Czwarta fala oczami lekarek rodzinnych

Kobiety opowiedziały, z jakimi wyzwaniami mierzą się na co dzień

Dr n. med. Agata Sławin, która na co dzień pracuje w poradni w Kiełczowie i w Pisarzowicach (Dolny Śląsk), oraz Joanna Zabielska-Cieciuch z Podlasia, obie działające w Porozumieniu Zielonogórskim, postanowiły opisać pracę lekarza rodzinnego w ostatnich dniach. Jak podkreślają, pandemia COVID-19 to nie tylko przepełnione szpitale. Walka na linii frontu toczy się przede wszystkim w przychodniach lekarzy rodzinnych.

− To był bardzo trudny tydzień. Codziennie w poradni przyjmowałam 60-80 pacjentów. Jesień to zawsze dla nas trudny czas. Dorośli wracają z wakacji, dzieci do przedszkoli i szkół, wszyscy się mieszają i infekcji jest zawsze więcej. Ale to, co teraz dzieje się w przychodni, to naprawdę armagedon. Mnóstwo pacjentów covidowych, których to my obsługujemy. W tym tygodniu mniej więcej co piąty test był dodatni. Do nas trafiają ci pacjenci najpierw. Dopiero jak ich stan jest bardzo poważny, trafiają do szpitala. Ale sama diagnoza, testy, prowadzenie w domu, uczenie, jak sprawdzać saturację, jak o siebie dbać, przekonywanie, by zostali w domu na kwarantannie − to robią lekarze rodzinni – wylicza lekarka.

Jak podkreśla Agata Sławin, lekarze przyjmują osobiście w poradni, udzielają wizyt domowych i teleporad. Nadal wielu pacjentów jest niezaszczepionych. Jednak kiedy osoby te dopada infekcja, nie myślą, że to może być COVID-19. Są zaskoczeni, gdy test zrobiony w poradni jest dodatni. Także osoby zaszczepione zdziwione są takimi wynikami testów. Lekarze tłumaczą im, że jest to jak najbardziej możliwe. Taka sytuacja jednak wymaga od medyków dodatkowej ostrożności – założenia odpowiedniego stroju ochronnego, dezynfekcji pomieszczeń. − Kolejka się wydłuża. Czasem pacjentom puszczają nerwy, zdarzają się awantury – dodaje lekarka.

Jak podkreśla, wciąż namawia pacjentów do szczepienia się, tłumacząc im, że to jedyna droga do zakończenia pandemii. − Ale wielu się waha. Szczepię w swojej poradni przeciwko COVOD-19, teraz głównie trzecią dawką. Codziennie zgłaszają się także pacjenci, aby zaszczepić się po raz pierwszy i to dla mnie zawsze jest światełko w tunelu − mówi.

W poradni rozpoczęły się także szczepienia przeciwko grypie. − Tych pacjentów też jest sporo, więc mam co robić. Jesteśmy zmęczeni, a to nawet nie jest szczyt pandemii. Najgorsze nadal przed nami – mówi dr Sławin.

Inna lekarka rodzinna, Joanna Zabielska-Cieciuch z Podlasia, także działająca w Porozumieniu Zielonogórskim, potwierdza, że pacjenci wciąż nie dopuszczają myśli, że COVID-19 może być dla nich realnym zagrożeniem. − Dzwonią i twierdzą, że na pewno są przeziębieni, ale mają inny głos. Zatkany nos, trudno im mówić i ja już podejrzewam COVID-19. Nie katar czy przeziębienie, bo wtedy w pierwszej fazie leje

się z nosa, katar jest wodnisty, a dopiero potem gęstnieje i zatyka nos. Jak jest na początku zatkany nos, ból głowy i zatok − kieruję od razu na test antygenowy i rzadko się mylę. COVID-19 i tyle – relacjonuje lekarka. W tym tygodniu miała już pod opieką 60 zakażonych pacjentów. Codziennie ktoś zdrowieje, ale natychmiast przybywają inni chorzy.

Lekarka mówi też, że lekarze są świadkami trudnych sytuacji. − Dziś poszłam na wizytę domową zrobić test u pacjentów. Starsze małżeństwo. Okazało się, że oboje są dodatni, z nie najlepszą saturacją, więc muszę ich kontrolować. Potem stoczyłam walkę z pacjentką, która przeszła COVID-19, nadal źle się czuje, ale koniecznie chce wrócić do pracy, bo stamtąd ciągle do niej dzwonią, potrzebują jej. Tłumaczę moim pacjentom, że po tej chorobie, po kwarantannie są słabi i konieczna jest regeneracja organizmu – wyjaśnia lekarka.

Również Joanna Zabielska-Cieciuch wciąż przekonuje ludzi do szczepień. Zwraca też uwagę, że jesienna aura źle wpływa na ich stan psychiczny, u pacjentów nasilają się objawy depresji i skłonności samobójcze. Jednak nie wszystkie osoby w gorszej kondycji psychicznej zgłaszają się po pomoc.

id