ŚWIĄTECZNA DARMOWA DOSTAWA od 20 grudnia do 8 stycznia! Zamówienia złożone w tym okresie wyślemy od 2 stycznia 2025. Sprawdź >
Psycholog: syte społeczeństwo nie znało takich wyborów
Podczas kryzysu liczy się przetrwanie grupy, nie jednostki
O reakcjach na zagrożenie i na sytuację przezwyciężenia kryzysu z Pawłem Droździakiem, psychologiem, rozmawia Ewa Biernacka. Pełna wersja wywiadu ukazała się w najnowszym wydaniu „Medical Trubune”.
MT: Jak sytuacja bycia na pierwszej linii frontu walki, bez wystarczających środków ochrony, wpływa na lekarzy, którzy mają czasem do podjęcia decyzje etyczne: kogo podłączyć do respiratora? Jak ich heroiczna postawa wpływa na zaufanie pacjentów?
Paweł Droździak: Myślę, że częściej niż chcemy przyznać publicznie, pewne decyzje podejmowane przez lekarzy muszą dotykać sfer skrajnych. Czegoś, z czym normalny człowiek się nie styka. Rok przed epidemią na świecie bardzo popularny stał się model dylematu etycznego oparty na rysunku torów kolejowych i zwrotnicy. Na jednym torze ktoś leży i na drugim ktoś leży, a pytany musi podjąć decyzję, przestawiając zwrotnicę. Kogo pociąg ma przejechać? Kogo uratować? Te dylematy pojawiały się w tysiącach wersji. A co, jeśli z jednej strony dziecko, a z drugiej stary człowiek? A co, jeśli tu jedna osoba, a tam dwie? A co, jeśli tu człowiek, a tam milion zwierząt? Tym, co najbardziej było niepokojące, okazała się nasza bezradność. Chcemy być „w porządku”, ale cokolwiek by się zrobiło, nie dawało się osiągnąć poczucia bycia całkowicie „w porządku”, bo każda z decyzji oznaczała, że trzeba coś poświęcić. Człowiek inwestował więc mnóstwo energii w racjonalizowanie swojego wyboru, ale im mocniej racjonalizował, tym bardziej się czuł zaniepokojony, bo to nie pomagało. Myślę, że istnieje coś takiego jak etyka czasu dostatku, która po prostu jest etyką „fajności”, i jest coś takiego jak realność czasu kryzysu, kiedy się okazuje, że „fajność” nie wystarcza, bo nie można być dla wszystkich dobrym. Nie ma tylu ochraniaczy, nie ma tylu aparatów, kilka osób woła i trzeba wybrać, do kogo się pierwszego podejdzie i tak dalej. I wówczas decyzje są podejmowane tak, jak były podejmowane przez całe wieki w grupach, które doświadczały wojna, głód czy inne tego rodzaju kryzysy. Prawdopodobnie są to takie decyzje, których efekty dają większe szanse przetrwania grupie jako całości, mimo że są bolesne dla jednostek. Z punktu widzenia etyki czasu prosperity, naszych wyobrażeń o tym, że jesteśmy miłymi i życzliwymi, kulturalnymi ludźmi, te decyzje są niewyobrażalne, ale nasza historia jako gatunku zna takie sytuacje, kiedy tak właśnie decydowano. Dlatego nasi przodkowie dochowali się potomstwa i dlatego w ogóle istniejemy. Podejrzewam, że będzie to działać na zasadzie wyparcia, to znaczy „cokolwiek zdecydowano w czasach tego kryzysu, pozostaje w czasach tego kryzysu”. A kiedy już kryzys się skończy, będziemy się starali o nim zapomnieć i to się nam będzie udawać. Może tylko ludzie zmuszeni się z tym wszystkim zetknąć będą nieco zirytowani, rozdrażnieni albo będą z pewnym politowaniem podchodzić do młodych, którzy się później pojawią i znów, w następnych czasach prosperity, będą tworzyć swoją nową etykę „fajności”, sytego i bezpiecznego społeczeństwa, znów nieznającego takich wyborów.
MT: Jak okres kwarantanny, bycia razem w obliczu zagrożenia, przymusowej współpracy zweryfikuje związki – rodzinne, przyjacielskie, zawodowe?
P.D.: Każda wspólna izolacja uruchamia proces grupowy, w którym prędzej czy później ujawnia się wszystko, co ukryte. Na razie działają na szczęście internet, telewizja i telefony, więc ludzie mogą tworzyć prywatne światy, nawet siedząc obok siebie, izolowani we własnej bańce informacyjnej. Ale te konflikty, niemożliwe do przenegocjowania różnice itp., prędzej czy później i tak dadzą o sobie znać. Już wiemy, że w Chinach po izolacji nastąpił wzrost liczby rozwodów. Pojawił się też problem przemocy domowej w takim stopniu, że chińskie władze, dotychczas zupełnie obojętne wobec tego tematu, nagle wprowadziły bardzo ostre rozwiązania, z możliwością eksmisji sprawcy przed wyrokiem w trybie 24 -godzinnym włącznie. Biorąc pod uwagę, że wcześniej tego problemu tam oficjalnie nie było, pokazuje, jak bardzo musiało to się stać istotne, że się posunięto aż do takich rozwiązań. Na pewno pojawi się mnóstwo konfliktów o podział obowiązków, będzie widoczne, kto ile w domu robi i zaczną się zarzuty. Rodziny bardzo często, nie mogąc czegoś przenegocjować, radzą sobie za pomocą fizycznego dystansu, ucieczki w pasje, życie towarzyskie na zewnątrz itd. Kiedy to niemożliwe, spory się ujawniają. Ale oczywiście jest to też szansa, żeby na powrót odkryć własną rodzinę, zauważyć dzieci, nawiązać z nimi trochę głębsze więzi. Bo wreszcie jest pretekst, żeby z nimi pobyć. Taka okazja się nieprędko powtórzy. Możliwe, że dzieci i tak staną się wielkimi wygranymi tej epidemii, bo po raz pierwszy wreszcie będą miały rodziców obok siebie i zobaczą rodzinę razem. Być może odkryjemy wkrótce, że jakimś cudownym sposobem nagle znikła epidemia dziecięcych depresji, ADHD, zaburzeń zachowania i innych plag dzisiejszej epoki.
MT: Jakie mogą być skutki odległe – czy to, co nas nie zabije, to nas wzmocni? Czy pozostaną lęki?
P.D.: Wiadomo, co się dzieje po większości kataklizmów, np. w USA po trzęsieniach ziemi i huraganach zawsze są wzrosty konsumpcji, budownictwo rośnie, udziela się wielu kredytów. To samo było po II wojnie światowej – świat Zachodu wystartował do odbudowy i bardzo szybko do konsumpcji. Prawdopodobnie tak też i teraz będzie, jeśli kryzys zostanie naprawdę zażegnany. Stawiałbym na to, że kiedy się to skończy, ludzie ruszą do galerii handlowych i biur podróży ze zdwojoną siłą, zadłużając się na potęgę. No i do pracy, żeby odrobić jak najszybciej straty. W to, że nagle nawrócą się na globalną wiarę w kombinację ekologizmu i hatha jogi, raczej bym nie wierzył.