Felieton

Co gryzie profesora Wciórkę?

Prof. dr hab. med. Jacek Wciórka

Small dsc 3448 kopia opt

Prof. dr hab. med. Jacek Wciórka

Przymiotniki określają bliżej właściwości stanu rzeczy.

Są trochę jak okulary albo strumień światła. Mogą ułatwiać dokładniejszy opis, ujawnić cechy nieoczekiwane lub wcześniej niedostrzegane. W konsekwencji mogą kusić do nadania tak widzianemu stanowi rzeczy nowej nazwy, rozwinięcia przypuszczeń dotyczących jego genezy, snucia mniej lub bardziej prawdopodobnych teorii wyjaśniających, określenia warunków przekształcenia, jeśli dostrzegany stan rzeczy komuś doskwiera.

Są trochę jak parawan albo smuga cienia. Wyodrębniają stan rzeczy z biegu spraw i postaci świata, z ich naturalnej zmienności i różnorodności. Unieruchamiają go i ograniczają w przestrzeni (i czasie). Wiele ułatwiają, ale i coś wykluczają. To ograniczenie pozwala łatwiej stanem rzeczy poruszać, przykrawać go, modelować, poddawać różnym eksperymentom. Zyskać jakąś wiedzę. Ale i stracić z pola widzenia niemało szczegółów i odcieni.

Przymiotniki w roli okularów i parawanów nie działają jednoznacznie – mogą wyostrzać albo i zaciemniać nasz ogląd stanów rzeczy. Większość ludzkich wysiłków poznawczych rozwijała się przez nadawanie fragmentom rzeczywistości (stanom rzeczy budzącym zainteresowanie) przymiotników, które kierunkowały uwagę poznawczą – coś wyostrzały, ale coś również zacieniały. Stąd, jak chce Thomas Kuhn, owa szaleńcza pokusa rewolucjonistów, którzy w imię najświętszej nauki zrzucają okulary i wywracają parawany, by uwolnić się od dyktatu uznanych przymiotników. Po czym, najczęściej, zakładają i stawiają nowe.

Trudność wzrasta w dwójnasób, gdy określenie „stan rzeczy” odnosi się nie do bezosobowego przedmiotu, ale do osobowego podmiotu, z nieskrępowanym wyrazem doświadczanych poruszeń poznawczych, uczuciowych i wolicjonalnych. Gdy podmiotowość, wyrywając się z niewoli przymiotników, zrywa z oczu profesjonalne okulary, przewraca parawanowe praktyki.

Te uwagi nie omijają oczywiście psychiatrii. W ciągu całego mojego dojrzałego życia zawodowego mogłem obserwować, jak na praktykowanie i wyobraźnię poznawczą psychiatrii oddziałują takie kolejne i powracające przymiotniki, jak: „społeczna”, „biologiczna”, „ewolucyjna”, „humanistyczna”, „molekularna”, „neokraepelinowska”, „środowiskowa”, „neuronaukowa”, „krytyczna”, „fenomenologiczna”. Jak adepci psychiatrii nasiąkają tymi znaczeniami, jak kamienieje w nich z czasem (nie zawsze!) początkowa żywość ich funkcjonowania klinicznego, jak bez wątpliwości, bez poczucia porażki zakładają okulary lub otaczają się parawanem.

Owo starcie przymiotów psychiatrii z podmiotowością jej stanu rzeczy prowadziło i pewnie będzie prowadziło do głębokich kryzysów tożsamości i sprawczości naszej dziedziny, dotykających już nie przymiotników, lecz samego rzeczownikowego rdzenia. Negując go (antypsychiatria), poddając dekonstrukcji (postpsychiatria) albo próbując zastąpić innymi rzeczownikami (ruch higieny psychicznej, konsumencki, psychoterapie), co przecież też nie uwolniło od przymiotnikowych meandrów.

Jak przeciąć ten węzeł gordyjski? Poddaję Wam, Koleżanki i Koledzy, pod rozwagę powrót do psychiatrii bezprzymiotnikowej. Do psychiatrii skupionej na pomocy w cierpieniu, które w odróżnieniu od innych dziedzin medycyny (sztuki pomagania) nasi pacjenci ujawniają w postaci niemal czystej, w znacznym stopniu wolnej od narządowej destrukcji czy dysfunkcji, jako zachwianie swej osobowej ciągłości, nienaruszalności, tożsamości, sprawczości, sensu, wolności… Nie cierpią przecież ich narządy czy tkanki. Cierpią oni sami! Szukając ścieżek pomocy, będziemy pewnie nadal potrzebować tych czy innych okularów, czasem będziemy stawiać parawany. Ale nie traćmy z oczu sedna spraw. Psychiatria może dziać się bez przymiotników.

Jeśli uważnie przeczytacie artykuły zamieszczone w tym numerze „Psychiatrii po Dyplomie”, a także w wielu poprzednich, to pewnie wezwanie do psychiatrii bezprzymiotnikowej Was nie zaskoczy. A jeśli zaskoczy, to znaczy, że felietonista pisze na próżno. I powinien zamilknąć.

Do góry