ŚWIĄTECZNA DARMOWA DOSTAWA od 20 grudnia do 8 stycznia! Zamówienia złożone w tym okresie wyślemy od 2 stycznia 2025. Sprawdź >
Nie można się poddawać
Wywiad z prof. Piotrem Kuną
Wielka Interna
Powiem szczerze, że kiedy wydawnictwo Medical Tribune i redaktorzy naukowi Wielkiej Interny zaprosili mnie do współpracy, bałem się tego. Nie byłem przekonany, czy współczesny lekarz będzie w stanie przeczytać tak ogromne dzieło. Jednak z drugiej strony cieszyłem się, że powstaje książka, która pokazuje, jak bardzo interna się rozwinęła i jak wiele wspólnego mają pozornie niełączące się ze sobą choroby. Przykładem może być chory z POChP. U niego najczęstszą przyczyną zgonu są choroby układu sercowo-naczyniowego. Lecząc tylko powikłania choroby, redukujemy ryzyko zgonu o około 25-30 proc. A kiedy leczymy schorzenia układu oddechowego, ryzyko zgonu zmniejsza się aż pięciokrotnie. Dlatego w Wielkiej Internie chcieliśmy przedstawić kolegom najnowszą wiedzę i przełożyć ją na język praktyki klinicznej. Wielka Interna jest wyjątkową książką, nawiązującą do swoich wielkich poprzedników, ale uzupełnioną o lepsze zrozumienie patogenezy i patomechanizmów chorób. Zmieniło się wiele. Dawniej uważaliśmy, że astma to skurcz oskrzeli i leczyliśmy lekami rozkurczowymi. Taka wiedza jest prezentowana w starszych podręcznikach, ponieważ wielu autorów nie adaptowało osiągnięć medycyny. W efekcie stare definicje kopiowane były z podręcznika do podręcznika, czego nikt nie weryfikował. Wielka Interna wyróżnia się pod tym względem. Prezentowane tam są najnowsze rozwiązania i dane, pokazujące, że obturacja w astmie jest tylko objawem, a nie przyczyną choroby. Wielka Interna to książka przełomowa, gdyż po raz pierwszy w podręczniku do interny zwróciliśmy uwagę na patomechanizm choroby i sięgnęliśmy do źródeł i jej przyczyn. Mam nadzieję, że ta wiedza znacznie zmieni nadal niedoskonałe interwencje terapeutyczne wielu lekarzy. Dlatego życzę kolegom, by jak najszerzej korzystali z tej książki.
O filarach działania i mieszance siły oraz empatii rozmawiamy z prof. Piotrem Kuną, dyrektorem Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego nr 1 im. Norberta Barlickiego w Łodzi
MT: Od lat choruje pan na astmę. Czy to zdeterminowało pana wybory zawodowe?
PROF. PIOTR KUNA:Jestem już trzecim pokoleniem w rodzinie, które jest związane z medycyną. Rodzice mieszkali w Łodzi, gdzie tata pracował i kończył studia. A ja wychowywałem się u dziadków, którzy prowadzili dużą prywatną praktykę medyczną w małym miasteczku. Dziadek kończył studia jeszcze przed wojną. Leczył właściwie wszystkie choroby, sam wyrabiał leki. Jako dziecko z pasją i zaciekawieniem przyglądałem się jego pracy. Miałem cztery lata i już wtedy chciałem być taki jak on. Wszystko, co udało mi się podpatrzeć, praktykowałem na moim ukochanym misiu, który od nadmiaru zastrzyków szybko zbutwiał. Tak się złożyło, że bardzo często zapadałem na stany zapalne dróg oddechowych. Leczono mnie tak jak w owym czasie wszystkie dzieci - hitem, czyli antybiotykami. Nawet nie wiedzieliśmy wtedy w Polsce, że istnieje alergia. Dopiero kiedy zacząłem studia, okazało się, że jestem alergikiem. Jako jeden z pierwszych pacjentów miałem wykonany kompleks badań alergologicznych i okazało się, że jestem uczulony właściwie na wszystkie alergeny. Lekarze nie wiedzieli, co ze mną zrobić. Wcześniej nie mieli do czynienia z przypadkiem tak silnej alergii. Nie było także leczenia. Nadal dostawałem leki objawowo. Choroba postępowała.MT: Potem nadszedł czas wyboru specjalizacji.
