Prof. Sławek: przechorowałem COVID-19, teraz determinuje on los moich pacjentów

Pandemia opóźnienia leczenie już na starcie

Jarosław Sławek, ordynator Oddziału Neurologii w Szpitalu im. św. Wojciecha na gdańskiej Zaspie, wojewódzki konsultant w dziedzinie neurologii i prezes Polskiego Towarzystwa Neurologicznego oraz Polskiej Rady Mózgu, w rozmowie z Jolantą Gromadzką-Anzelewicz Tylko wykonując testy będziemy wiedzieli, że nie zakażamy – mówi prof. dr hab. med. w najbliższym wydaniu Medical Tribune. Oto fragment wywiadu:


MT: Gdzie pan złapał koronawirusa?
Prof. Jarosław Sławek: Prawdopodobnie do zakażenia doszło w północnych Włoszech, dokąd na początku roku wybrałem się na narty. Teoretycznie epidemia COVID-19 szalała w tamtym czasie w Chinach, we Włoszech pacjent zero został wykryty dopiero 21 lutego. Gospodarze pensjonatu, w którym się zatrzymałem, wspominali, że w ich rejonie wiele osób w tym czasie chorowało. Z Włoch wróciłem z typowymi dla COVID-19 objawami: wysoką gorączką, kaszlem. Gdy kaszlałem, czułem, jakbym miał w płucach szkło. Byłem w tak złej formie, że zrobiłem zdjęcie RTG płuc. Myślę, że koronawirus był we Włoszech, a także w Polsce, znacznie wcześniej niż 4 marca, kiedy to ogłoszono polskiego pacjenta zero.


MT: Ma pan pewność, że za styczniową infekcję odpowiedzialny jest koronawirus?
J.S.: Sytuacja jest dziwna. W trzech testach paskowych wynik wskazywał, że mam przeciwciała przeciwko koranawirusowi, natomiast nie wykryło ich badanie surowicy krwi. To może świadczyć o reakcji krzyżowej z innym koronawirusem albo o niedoskonałości testów kasetowych (paskowych) lub niskim mianie przeciwciał, lub wielu innych przyczynach. Ale po co cała ta osobista historia? Te sprzeczne wyniki dowodzą, że najbardziej wiarygodnym badaniem jest test genetyczny z wymazów pobranych z nosa i gardła i trzeba je personelowi medycznemu wykonywać regularnie. Wtedy będziemy wiedzieli, że nie zakażamy innych pracowników szpitala oraz chorych, których leczymy. Unikniemy zamykania oddziałów i szpitali. Niestety, Sejm tę poprawkę Senatu odrzucił.


MT: COVID-19 determinuje los wielu pana pacjentów, w tym chorych z udarem mózgu, którzy pomocy neurologów wymagają najpilniej.
J.S.: Pandemia spowodowała szereg problemów. Po pierwsze każdy chory, który przyjeżdża do szpitala z objawami udaru mózgu, należy do grupy ryzyka – większość to osoby w podeszłym wieku, z nadciśnieniem, cukrzycą, miażdżycą. Jeśli miał kontakt z podejrzaną osobą, np. z kwarantanny, albo sam ma objawy infekcji, musi zostać przebadany pod kątem COVID-19 zanim rozpocznie się leczenie. Gdyby bowiem okazało się, że pacjent jest zakażony koronawirusem, to po drodze z radiologii, poprzez SOR i na końcu oddział neurologii, mógłby zakazić wiele osób. To niestety powoduje, że opóźnienie mamy już na starcie.


MT: Nie ma pan testów, które mogłyby to szybko zweryfikować?
J.S.: Niestety nie. Na wynik wiarygodnego testu, czyli takiego, który pokazuje, czy jest aktywne zakażenie, trzeba czekać niekiedy dobę. To i tak bardzo krótko w porównaniu z tym, co było na początku, gdy wynik testu otrzymywaliśmy nawet po pięciu dniach.


Pełną wersję wywiadu będzie można przeczytać w czerwcowym numerze Medical Tribune.