Na ważny temat

Gdy nie ma zgody na takie życie

Z prof. Jackiem Hołówką rozmawia Jerzy Dziekoński

Small 8566

O wartości ludzkiego życia, prawie lekarza do filozoficznych rozważań i śmiałych decyzji poza nawiasem prawa oraz o niekonsekwencji społeczeństwa wobec samobójców rozmawiamy z prof. Jackiem Hołówką, filozofem, etykiem, wykładowcą akademickim 

MT: Po samobójstwie Robina Williamsa amerykański rockman i publicysta Henry Rollins przedstawił ostrą krytykę samobójstwa. Jego słowa odnosiły się głównie do Robina Williamsa. Odzew i sprzeciw czytelników był olbrzymi. Następnego dnia Rollins przeprosił. Wiadomo, że Robin Williams cierpiał na depresję, miał początki choroby Parkinsona, od wielu lat zmagał się z uzależnieniami. W jego przypadku społeczeństwo usprawiedliwiło odebranie sobie życia. Czy pojęcie samobójstwa usprawiedliwionego, albo inaczej – zaakceptowanego społecznie – może odnosić się tylko do osób wybitnych, znanych, bogatych? Jak pan sądzi, czy podobnie ci ludzie oceniliby odebranie sobie życia, gdyby rozważania Rollinsa dotyczyły anonimowych osób z podobnymi problemami, np. bezdomnych? Czy egalitaryzm – biorąc pod uwagę ocenę społeczną – może niknąć także, a może przede wszystkim, w obliczu wyboru śmierć – życie? Ty możesz zdecydować, ale ty już nie...
PROF. JACEK HOŁÓWKA: Społeczeństwa nie są racjonalne ani konsekwentne. Pozwalają umrzeć żołnierzom, ale nie pozwalają zrozpaczonym nieudacznikom. Dlaczego? Prawdopodobnie tylko w ten sposób potrafimy zmusić nieszczęśliwe jednostki, by zwiększyły starania o lepsze zorganizowanie sobie życia. Wielu ludzi to osoby bierne, niezaradne, szukające przewodnika i opiekuna. Same nie potrafią sobie zaplanować życia, znaleźć pracy, domu, przyjaciół. W socjologii mówi się czasem o kapitale społecznym i kulturowym. To jest kapitał obejmujący sieć połączeń między jednostkami i umiejętność poruszania się w kulturze. Jedni mają wielu przyjaciół, liczne kontakty i liczne umiejętności, inni nie mają niczego. Ci ostatni żyją z dnia na dzień i liczą na to, że los się do nich uśmiechnie. Grają w gry liczbowe, na ślepo inwestują na giełdzie, biorą pożyczki i zakładają firmy, których nie potrafią poprowadzić. Co im zostaje, gdy grozi im bankructwo lub więzienie za defraudację popełnioną bezwiednie? Wielu myśli – tylko śmierć.

Zamiast pomagać tym nieszczęśnikom, przestrzec ich przed nowymi błędami, jakoś wyprowadzić z długów i uzależnienia, każemy im tylko żyć za wszelką cenę. Umrzeć im nie wolno, bo ich śmierć rzucałaby się cieniem na resztę społeczeństwa. Pomóc im nie można, bo trzeba by ich pilnować jak małe dzieci. A tego mamy dosyć po 50 latach komunizmu. Tamten ustrój nie pozwalał myśleć, ryzykować i żyć na własną rękę. Dla każdego przewidywał z góry jakieś miejsce i zajęcie. Absolwenci wyższych uczelni otrzymywali nakaz pracy. Osoby unikające służby wojskowej szły do kopalni. Dziewczęta, które nie zdały egzaminu na medycynę, zostawały pielęgniarkami. Wiele osób polegało na tej kurateli, ale wiele miało jej dosyć. Tym bardziej że powszechny nadzór też odbierał chęć życia i zmuszał do trudnych wyborów. Śmiertelność w kopalniach była dość wysoka, tylko utrzymywana w tajemnicy. Czy czasem zgon pod ziemią był wynikiem desperacji i samobójstwa? Wielu górników mówiło, że tak.

Skuteczna pomoc człowiekowi, który nie umie sobie zorganizować życia, jest bardzo trudna i bardzo kosztowna. Wolimy albo oprzeć się na sztywnym i paternalistycznym komunizmie, albo pozostawić pogubionych własnemu losowi. Jedno i drugie rozwiązanie prowadzi do tragicznych konsekwencji. Wolimy ich nie widzieć, tylko zaperzeniem powstrzymywać najgorsze konsekwencje.