P.K.:Chciałem być chirurgiem. Asystowałem do wielu zabiegów, dopóki w nocy, podczas operacji, nie dostałem ciężkiego napadu duszności. Wówczas się okazało, że muszę zmienić specjalizację. Choroba nie mijała. Gdy zwróciłem się do najlepszych lekarzy w kraju i nikt nie potrafił mi pomóc, prof. Jerzy Rożniecki, który kierował wówczas łódzką kliniką pulmonologii, powiedział: „Słuchaj Piotrze, skoro masz alergię i astmę, to zajmij się tym. Może znajdziesz sposób, jak sobie pomóc i jak pomóc innym”. Te mądre słowa pamiętam do dzisiaj. Ponieważ miałem najwyższą średnią ocen na roku i byłem dwukrotnym laureatem nagrody Primus Inter Pares, mogłem wybrać miejsce pracy. Poprosiłem o przyjęcie do kliniki prof. Rożnieckiego, gdzie zetknąłem się z wieloma wspaniałymi ludźmi. Mentorem i nauczycielem interny z tamtych czasów jest prof. Paweł Górski, rektor UM w Łodzi, który opiekował się moimi wszystkimi specjalizacjami. Pracowaliśmy w ciasnych pokoikach, co służyło nieustannej wymianie poglądów, dyskusjom i zachwytom nad tym, jaka medycyna jest ciekawa. To był czas, gdy przyznano Nagrodę Nobla za odkrycie IgE i prostaglandyn, czyli czynników zaangażowanych w patogenezę chorób alergicznych. W tamtym czasie prof. Górski prowadził badania naukowe nad bazofilami i komórkami tucznymi, zajmował się także uwalnianiem mediatorów z komórek tucznych i badał reakcję zależną od IgE. Wraz z kolegami z kliniki stanowiliśmy grupę prawdziwych pasjonatów nauki. Zaobserwowaliśmy, że nie u każdego chorego z astmą występują swoiste IgE reagujące z alergenami. Przyjęliśmy wtedy hipotezę, że to limfocyty T wytwarzają czynniki, które wyzwalają reakcje alergiczne i astmę. Chcieliśmy to sprawdzić doświadczalnie, co stanowiło badania komplementarne do tych, które prowadził prof. Górski nad IgE indukowaną astmą. Wstępne badania pokazały, że nawet jeśli u chorego na astmę komórki tuczne i bazofile nie są związane z IgE, czyli nie reagują z alergenem, to nadal uwalniają mediatory w obecności alergenów i limfocytów T pobudzanych alergenami. W ten sposób odkryliśmy nową drogę rozwoju zapalenia alergicznego bez udziału IgE. Następnie zadaliśmy sobie pytanie, czy limfocyty T mogą być także pobudzane przez antygeny bakteryjne do produkowania substancji aktywujących komórki tuczne i bazofile. Mój doktorat był związany z wpływem antygenów bakteryjnych na limfocyty i pośrednio na rozwój astmy oraz innych przewlekłych chorób układu oddechowego. Wyniki tych badań pozwoliły nam zrozumieć, że istnieją nieznane czynniki prowadzące do zapalenia i astmy, zaczęliśmy je charakteryzować oraz badać ich właściwości. W wiodących amerykańskich czasopismach naukowych opublikowałem wraz z kolegami kilka przełomowych prac. Później z kilku amerykańskich ośrodków otrzymałem propozycję współpracy. Najpierw jednak postanowiłem obronić doktorat i zrobić specjalizację.MT: Potem wyjechał pan do Szwecji, co było finansowane przez Fundację im. Jakuba hr. Potockiego, wspierającą zdolnych lekarzy zajmujących się chorobami układu oddechowego.
P.K.:Na Uniwersytecie w Lund kontynuowałem badania, choć tak naprawdę moja praca rozwinęła się po wyjeździe do Nowego Jorku. Pracowałem u prof. Kaplana, jednego z najwybitniejszych badaczy mechanizmów chorób alergicznych. Udało nam się scharakteryzować grupę tych białek. Odkryliśmy, że należą one do grupy cytokin i chemokin, co stanowiło najważniejsze osiągnięcie w tamtym okresie. Scharakteryzowaliśmy ich interakcje, receptory i działanie. Dziś chemokiny mają swoje miejsce w zrozumieniu patomechanizmów chorób układu oddechowego, wielu innych przewlekłych chorób zapalnych, a przede wszystkim AIDS. Rozpoczęliśmy już wówczas badania nad rolą tych białek w patogenezie AIDS, ale nie zdołaliśmy opublikować pracy na ten temat, czego do dziś żałuję. Myślę, że gdyby udało się ją dokończyć, moglibyśmy być kandydatami do Nagrody Nobla.MT: Otrzymał pan propozycję pracy na Uniwersytecie Harvarda, której jednak pan nie przyjął. Dlaczego?
