BLACK CYBER WEEK! Publikacje i multimedia nawet do 80% taniej i darmowa dostawa od 350 zł! Sprawdź >
Zawsze jest coś do odkrycia
Wywiad z dr hab. med. Wojciechem Piotrowskim
Wielka Interna
Szczególnie ważny dla mnie rozdział, który napisałem w tomie „Pulmonologia” Wielkiej Interny, jest poświęcony sarkoidozie. Jest to jednostka chorobowa, którą się od pewnego czasu zajmuję, i ta praca sprawia mi ogromną satysfakcję. Przez wiele lat był to temat trochę zaniedbywany. Dziś sarkoidozą zajmuje się wielu wybitnych polskich naukowców, jak prof. Elżbieta Wiatr, prof. Jan Kuś, prof. Dariusz Ziora, prof. Anna Dubaniewicz, prof. Janusz Milanowski i wielu innych. Ale nadal wiedza zarówno wśród pulmonologów, jak i internistów oraz lekarzy rodzinnych jest niewystarczająca. Sarkoidoza to dość dziwna choroba. Choć w większości przypadków związana z dobrym rokowaniem - często dochodzi do samoistnego wyleczenia, czasami może stanowić poważny problem kliniczny. Dlatego najważniejsze jest postawienie prawidłowego rozpoznania i różnicowanie z innymi jednostkami chorobowymi o podobnym obrazie klinicznym, ale odmiennym rokowaniu i sposobie postępowania. To jedno z ważniejszych przesłań tego rozdziału, w którym dużo miejsca poświęciłem właśnie diagnostyce różnicowej. Sarkoidoza to choroba różnorodna, zaskakuje nawet tych, którzy od lat się nią zajmują. Potrafi przybierać maski, naśladować wiele chorób, jedynymi objawami klinicznymi mogą być objawy reumatologiczne, kardiologiczne, neurologiczne, okulistyczne czy skórne. To powoduje, że jest zarazem tak trudna i fascynująca. Mam nadzieję, że rozdział poświęcony sarkoidozie pomoże innym lekarzom w prawidłowej diagnostyce i właściwym prowadzeniu chorych. Jestem także autorem rozdziału poświęconego przyczynom obturacji oskrzeli innym niż astma i POChP, a także współautorem rozdziału na temat leczenia astmy oskrzelowej.
O chęci zmieniania medycyny i miłości do starych samochodów rozmawiamy z dr. hab. med. Wojciechem Piotrowskim z Kliniki Pulmonologii i Alergologii UM w Łodzi
MT: Decydując się na studia medyczne, chciał pan być lekarzem w Afryce i nieść pomoc potrzebującym.
DR HAB. WOJCIECH PIOTROWSKI: To było jeszcze w liceum. Ojciec, profesor chemii toksykologicznej, wyjechał na placówkę do Kenii, gdzie pracował wraz z polskimi lekarzami. To byli niezwykli ludzie. Miałem wtedy zaledwie 16 lat i młodzieńcze marzenia, aby poskończeniu medycyny pomagać biednym w Afryce. Był to mocny impuls, który upewnił mnie w przekonaniu, że chcę zostać lekarzem.
MT: Jak to się stało, że zaczął się pan specjalizować w chorobach układu oddechowego?
