A propos...

Mysz na cokole

Danuta Pawlicka

Pierwszy raz z bliska spojrzałam w oczy białym myszkom w Laboratorium Badań Środowiskowych Zakładu Toksykologii Akademii Medycznej w Poznaniu, gdzie prof. Ewa Florek latami, z uporem konsekwentnego badacza, udowadniała i udowodniła toksyczny wpływ dymu tytoniowego na płód. Zadymiane zwierzątka nie wyglądały na zestresowane i były lepiej karmione od tych kobiet w ciąży, które poranny posiłek zaczynają od wypalenia „ćmika”.

Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że te urocze gryzonie, mające w swoim genomie 68% myszy domowej, 10% dzikiej myszy japońskiej, 6% europejskiej i 3% afrykańskiej, są tak przydatnym, łatwo dostępnym i wdzięcznym materiałem do badań kondycji człowieka. Wyparły zbyt podobne do nas szympansy i bonobo, a z innych powodów naukowcy rzadko już sięgają po króliki, świnki morskie, a nawet szczury. W trakcie badań szybko się okazało, że z myszami mamy pewne podobieństwo genetyczne, anatomiczne i fizjologiczne, ale nie tylko to czyni z nich wręcz idealne modele do badań nad odpornością, wszelkimi chorobami, uzależnieniami, starością, a nawet niektórymi ludzkimi emocjami. Okazuje się, że nawet sztuczna inteligencja (AI) ma kłopot z dokładnym porachowaniem mysich żywotów oddanych nauce na całym świecie. Do dzisiaj, a przyjmuję szacunki za prawdopodobne, kilkakrotnie przekroczyły już ponad 8-miliardową populację homo sapiens zamieszkującą Ziemię. Zupełnie otwarcie mówi się o bilionach laboratoryjnych gryzoni co prawda oddających za nas życie nieświadomie, ale z poszanowaniem ich prawa do ludzkiej eutanazji.

Do góry