MT: Mówił pan w rozmowie z Jackiem Hugo-Baderem: „Życie dobrze pomyślane jest największą wartością”. Więc jeśli komuś się mówi, że musi żyć, mimo że to życie jest przeklęte, bo np. jest przykuty do łóżka na lata, to taki człowiek ma prawo powiedzieć, że to nie jest to, na co się godził.
J.H.: W tej sprawie nie mam wątpliwości. Bezwzględny zakaz samobójstwa głosi tylko paternalistyczna religia, która jednocześnie nie zamierza pomóc zrozpaczonym jednostkom. To nie jest zarzut przeciw wierze. Tysiące zakonnic prowadzi domy opieki i troskliwie zajmuje się chorymi, starcami, niesamodzielnymi sierotami. Ich codzienna praca daje tym nieszczęsnym jednostkom sens życia i siłę przetrwania. Jednocześnie daje im wiarę, że są w czyichś rękach i nie przepadną marnie. Wiara daje nadzieję zbawienia niezależnie od tego, czy jest to złudzenie, czy nie. Zakonnice nieznanym sobie wcześniej osobom dają nową szansę życia. Być może to one ratują dziesiątki nieszczęśników przed targnięciem się na swe życie. To jest realna pomoc motywowana miłością bliźniego.

Zupełnie czym innym jest odmowa religijnego pogrzebu, gdy ksiądz usłyszy plotkę, że zmarły sam się zabił lub gdy szpital niepotrzebnie poda taką informację do wiadomości, bądź gdy okoliczności śmierci są oczywiste i nie budzą zasadniczych wątpliwości. Ta rzekoma troska o zbawienie i czystość religijnego cmentarza jest tylko łatwym zdjęciem z siebie odpowiedzialności za los zmarłego. Sam się zabił, więc zabił człowieka – pisał św. Augustyn i żądał, by samobójców traktować jak zbrodniarzy.

To przekonanie opierało się na założeniu, że życie jest „darem od Boga”. Jeśli jest darem, to każdy może sam z nim robić, co chce. Darczyńca nie ma żadnego prawa do tego, z czym się rozstał. A jeśli się nie rozstał, to dar nie był prawdziwy.

Zatem mamy prawo powiedzieć, że nie godzimy się na życie, które nam przypadło. Mamy prawo oczekiwać od władz państwowych i instytucji religijnych, że w trudnościach zechcą nam dopomóc. A jeśli nie chcą lub nie potrafią, to powinny przynajmniej zaprzestać wpędzania zrozpaczonych w poczucie winy. Trzymać kogoś przy życiu, którego nienawidzi, jest okrucieństwem. Podobnie jak odmówić mu pomocy, gdy możemy to uczynić stosunkowo niewielkim kosztem.


MT: Czy nie większym dramatem jest cierpienie osoby chorej psychicznie? Mimo że niezdolna do podejmowania racjonalnych decyzji (tak przyjęliśmy), jest świadoma życia w piekle i chce je zakończyć, ale jest ubezwłasnowolniona, pod presją rodziny, lekarzy, hospitalizowana, przypięta pasami, na silnych środkach i za wszelką cenę, wszystkimi dostępnymi środkami utrzymywana przy życiu. Z punktu widzenia lekarza odpowiedź wydaje się oczywista. A może wcale nie jest? Czy z punktu widzenia etyka również?
J.H.: Odgadnięcie intencji i odczuć osoby chorej psychicznie jest bardzo trudne. Taka osoba często sama nie wie, co ma myśleć o sobie i co jest dla niej najlepsze. Czy głęboka, nieuleczalna, dręcząca depresja może być powodem do uznania, że chory ma prawo do śmierci? Niestety tak. Nie można mówić, że cierpienie chorego psychicznie jest fikcyjne, ponieważ on źle rozpoznaje fakty i może się mylić co do ogromu swej rozpaczy.

Nie ma takiego zaburzenia czucia, by ktoś cierpiał tylko pozornie. Wydawało mu się tylko, że jest nieszczęśliwy, gdy w rzeczywistości miał się całkiem dobrze. W sprawie naszych własnych odczuć jesteśmy najlepszymi sędziami. Jeśli kogoś do szaleństwa doprowadzają drobne dolegliwości, to oczywiście taka osoba jest przeczulona, ale z tego nie wynika, że jej wrażenia są zmyślone lub nieprawdziwe. Taka osoba nieadekwatnie reaguje na bodźce, ale nie myli się co do tego, jak swe bodźce odbiera. Platon twierdził, że nie istnieją „fałszywe przyjemności”. I oczywiście miał rację. Istnieją fałszywe przekonania o tym, co jest źródłem przyjemności. Lub co jest ich następstwem. Jeśli jednak ktoś dręczony jest myślą, że nikt go/jej nie kocha, to nie ma co mówić takiej osobie, że to niejedyny przypadek. Z pewnością niejedyny, ale jedni bez miłości mają się jak pączek w maśle, a innych brak uczucia zabija. W przenośni i dosłownie.

