Być lekarzem
Zdarzenie niepożądane* i praktyka kliniczna – czwarty poziom wiarygodności
Alison M. Stuebe, MD
Kiedy w 1997 r. rozpoczynałam studia medyczne, dołączyłam do pokolenia lekarzy, o których sądzono, że praktykują zgodnie z zasadami medycyny opartej na faktach (EBM – evidence-based medicine). Na początku w małych grupach, a z upływem czasu podczas praktyki klinicznej, uczyliśmy się interpretować literaturę medyczną i wykorzystywać przy podejmowaniu decyzji wnioski płynące z badań klinicznych prowadzonych z randomizacją, z grupą kontrolną. Na podstawie tego nowego paradygmatu dążyliśmy do podejmowania decyzji na podstawie złotego standardu – I poziomu wiarygodności (level I evidence), chcąc wyzbyć się niezdecydowania naszych poprzedników.
Pamiętam, że kiedy rozpoczynałam pracę już jako lekarz, dumnie podkreślałam, że pragnę pomóc w przeniesieniu położnictwa do świata medycyny opartej na faktach. W czasie rocznego stażu nauczyłam się na pamięć wyników randomizowanych badań klinicznych prowadzonych przez Mary Hannah dotyczących terminowych porodów pośladkowych (Term Breech),1 przedwczesnego pęknięcia błon płodowych (Term PROM)2 oraz ciąży po terminie (Postterm).3 W czasie obchodów ja oraz moi koledzy po fachu, także rezydenci, mogliśmy cytować przykładowe wartości i najważniejsze wyniki każdego z tych badań. Wyniki powyższych badań były złotym standardem, istotniejszym zarówno od wyników poziomu II – badań obserwacyjnych, jak i poziomu III – opinii ekspertów. Bardzo chcieliśmy opiekować się pacjentami, opierając się na danych, a nie na dogmatach.
W ciągu dziesięciu lat praktyki jako położnika, podejmując decyzje kliniczne, starałam się opierać na danych z I poziomu wiarygodności. Ilorazy szans z badań klinicznych, które tak starannie śledziłam podczas stażu, czasami miały się nijak do rzeczywistości. Zrozumiałam wtedy, że wyniki badań klinicznych, prowadzonych z randomizacją i grupą kontrolną, choćby najlepiej zaprojektowane i nadające się do uogólnienia, przestają się liczyć, kiedy dochodzi do masywnego krwotoku poporodowego. Jak powtarzam stażystom i swoim kolegom po fachu: dla ludzkiego umysłu zdarzenie niepożądane z własnej lub cudzej praktyki klinicznej lub opowiedziane przez kogoś z kolegów po fachu (adverse anecdote) – coś, co zaczęłam nazywać IV poziomem wiarygodności – jest bardziej przekonujące niż nawet najwęższy przedział ufności (confidence interval).
Ta część mnie, która aspirowała do „lepszego” sposobu myślenia na podstawie zgromadzonych danych, niejednokrotnie rozpaczała, zrozumiawszy, że leczę pacjentów na podstawie serii przypadków z własnej praktyki klinicznej. Powinnam przecież być klinicystą z podejściem naukowym. Powinnam być mądrzejsza.
Instynkt, który wiedzie nas do działania na podstawie IV poziomu wiarygodności, ma swe źródła w odległej historii naszej ewolucji. Neurobiolodzy dowiedli, że silne emocje wpływają na proces uczenia się i zapamiętywania.4 Rzeczywiście – wydzielanie hormonów odpowiedzialnych za stres w czasie nauki poprawia zdolność do odtworzenia danych kilka tygodni później.
Oczywiście negatywne osobiste doświadczenie pozostawia silniejsze wspomnienia niż czytanie przeglądów Cochrane. Dlatego, kiedy prowadzę rezydenta przez kolejne etapy cesarskiego cięcia, dzielę się z nim wspomnieniami dotyczącymi zdarzeń niepożądanych na każdym etapie tego zabiegu. Oddzielenie mięśni od powięzi przywodzi na myśl zdarzenie, kiedy to ktoś z zespołu, do którego należałam, przeciął jelito cienkie pierworódki, poddanej wcześniej miomektomii. Nacięcie macicy przypomina noc, w której nacięłam policzek noworodka w czasie cesarskiego cięcia przeprowadzanego w trybie nagłym, w znieczuleniu ogólnym ze względu na powtarzające się deceleracje późne. Zawsze wstrzymuję oddech podczas płukania zatoki Douglasa i sprawdzania, czy nie doszło do powstania potencjalnie śmiertelnego krwiaka zaotrzewnowego.
Wyniki badań klinicznych prowadzonych z randomizacją mogą być złotym standardem, ale zanim pokonają drogę z medycznych czasopism naukowych do praktyki klinicznej, mogą minąć dziesięciolecia.5 Natomiast zdarzenie niepożądane może sprawić, że wzorce naszej praktyki klinicznej zmienią się natychmiast.