W.P.: Na początku chciałem być psychiatrą, a wkrótce potem chirurgiem. Od III roku studiów należałem do koła chirurgicznego i sporo czasu spędzałem na dyżurach chirurgicznych. Jednak po V roku wyjechałem na staż studencki do Wielkiej Brytanii, do szpitala o profilu pulmonologicznym, w którym zlokalizowany był również zakład teoretyczny, specjalizujący się w patofizjologii oddychania. Dużo czasu spędzałem w pracowni naukowej, ale asystowałem również przy zabiegach torakochirurgicznych. Ostatecznie przekonałem się, że pulmonologia jest bardzo interesująca, ale jako dziedzina zachowawcza, bo stwarza możliwość połączenia praktyki z nauką. Po powrocie pierwsze kroki skierowałem więc do prof. Jerzego Rożnieckiego, ówczesnego kierownika Kliniki Pulmonologii i Alergologii, który zaproponował mi pracę. Klinika znana była z wysokiego poziomu i doskonałej kadry. Miałem przyjemność współpracować z prof. Dariuszem Nowakiem, który wówczas prowadził nowatorskie badania dotyczące roli wolnych rodników w patogenezie chorób układu oddechowego, głównie rozedmy płuc. Od niego najwięcej się nauczyłem, jeśli chodzi o warsztat naukowy. Pod jego kierunkiem obroniłem też doktorat o roli palenia tytoniu i stresu oksydacyjnego w patogenezie przedwczesnej rozedmy płuc. Potem zacząłem poszukiwać obszaru, w którym mógłbym realizować swoje samodzielne cele naukowe. Nieoczekiwanie pojawiła się możliwość współpracy międzynarodowej. Zostaliśmy zaproszeni przez prof. Benoit Nemery`ego z Uniwersytetu Katolickiego w Leuven, w Belgii do uczestniczenia w europejskim projekcie, którego celem było stworzenie sieci laboratoriów zajmujących się standaryzacją hodowli komórek układu oddechowego w badaniach toksykologicznych i badaniach nad patogenezą chorób układu oddechowego. Z funduszy unijnych stworzyliśmy laboratorium i przez szereg lat zajmowaliśmy się tym problemem. Ale z czasem trzeba było sobie zadać pytanie, czy chcę pracować wyłącznie naukowo, czy być klinicystą. Łączenie tych dwóch odmiennych sposobów realizacji zawodu stawało się coraz trudniejsze. Ostatecznie zdecydowałem się porzucić pracę w laboratorium i poświęcić się chorobom śródmiąższowym i sarkoidozie. Doświadczenia zdobyte przy stole laboratoryjnym były jednak bardzo pomocne.
MT: W tamtym okresie niewiele było ośrodków zajmujących się sarkoidozą. Dlaczego postanowił się pan zajmować tak mało popularnym zagadnieniem?
W.P.: W Polsce funkcjonował jeden centralny ośrodek referencyjny rzadkich chorób układu oddechowego, gdzie kierowaliśmy pacjentów z sarkoidozą i chorobami śródmiąższowymi. To były dla mnie zagadnienia niezwykle ciekawe i zastanawiałem się, dlaczego jest to obszar tak niechętnie eksplorowany przez moich kolegów. Pomyślałem, że w takim mieście jak Łódź, w klinice o ugruntowanej pozycji naukowej, powinniśmy być w stanie samodzielnie prowadzić tych chorych. Dziś klinika jest traktowana jako ośrodek referencyjny i kierowani są do nas pacjenci z całego kraju. To wielki sukces. Początki jednak nie były łatwe.
MT: Pana ogromnym sukcesem jest także stworzenie wewnętrznego standardu postępowania z chorymi na sarkoidozę i śródmiąższowe choroby płuc.
W.P.: Jest to próba przeniesienia na grunt polski, z uwzględnieniem pewnych ograniczeń ekonomicznych, zasad postępowania opracowanych przez najlepszych światowych specjalistów. Takie wewnętrzne standardy opracowaliśmy również dla innych chorób, a inicjatorem tych działań był kierownik kliniki, prof. Paweł Górski. Wdrożenie standardu dotyczącego sarkoidozy wymagało nauczenia się pewnych technik bronchoskopowych, jak przezoskrzelowa biopsja płuca czy biopsja igłowa węzłów chłonnych pod kontrolą ultrasonografii wewnątrzoskrzelowej (stale się jej uczymy). Wiele tych technik wprowadzałem samodzielnie. Pomysł zrodził się w 1999 roku podczas kilkumiesięcznego pobytu na stażu naukowym w Belgii, gdzie asystowałem przy wykonywaniu biopsji transbronchialnych. Wróciłem z wiedzą i wiarą, że jest to technika skuteczna oraz bezpieczna. I oczywiście chciałem ją jak najszybciej zastosować. Do pierwszych zabiegów podeszliśmy odważnie i z entuzjazmem. Szybko jednak okazało się, że powikłania, które do tej pory znaliśmy tylko z piśmiennictwa, nie są wyłącznie teorią. Dlaczego doszło do krwawienia z płuca? Złożyło się na to kilka elementów: zbyt wiele pobranych wycinków, niewłaściwa kwalifikacja pacjenta do zabiegu. Nie zwróciliśmy dostatecznej uwagi, że w trakcie leczenia glikokortykosteroidami płuca są bardziej kruche i podatne na krwawienie.
MT: Jaki to miało wpływ na pana dalszą pracę?