Błędne rozpoznanie odczuć możliwe jest tylko przez samego zainteresowanego ex post. Możemy się co do własnych uczuć pomylić. Może komuś się wydawać, że dziś jego życie jest już zupełnie zniszczone, beznadziejne i nie do wytrzymania. Jeśli po latach uzna, że to było złudzenie – to było to złudzenie. Ale tylko on/ona sam/sama może tak zdecydować. Żaden lekarz, opiekun, pedagog, ksiądz lub powiernik nie mogą tego wiedzieć zamiast tego nieszczęśnika. Nasze odczucia są niekomunikowalne co do swej specyficznej jakości, czyli quale. I bywają przez nas źle rozpoznawane. Ale mimo wszystko od wewnątrz są zawsze odbierane bezpośrednio, a od zewnątrz tylko przez analogię. Zatem nawet człowiek niepoczytalny może mieć wystarczające powody do tego, by uznać swe życie za niewarte życia.


MT: Nawiązując do wspomnianego wywiadu, himalaiści, którzy wyruszają na szlak, nazwani zostają szaleńcami, samobójcami. Himalaiści z ekipy ratunkowej, którzy w sytuacji krytycznej pójdą ratować tych pierwszych, ponosząc często większe ryzyko, zostaną okrzyknięci bohaterami (choć sami często ryzykowali w identyczny sposób). Ważymy życie i życie, biorąc za odważniki przesłanki ocenianych osób.
J.H.: Różnica jest dość jasna i z samobójstwem ma niewiele wspólnego. Brawurowy himalaista ryzykuje życie, by zdobyć rozgłos. Ratownik ryzykuje życie, by uchronić zagrożonego nagłą śmiercią przed utratą życia. Pierwszy ryzykuje, drugi się poświęca. Pierwszy robi coś dla siebie, drugi robi coś dla innego człowieka. Pierwszy jest awanturnikiem, drugi bohaterem.


MT: Przenosząc się z gór na oddział psychiatryczny: która z szalek ma większą wagę – życie jako świętość czy jakość życia jako prawo? Bezwzględna ochrona czy możliwość pozostawienia wyboru? Czy lekarz pomaga, uniemożliwiając wybór, czy raczej pozostawiając pacjentowi możliwość decydowania o sobie? Czy lekarz może, pana zdaniem, pozwolić sobie na takie rozważania? Czy lekarska etyka ze sztywnymi granicami powinna być stawiana w takich przypadkach ponad ludzkimi wątpliwościami?

J.H.: Lekarz powinien się dwa razy zastanowić, zanim zdecyduje, że życie ludzkie jest święte. Powinien pomyśleć: „Skąd to wiem i co to znaczy?”.

Życie ludzkie jest zawsze bardzo ważne i zawsze dla jego ochrony trzeba zrobić prawie wszystko. Ale „prawie wszystko” nie znaczy „wszystko”. Od ratowników, policjantów i żołnierzy oczekujemy, że niekiedy będą musieli zaryzykować życie. Czasem nawet oczekujemy tego od naukowców, lekarzy, astronautów. Lekarz musi zatem pozwolić sobie na rozważania na temat wartości życia. Musi pamiętać, czego żąda od niego prawo, a prawo mówi, że nigdy nie wolno mu świadomie przyspieszyć śmierci pacjenta. Lekarz ma jednak prawo zapytać samego siebie, czy to jest dobre prawo. Bo każdemu wolno postawić sobie to pytanie, więc w szczególności lekarzom, których ten problem najbliżej dotyczy, nie możemy takich rozważań zabronić. Do jakich dojdzie wniosków, z góry wiedzieć nie możemy. W szczególności lekarz może dojść do przekonania, że to prawo jest niesłuszne, ale że lepszego nikt nie wymyślił. Inaczej mówiąc, lekarz może sobie powiedzieć: „Nie będę żądać, by to prawo zostało zmienione. Jego brak byłby gorszy niż szkody, które wywołuje jego obowiązywanie. Jednak mogę sobie wyobrazić, że w jakichś szczególnych i bardzo wyjątkowych okolicznościach uznałbym, że wolno mi to prawo złamać i zrobię wszystko, by mnie na tym nie przyłapano”.

Sądzę, że istnieją tacy lekarze. Nie wiem, gdzie są, nie wiem, kto to jest, i nie chcę wiedzieć, kto to jest. Ale mam dla tych lekarzy dużo szacunku.

Do góry