Przez jakiś czas myślałam, że powinnam oprzeć się IV poziomowi wiarygodności. Sądziłam, że wyłącznie dzięki silnej woli uda mi się zmusić umysł do zwracania większej uwagi na metaanalizy badań z randomizacją z użyciem grupy kontrolnej niż na stan noworodków leżących na oddziale intensywnej terapii. Zrozumiałam jednak, że nie ma takiej siły woli, która potrafiłaby stłumić działanie struktur śródmózgowia odpowiedzialnych prawdopodobnie za kształt naszej pamięci od czasu plejstocenu.
Kluczową sprawą jest użycie tych przebłysków bolesnych doświadczeń lekarza do oświetlenia I poziomu wiarygodności i zidentyfikowania rzeczywistych czynników ryzyka wystąpienia negatywnych wyników. Podejrzewam, że ciało migdałowate nie ewoluowało w kierunku przechowywania ilorazów szans i określania heterogeniczności za pomocą wartości p. Kiedy jednak wystąpienie zdarzenia niepożądanego skłania mnie do przejrzenia literatury przedmiotu, lepiej wszystko rozumiem. Nic tak dobrze nie wbija do głowy wniosków z badania prospektywnego dotyczącego czynników ryzyka pęknięcia macicy jak widok dziecka pływającego w jamie otrzewnowej. A jasne zrozumienie tego faktu pomoże kolejnej pacjentce z grupy ryzyka, z którą się spotkam.
Często powtarzam stażystom i studentom medycyny: „Zdarzenie niepożądane z waszej praktyki klinicznej jest jedyną rzeczą, która naprawdę może zmienić praktykę”. Dawniej myślałam, że to jedna z podstawowych słabości natury ludzkiej, jednak może ona być także jedną z największych oznak siły. Przemyślenie zdarzenia niepożądanego pozwala przekształcić rozproszone dane w uzasadnioną ocenę sytuacji klinicznej. A takie podejście może uratować życie mojemu kolejnemu pacjentowi.
Oświadczenie
Wypełnione przez autorkę formularze dotyczące potencjalnego konfliktu interesów dostępne są wraz z pełnym tekstem artykułu na stronie internetowej NEJM.org.
*Zdarzenie niepożądane (adverse anecdote). Autorka artykułu nawiązuje tutaj do tzw. dowodu anegdotycznego (anecdotal evidence), przeważnie opartego na bezpośrednim, jednostkowym doświadczeniu osoby powołującej się na taki dowód. Dowody anegdotyczne czasami przeciwstawiane są tzw. dowodom naukowym. W wypadkach, w których zyskują jakiekolwiek uznanie, najczęściej ich wiarygodność określona zostaje jako bardzo niska (przyp. tłum.).
Komentarz
dr Marcin Waligóra
Wydział Nauk o Zdrowiu, Zakład Filozofii i Bioetyki, Collegium Medicum, Uniwersytet Jagielloński, Kraków
Do niedawna regularnie opowiadałem studentom historię swojej wizyty z dzieckiem u pediatry. Decydując o podaniu jednego z dwóch farmaceutyków, lekarz w pewnym momencie uzasadnił wybór tak: przepiszę ten właśnie lek, bo po tym drugim mój wnuk kiedyś wymiotował.
Przez kilka lat przedstawiałem tę historię jako ilustrację łamania zasad klasycznej medycyny opartej na faktach, czyli w skrócie EBM (evidence-based medicine). Lekarz postanowił bowiem podjąć decyzję na podstawie (a przynajmniej tak to uzasadnił) jednostkowego wydarzenia, tzw. dowodu anegdotycznego (anecdotal evidence), który wedle zasad EBM jest mało wiarygodną podstawą podejmowania decyzji medycznej.
Przypomnijmy, że celem EBM jest między innymi skłonienie lekarzy do tego, aby przy podejmowaniu decyzji medycznych brali pod uwagę wyniki badań naukowych. Wiarygodność źródeł takiej niezbędnej informacji jest określona wedle sprecyzowanych kryteriów i zhierarchizowana.
