Powitanie
Taki dowcip
Historia akcji prozdrowotnych lub społecznie szlachetnych, które miały uszczęśliwić tysiące obywateli, jest długa. Równie długa jest opowieść o tych, którzy obrazili się, zamiast cieszyć się, że ktoś chciał ich nauczyć, jak żyć. Dwie takie historie zapamiętałam szczególnie. Sama czułam się niekomfortowo, oglądając niektóre reklamy społeczne. Pamiętam kobietę, która pakuje walizkę, by wyjechać na wakacje. Sweterek w kostkę, szaliczki po prawej stronie. O co chodzi? Kamera oddala się powoli i widzimy, że to nie walizka, ale trumna. Czy to zachęciło kogoś do badań przesiewowych, do odpowiedzi na zaproszenie na cytologię? Nie sądzę. Raczej do skorzystania z pilota.
Inny przykład. Głośne było oburzenie, gdy w imię życia straconego na drodze krzyczano z ekranu o wariatach drogowych. Psychiatrzy byli oburzeni, że z ich pacjentów robi się osoby, które polują na pieszych. Stygmatyzacja. A czy takie społeczne ostrzeżenie w ogóle miało sens? Raczej nie, bo żaden kierowca nie pomyślał, że to do niego… Za to każdy, kto leczy się psychicznie, poczuł się obrażony.
I kolejna, już tegoroczna akcja. Na przystankach komunikacji miejskiej zawisły plakaty, na nich grubą kreską napis ŻRYJ z przekreślonym R. Pasażerowie odwracają głowy. Nikt nie chce wysłuchiwać, że jest obrzydliwy i je, co popadnie. I znowu: nikt się z taką wizją, tym razem łapczywości, nie utożsamia. Tak, są osoby zachwycone, czyli komentujące, że ludziom trzeba mówić wprost. Przeważnie są to wysmukli trzydziestolatkowie.
Ja sama nie mam problemów ze szczerością, ale ŻRYJ mnie odrzuca. Dlaczego więc nie bulwersował mnie tak bardzo słynny plakat Andrzeja Pągowskiego, na którym „papierosy były do dupy”, a twarz palacza została odpowiednio uformowana? Różnica pewnie tkwi w klasie, talencie i stylu twórcy.
Szkoda, że ŻRYJ przemawia tylko do tych, którzy nie mają problemu z otyłością. Zawsze miło źle usłyszeć o innych. Także na przystanku.