ŚWIĄTECZNA DARMOWA DOSTAWA od 20 grudnia do 8 stycznia! Zamówienia złożone w tym okresie wyślemy od 2 stycznia 2025. Sprawdź >
Felieton
Co gryzie profesora Wciórkę?
Prof. dr hab. med. Jacek Wciórka
Wprowadzając czytelnika „Polityki doświadczenia” do dialektyki poznania międzyosobowego, Ronald D. Laing opisuje złożony łańcuch sygnałów powstający między „tobą” a „mną”, gdy próbujemy się poznać. Jego zdaniem tym, co ostatecznie udaje się osiągnąć, jest pewien rodzaj wzajemnych przypuszczeń (przeczuć, interpretacji, uzurpacji) umiejscowionych w przestrzeni pomiędzy nami (inter-experience), którym daleko jednak do rzeczywistego poznania doświadczenia drugiej osoby, ponieważ ono w swej istocie pozostaje zakryte. Nawet wtedy, gdy zawiera pewne wspólne konwencje, kody, słowa, co do których między poznającymi się stronami nie ma sporu.
Trudno powiedzieć, czy wnioskowanie stąd o zasadniczej niepoznawalności doświadczenia drugiej osoby jest uprawnione, czy nie jest. Bez wątpienia jednak jego poznawanie bywa trudne, zawodne i ryzykowne. Pomijając liczne przykłady z realnego życia, dowodzą tego niezliczone przykłady opisywane od zawsze w utworach literackich, odgrywane na scenach, rozważane w mądrościowych dysputach. Potrzeba poznawania cudzego doświadczenia jest przemożna. Co gorsza, zdaje się nie znać umiaru ani granic.
Te naturalne trudności urastają w dwójnasób, gdy my, psychiatrzy, usiłujemy poznawać doświadczenia osoby, której udziałem są poważne zaburzenia psychiczne (nazwijmy je tu w uproszczeniu psychotycznymi). Zapewne nie mylę się, twierdząc, że konfrontacja z ograniczoną poznawalnością owego „pomiędzy” stanowi chleb powszedni w pracy klinicznej psychiatry. Psychiatra jednak jest w sytuacji szczególnej, ponieważ nie może kontemplować, jak czyni to filozof, zawiłości tej konfrontacji, nie może też, jak czyni to wielu innych obserwatorów, przejść obok niej lub skwitować „słowem jak cep”. Dotyczy ona bowiem osoby, która szuka pomocy, a zadaniem psychiatry jest tę pomoc organizować – zachować nadzieję, nieść ulgę w cierpieniu, rozbrajać piętno, torować drogę do zdrowia. Trudno byłoby to czynić bez jakiegoś rozeznania doświadczenia tej osoby, dostępnego jednak w pełni i prawdziwie tylko doświadczającemu go podmiotowi.
Od czasu Karla Jaspersa znamy co najmniej trzy narzędzia takiego rozeznania: (a) empatyczny opis fenomenologiczny, (b) rozumienie – tj. odwołanie się do lepiej znanej i płodnej poznawczo analogii oraz (c) wyjaśnienie – tzn. przeniesienie niepewnej podmiotowości na pewniejszy grunt poznania przedmiotowego. Stulecie po-jaspersowej psychiatrii i psychopatologii przyniosło dziesiątki propozycji takich werbalizacji, strukturalizacji i redukcji podmiotowego doświadczenia psychotycznego. Każda z tych prób ogłaszała sukces, ale czy odniosła go ostatecznie? Czy rzeczywiście dostępne nam dziś ramy opisu fenomenologicznego, teorii psychopatologicznych i psychoterapeutycznych albo wyjaśnień neuronauki upoważniają nas do odpowiedzi twierdzącej?
Bez wątpienia użycie tych poręcznych narzędzi zmniejsza nasze poczucie niepewności i bezradności w kontakcie z doświadczeniem psychotycznym, jednak nie eliminuje ich nieuniknionej słabości. Wydaje się, że ta słabość tkwi w towarzyszącym ich wykorzystaniu akcie tłumaczenia, interpretacji znaków płynących od pacjenta. Wiadomo, że korzystanie z tłumaczeń niesie mniejsze ryzyko pomyłek i fałszu, gdy dysponujemy tekstem oryginalnym. Czytanie tłumaczeń może nieść wiele pożytku, ale nie daje pewności i pożytku obcowania z oryginałem. Uczona translacja doświadczenia w „niezrównoważenie chemiczne”, „zakłócenie ipseity” czy „dysfunkcję neuropoznawczą” niekoniecznie przecież przynosi nadzieję, ulgę, rozbrojenie piętna lub zdrowie.
Chodziłoby więc o to, by opisując, rozumując lub wyjaśniając, nie zapominać o wartości słuchania. By nie rezygnować z oryginału. By słuchając osoby szukającej pomocy nie tylko karmić swój profesjonalizm, lecz także o to, by z pokorą wysłuchać, co ona mówi do mnie, do nas, gdy mówi, a co ujawnia, gdy milczy, gdy mówi do siebie lub gdy rzuca coś (pozornie?) szalonego. Jak w słynnym dialogu: „Cóż to czytasz, mości książę?” – „Słowa, słowa, słowa”.