BLACK CYBER WEEK! Publikacje i multimedia nawet do 80% taniej i darmowa dostawa od 350 zł! Sprawdź >
Felieton
Co gryzie profesora Wciórkę?
Prof. dr hab. med. Jacek Wciórka
Z dość odległych już lat pamiętam słuchowisko, którego osnową był czas po nieoczekiwanym wyczerpaniu się możliwości korzystania z ropy naftowej. Świat bez benzyny powrócił do koni i wielu innych zdawałoby się przeżytków. Zdaje się też – wspomnienia są niezbyt ostre – że wolniejszy rytm wydarzeń przywrócił rangę refleksji i rozmowie.
Czasem to wspomnienie wraca, gdy ktoś przekonuje o zależności współcześnie dostępnych udogodnień technologicznych od woli różnych złoczyńców, hakerów czy figlarzy gotowych wyłączyć ich zasilanie i uczynić nas tak bezradnymi, jakim wydaje się przewrócony na grzbiet żuk. Pewnie bardziej cenilibyśmy, na przykład, informację, której pozyskanie związane z przebyciem pieszo 20 km miejskiej dżungli wymagałoby bez wątpienia więcej inwencji, determinacji i wysiłku niż w przypadku klepnięcia kilku klawiszy w smartfonie? Ale czy współczesność bez smartfona jest możliwa?
A jak poradzilibyśmy sobie my, psychiatrzy, gdyby któregoś dnia definitywnie skończyła się dostępność i możliwość wykorzystania leków psychotropowych? Gdyby ten rewolucyjny sztandar postępu w psychiatrii należało zwinąć? Gdyby niemożność przepisania leku stała się tak samo oczywista i bezwzględna, jak obecnie wydaje się konieczność jego podania? Gdyby znów kontakt z szukającym pomocy musiał być bardzo wymagającą rozmową?
Wymagającą otwartości, przekraczania schematów poznawczych, oswajania emocji, pokory w słuchaniu, rozwagi w doradzaniu, odwagi w decyzjach, tolerancji dla własnej niepewności i bezradności? Bez sięgania do receptariusza.
O czym uczyliby się adepci psychiatrii, jeśli nie o dobieraniu, dawkowaniu, przestawianiu, ryzyku stosowania leków. Czego dotyczyłyby testy sprawdzające ich wiedzę? Czy z taką łatwością dystansowaliby się wobec fenomenologii, psychopatologii, osiągnięć antropologii, psychologii, nauk społecznych, kulturoznawstwa, refleksji filozoficznej? Trudnej historii swej dziedziny?
Jakie straty dla naukowych pasji i rynku wiedzy psychiatrycznej przyniosłoby zaprzestanie zasilania ich przez interesy big pharma. Dokąd przesunąłby się mainstream kongresowej nauki i aktywności eksperckiej?
Co stałoby się, gdyby profesjonalne role psychiatrów straciły tę przekonywającą legitymację medyczną, jaką daje możliwość użycia recepty? Czy nasi dzielni koledzy niepsychiatrzy nadal traktowaliby nas z łagodnym pobłażaniem, jako nie całkiem udanych, ale jednak lekarzy, czy też odesłaliby nas do jakiegoś getta albo skansenu?
A dokąd wtedy pokierowałaby nasze, psychiatrów, zadania publiczne mądrość etapu wyrażona polityczną wolą decydentów i menedżerów zdrowia publicznego. Na co przeznaczyliby owe 700-800 mln zł wydawane rocznie na leki psychiatryczne. Na opiekę środowiskową, na pomoc psychologiczną, na wsparcie społeczne? Czy może na jakieś nondolino?
Czy w takiej, niewątpliwie trudnej i zaskakującej, sytuacji możliwe byłoby proste podmienienie przepisywanej technologii – np. 10 sesji nonterapii zamiast 300 mg nonzepiny/die – czy też nowa sytuacja wymagałaby czegoś więcej? Na przykład przezwyciężenia ograniczeń wynikających ze zredukowanej i zeksternalizowanej koncepcji zaburzeń psychicznych? Odnowienia zainteresowania podmiotowością i szacunku dla niej? Rezygnacji z ideologicznych uproszczeń, złudzeń oraz przemilczeń? Mądrej tolerancji i zrozumienia dla „szaleństwa”? Realnego podzielenia się kompetencjami wobec cierpień, kryzysów i chorób oraz odpowiedzialnością za nie? Czy może raczej oznaczałoby to jakieś nowe napiętnowania, rezygnacje, porzucenia i wykluczenia. Oraz renesans azylów.
Inaczej pytając, czy cały, osiągnięty w ostatnim półwieczu postęp w pomaganiu osobom poszukującym pomocy psychiatry zawisł na lekach (i uzależnił się od nich), czy też nauczyliśmy się dzięki nim (albo mimo nich) czegoś jeszcze?