy, że jest ich co najmniej tak wielu jak nowych, wymagających operacji. W dziecięcych wadach serca tak to jest, że pacjenci leczeni są w kilku etapach, a to znaczy, że trzeba kilka razy otwierać klatkę piersiową. Każdorazowo musimy liczyć się z koniecznością przetoczenia obcej krwi, co przecież nie jest bez znaczenia – tłumaczy prof. Skalski. – Reoperacja to jest zmora, bo zwykle natykamy się na pozrastane tkanki, a tam są naczynia krwionośne, które bardzo krwawią. Wówczas już samo dojście do serca jest niebezpieczną fazą operacji. Zatem ratowanie krwi pacjenta jest potrzebą chwili.