P.K.:Jestem jedynakiem. Rodzice, już nie najmłodsi, byli w Polsce, a rodzina nie chciała na stałe mieszkać w USA. Praca w Łodzi nadal na mnie czekała. Dziś nie żałuję tej decyzji, bo w Polsce jest bardzo wiele do zrobienia. A dla mężczyzny to chyba największa radość, gdy widzi, że może zbudować coś nowego. Mam satysfakcję z uczestniczenia w badaniach, budowania zespołu i wspinania się w polskich i europejskich rankingach naukowych. Widzę, jak bardzo Polska się zmienia. Gdyby mnie ktoś zapytał dwadzieścia parę lat temu, czy dojdziemy do miejsca, w którym jesteśmy dzisiaj, powiedziałbym, że nigdy w życiu.MT: Co było największym przełomem?
P.K.:W czasie mojej kariery naukowej wiedza na temat astmy kilka razy ulegała zmianom. Kiedy rozpoczynałem pracę, obowiązywała teoria Szentivanyi`ego, że astma jest spowodowana blokadą receptorów w drogach oddechowych. Podstawowymi formami leczenia były leki rozkurczające oskrzela. Szybko okazało się, że chorzy, którzy biorą te leki, umierają. Zaczęto szukać innych przyczyn. Zwróciliśmy uwagę na zapalenie i to się okazało dobrą drogą. Rozpoczęliśmy podawanie glikokortykosteroidów i wtedy zaobserwowaliśmy kolejną rzecz - że GKS nie leczą wszystkich pacjentów. Zrozumieliśmy, że natura astmy jest bardziej złożona i że poza tym, iż dochodzi do zapalenia, w patomechanizmie choroby musimy wziąć także pod uwagę inne czynniki. Wprowadzono więc nowe formy leczenia: terapie anty-IgE i leki przeciwleukotrienowe. Ale i one nie dają u wszystkich odpowiedzi klinicznej. Dlatego ciągle musimy zmieniać przyzwyczajenia i poglądy oraz mieć umiejętność podejmowania decyzji w szybko zmieniających się warunkach. W pracy lekarza nie wszystko się udaje. Ja też poniosłem wiele porażek. Jednak gdy przychodzi sukces, daje nam nie tylko ogromną satysfakcję, ale i siłę, by iść do przodu i... znów ponieść kilka porażek. Nigdy się nie poddałem.MT: Nawet wtedy, gdy lekarze w walce z chorobą byli bezradni?
P.K.:Nie traciłem nadziei. W latach 80. dużo dyżurowałem zarówno w pogotowiu, jak i w szpitalu. I nie było nocy bez pięciu-sześciu stanów astmatycznych w pogotowiu, a do izby przyjęć przyjeżdżało 16-18 takich chorych. Dziś pacjenci w ciężkim stanie astmatycznym już praktycznie się nie zdarzają. Ale mamy nowe wyzwania. Czasem zadaję sobie pytanie, w jaki sposób choroba mnie zmieniła. Nie mam poczucia niedowartościowania czy klęski życiowej. Wprost przeciwnie. Myślę, że doświadczenie choroby mnie wzbogaciło. Mam większą empatię i zrozumienie dla pacjentów, bo rozumiem, przez co przechodzą. Dzięki temu jestem lepszym lekarzem. Mam też inne spojrzenie na świat - cenię wartości humanistyczne znacznie bardziej niż materialne. Staram się budować życie na takich filarach jak zdrowie, dom i rodzina, bez wsparcia której wielu rzeczy nie udałoby mi się osiągnąć. Dużo pracuję, ale każdą wolną chwilę staram się poświęcać dwunastoletniemu synowi. Chcę mu pokazać ten skomplikowany świat w możliwie prosty sposób. To nadaje sens mojemu życiu. Oprócz niego mam jeszcze dwoje już dorosłych dzieci oraz wnuki. Ważnym filarem jest także praca, choć nie wszystko, czego się podejmuję, kończy się sukcesem. Ale ja się nie poddaję. Uważam, że wszystkie przeszkody mnie wzmacniają. Mam w sobie siłę, by walczyć i budować od początku.MT: Uważa się pan za silną jednostkę?
P.K.:Gdy patrzę na to, gdzie zaczynałem, a gdzie dziś jestem, to bez pewnej siły wewnętrznej nigdy bym tego nie osiągnął, więc chyba jestem silnym człowiekiem, choć siła idzie w parze z wrażliwością i empatią.Rozmawiała Olga Tymanowska (fot. Czesław Czapliński)