Zgodnie z wytycznymi stworzonymi przez Oxford Centre for Evidence Based Medicine Levels of Evidence Working Group zawartymi w dokumencie „Oxford Centre for Evidence Based Medicine Levels of Evidence (March 2009)”1 najbardziej wiarygodne są tzw. przeglądy systematyczne (metaanalizy) wyników badań klinicznych z randomizacją (systematic review of RCT), a następnie wyniki poszczególnych badań klinicznych z randomizacją. Tworzą one pierwszy poziom wiarygodności. Na drugi poziom wiarygodności składają się przeglądy systematyczne badań kohortowych oraz wyniki poszczególnych badań kohortowych i epidemiologicznych. Trzeci poziom to przeglądy systematyczne wyników badań porównawczych przypadków, zwanych także badaniami kliniczno-kontrolnymi (case-control studies), oraz poszczególne badania porównawcze przypadków. Czwarty poziom tworzą wyniki badań opisowych serii przypadków (case-series). Na poziom piąty składają się opinie specjalistów przedstawiane bez odwołania się do wyników przeprowadzanych badań (expert opinion without critical appraisal). Alison Stuebe odwołuje się w swoim artykule do podziału proponowanego przez U.S. Preventive Services Task Force. Instytucja ta wyróżnia jedynie trzy poziomy wiarygodności. W tym sensie tytułowy, opisywany przez autorkę „czwarty poziom” znajduje się poza formalną klasyfikacją, jednocześnie silnie oddziałując na podejmowane decyzje.
Na marginesie warto dodać, że współczesny lekarz, chcąc zdecydować o czymś na podstawie wiarygodnych wyników badań, nie musi dokonywać żmudnych i długotrwałych analiz ich wiarygodności. Wystarczy bowiem, że skorzysta z baz danych, które przedstawiają wyniki badań uszeregowane na podstawie hierarchii ich wiarygodności. Przykładem jest przywoływana przez Stuebe „Cochrane Reviews” publikowana w Cochrane Library.
Od 1991 r., a więc od momentu, w którym Gordon Guyatt po raz pierwszy użył określenia evidence-based medicine,2 wiele się bowiem zmieniło. Nie tylko łatwiej jest praktykować zgodnie z zaleceniami EBM ze względu na udoskonalenie wyszukiwania wyników badań. Ewoluowała także sama EBM, stając się – by tak rzec – bardziej ludzka.
W pierwotnej wersji EBM praktyka medyczna miała być całkowicie podporządkowana danym płynącym z wiarygodnych badań naukowych. Z czasem znaczenie danych badawczych podporządkowano innym czynnikom i zaczęto mówić o praktyce medycznej prowadzonej na podstawie wyników badań naukowych. Współcześnie EBM określa się jako działalność biorącą pod uwagę aktualne i wiarygodne wyniki badań naukowych.3 Obok takich wyników równie istotną rolę spełnia właściwe określenie sytuacji klinicznej oraz preferencji pacjenta, te elementy powinny być zaś odpowiednio zsyntetyzowane dzięki kompetencji lekarza.4
Artykuł Alison Stuebe „Zdarzenie niepożądane i praktyka kliniczna – czwarty poziom wiarygodności” jest przykładem tej tendencji, którą można określić jako osłabianie bezwzględnego wpływu wyników wiarygodnych badań naukowych na praktykę medyczną na rzecz uwzględniania innych czynników. Opisana przez autorkę ewolucja jej prywatnego postrzegania praktyki medycznej odzwierciedla w gruncie rzeczy ewolucję EBM. Stuebe próbuje uzasadnić swoje stanowisko, odwołując się do biologicznych mechanizmów rozumowania i zapamiętywania, pokazując, że w jej przypadku „biologia” wygrywa z zasadami klasycznej EBM.
Czy w takim razie pediatra, który przepisał lek mojemu dziecku, bazując na doświadczeniu z własnym wnukiem, istotnie działał wbrew zasadom EBM? Odpowiedź na to pytanie nie jest tak prosta, jak kiedyś mi się wydawało. Jeżeli bazował rzeczywiście wyłącznie na tym jednostkowym przypadku, to można powiedzieć, że działał wbrew EBM. Jeżeli jednak odwoływał się do innych znanych sobie przypadków, wieloletniego doświadczenia i intuicji, znając jednocześnie wyniki aktualnych badań, wówczas zdecydowanie nie działał wbrew zasadom EBM. Być może dokonał jedynie skrótu myślowego, referując „zdarzenie niepożądane”, które najbardziej zapadło mu w pamięć. Być może popełnił jedynie prosty błąd w komunikacji z pacjentem (i jego rodzicem). Ale to już zupełnie inny problem.
Piśmiennictwo:
1. http://www.cebm.net/index.aspx?o=1025
2. Guyatt G, Cairns J, Churchill D, et al. [Evidence-Based Medicine Working Group]. Evidence-based medicine. A new approach to teaching the practice of medicine. JAMA 1992;268:2420-5.
3.Jaeschke R i wsp. Evidence Based Medicine, czyli praktyka medyczna oparta na wiarygodnych i aktualnych publikacjach. Medycyna Praktyczna 2000;1-2:120-124.
4.Haynes R, Devereaux P, Guyatt G. Physicians’ and patients’ choices in evidence based practice. Evidence does not make decisions, people do. BMJ 2002;324(7350):1350.