Wywiad pod pretekstem
Chirurżki mają prawo do łączenia społecznych ról
O tym, czy kobiety w dyscyplinach zabiegowych powinny pracować na równi z mężczyznami z lek. Małgorzatą Nowosad, prezeską Fundacji Kobiety w Chirurgii, rozmawia Iwona Dudzik
MT: Obecnie lekarki często stoją przed wyborem: albo chirurgia i rezygnacja z życia rodzinnego, albo inna specjalizacja. W Fundacji mówicie: „Nie pytajcie nas o dzieci, dajcie nam operować”. Czy to nie wywołuje sprzeciwu konserwatywnej części środowiska lekarskiego?
Lek. Małgorzata Nowosad: Część kolegów stwierdza: świetnie, że działacie na rzecz kobiet, takiej organizacji właśnie w polskiej medycynie brakowało. Inni z kolei uważają, że niepotrzebnie budujemy podziały między chirurgami mężczyznami i kobietami. Tak naprawdę to nie robimy nic niezwykłego. Podobne instytucje w wielu krajach powstały już dawno, na przykład w USA Association of Women Surgeons istnieje od 1981 r.
MT: Dużo lekarek zgłasza się do Fundacji po pomoc?
M.N.: Od kiedy Fundacja powstała w styczniu tego roku, kontaktuje się z nami wiele kobiet. Często są to lekarki z oddziałów zabiegowych, które po powrocie z urlopu macierzyńskiego zostały powitane słowami: Czy ty się zastanawiałaś, co z dziećmi? Matki ciągle nie będzie w domu, telefony po nocach, dyżury. Bez sensu było wracać.
Odzywają się też studentki. Myślą o chirurgii, zgłaszają się do koła chirurgicznego albo idą na ostry dyżur chirurgiczny i słyszą na dzień dobry: Ty się dobrze zastanów, czy na pewno tego chcesz. To ciężka, fizyczna praca. Kolegom takich uwag nikt nie robi.
MT: Kto najczęściej pozwala sobie na tego typu słowa?
M.N.: Takie dobre rady można usłyszeć wszędzie: w pokoju lekarskim, podczas luźnej rozmowy z kolegami, ale także od przełożonych. Zwykle ludzie mają dobre intencje, ale efekt jest odwrotny.
MT: Odwrotny, czyli jaki?
M.N.: Dziewczyna, która cały czas słyszy takie sugestie, zaczyna się wahać. Jej wiara w siebie jest stale podkopywana. W końcu staje przed wyborem specjalizacji i myśli: to może rzeczywiście nie na chirurgię pójdę, tylko na pediatrię? Nie dajemy szansy tym dziewczynom, by zdecydowały tak, jak naprawdę chcą.
MT: Pani jednak się nie zniechęciła i teraz realizuje się jako chirurg?
M.N.: Sama też wiele razy słyszałam podobne słowa. Potem próbowano mi udowodnić ich słuszność. Od początku buntowałam się przeciwko takim praktykom. Nie tylko ja. Z mojego roku studiów na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym (WUM) trzy koleżanki chciały być chirurgami i faktycznie dopięły swego. Ale znam też koleżankę, która odeszła z oddziału, bo współpracownicy nie byli zadowoleni, że nie jest w pełni dyspozycyjna. Z takiego właśnie powodu kobiety znikają z oddziałów albo stoją w cieniu. Proszę zauważyć, że kiedy jakaś klinika chwali się przeprowadzeniem pionierskiej, innowacyjnej operacji, lekarka w takim zespole to rzadkość. Fundacja jest po to, by zmieniać ten stan rzeczy.
MT: Jakie jeszcze problemy albo patologie zgłaszają lekarki?
M.N.: Mobbing, molestowanie, dyskryminację. Czasem dzwoni lekarka, opowiada, że w pracy koledzy przekraczają granice: dotykają, obejmują, sadzają na kolanach – niby dla żartu. Potem kontaktuje się z nami następna dziewczyna, która ma taki sam problem. To ważne, że się zgłaszają, bo gdy kobiety w czterdziestu różnych miejscach w Polsce mówią o napastowaniu, to żadna z nich już nie jest samotna. Nie można powiedzieć: to tylko twój problem, jesteś przewrażliwiona. Bo okazuje się, że dzieje się tak wszędzie. Aż pierwsza pokonuje strach, mówi głośno o patologicznych zachowaniach i jest efekt #metoo.
MT: Jakie były początki Fundacji?
M.N.: O jej założeniu myślałam jeszcze w czasie studiów. Należałam kiedyś do Związku Harcerstwa Polskiego, gdzie praca zespołowa była podstawą. Na studiach od razu uderzyło mnie to, że studenci medycyny nie są pod tym kątem przygotowywani do zawodu. Każdy uczy się na własny rachunek, a przecież w szpitalu będzie pracować zespołowo. Zobaczyłam więc obszar, w którym mogę coś zmienić, czyli zaproponować rozwijanie tzw. umiejętności miękkich – współpracy i komunikacji. Po to, by w miejscu pracy czuć się dobrze i bezpiecznie.
Kilka lat później przygotowywałam się do Państwowego Egzaminu Specjalizacyjnego wspólnie z Magdą Wyrzykowską. Dużo rozmawiałyśmy o problemach kobiet w chirurgii i powstał pomysł Fundacji, w której będziemy się wspierały. Ale dopiero gdy z Wielkiej Brytanii do Polski wróciła Marta Musiejewska, doświadczona w zarządzaniu koleżanka z czasów harcerskich, z wykształcenia socjolog, wreszcie miałyśmy kogoś, kto Fundację poprowadzi, zajmie się biurem, stroną internetową i całą resztą.