W.P.: Na szczęście wszystko skończyło się dobrze, ale to zdarzenie nauczyło mnie pokory i ostrożności. Teraz, przystępując do zabiegu, za każdym razem mam obawę, że ta sytuacja może się powtórzyć, ale jednocześnie robię wszystko, żeby do tego nie doszło. Wtedy wsparciem byli dla mnie koledzy, którzy przekonali mnie, że powikłania się zdarzają i nie wolno się poddawać.
MT: Jak się tworzą pomysły badawcze?
W.P.: Często wynikają bezpośrednio z dotychczasowych doświadczeń w pracy klinicznej. Czasami wyniki uzyskane w jednym obszarze zachęcają do podjęcia tego samego zagadnienia w nowym, np. w odniesieniu do innej jednostki chorobowej. Zilustruję to przykładem. Przez wiele lat w tej klinice były prowadzone przez prof. Dariusza Nowaka i prof. Adama Antczaka pionierskie badania nad wykorzystaniem kondensatu powietrza wydechowego w monitorowaniu i diagnostyce chorób zapalnych układu oddechowego, przede wszystkim astmy i POChP. Badano różne mediatory zapalne i parametry stresu oksydacyjnego. Nie było jednak takich badań w sarkoidozie. Postanowiłem więc sprawdzić, czy w tej chorobie można wykorzystać powietrze wydechowe do monitorowania przebiegu choroby. I tak powstał cykl prac, który był trzonem mojej rozprawy habilitacyjnej. Udało mi się potwierdzić, że stres oksydacyjny odgrywa ważną rolę w patogenezie sarkoidozy i że nasilenie stresu oksydacyjnego można zmierzyć w kondensacie powietrza wydechowego. Z tą prostą, nieinwazyjną metodą przez wiele lat wiązano duże nadzieje. Sądzono nawet, że będzie mogła w przyszłości zastąpić badanie bronchoskopowe. Te założenia nie sprawdziły się jednak w praktyce. Wspominałem o pionierskich badaniach zainicjowanych w naszej klinice przez prof. Nowaka i prof. Antczaka. Początki były bardzo trudne. Zespół młodych zapaleńców skupionych wokół prof. Nowaka stworzył wszystko od podstaw. Do zbierania kondensatu służyło samodzielnie skonstruowane urządzenie, które składało się z pudła styropianowego, gdzie suchy lód utrzymywał niską temperaturę. Przez środek pudła przeprowadzono zwykły wąż hydrauliczny, przez który pacjent oddychał. Wewnątrz węża skraplała się para wodna wraz z substancjami zawartymi w powietrzu wydechowym. Dziś można zakupić profesjonalne urządzenia do kondensacji powietrza wydechowego, które działają na tej samej zasadzie. Pamiętam też, jak na przełomie lat 80. i 90. badałem zdolność antyoksydacyjną surowicy, wykorzystując jako substrat do peroksydacji mózgi wołowe. Dodanie surowicy w różnym stopniu hamowało ten proces, co później można było odczytać na kolorymetrze. Mózgi musiały być świeże, więc jako młody asystent co tydzień jeździłem z termosem do rzeźni i uczestniczyłem w uboju. Cały eksperyment trwał kilkanaście godzin i kończył się odczytaniem wyników na kolorymetrze w środku nocy.
MT: To pochłaniało pana bez reszty.
W.P.: Tak. Dziś coraz trudniej mi pogodzić pracę naukową z życiem rodzinnym. Jestem ojcem trójki dzieci, z którymi staram się spędzać jak najwięcej czasu. Bardzo lubię sport - jeżdżę na nartach, pływam, biegam. Chciałbym wziąć udział w maratonie. To mój plan na najbliższy rok. Mój jedenastoletni syn trenuje szermierkę - tak jak ja, gdy byłem w jego wieku. Mamy wspólne plany, by móc w wolnych chwilach ćwiczyć razem. Oczywiście mam też wiele własnych, niezrealizowanych marzeń. Uwielbiam stare samochody. Chciałbym kiedyś stworzyć kolekcję aut z lat 50., 60. Na razie mam kolekcję miniaturek. Życie dzielę ze wspaniałą kobietą, doskonałym laryngologiem. Codzienne obowiązki domowe nie przeszkodziły jej w realizacji własnych celów zawodowych. To ona jest dzielna. Zresztą kobiety tak mają. My się puszymy, a one pracują.