B.H.: Większość lekarzy ma wiedzę, że benzodiazepiny mogą uzależniać. Stosują je przez złudne przekonanie o bezpieczeństwie małych dawek. Innym aspektem jest brak asertywności lekarzy. Nie umieją pacjentowi odmówić, kiedy prosi o kolejną receptę, skarży się na złe samopoczucie po odstawieniu i obiecuje, że jeszcze tylko cztery opakowania i już przestaje brać. Lekarz myśli: jak mu nie przepiszę, to pójdzie po receptę do kogoś innego. I tak błędne koło się zamyka. Natomiast nowoczesne leki przeciwdepresyjne praktycznie nie mają właściwości uzależniających.

MT: Skąd więc uprzedzenia terapeutów uzależnień?

B.H.: Uprzedzenia wynikają z niewiedzy na temat nowych metod leczenia chorób afektywnych. Znaczna część terapeutów nie ma pojęcia na temat leków przeciwdepresyjnych, więc z góry odrzuca farmakoterapię. A do tego mają w pamięci czasy, kiedy uzależnionych leczono barbituranami oraz benzodiazepinami i dochodziło do uzależnień krzyżowych. Wierzą w wyłączną sprawczą moc psychoterapii, której przecież nikt nie odmawia skuteczności. Nie ma jednak żadnych przesłanek, żeby zabraniać pacjentom dostępu do najbardziej skutecznej formy leczenia uzależnienia od alkoholu, jaką jest terapia kombinowana. Każdy ma prawo być leczony według najnowszych osiągnięć wiedzy medycznej. Na szczęście to podejście powoli się zmienia, bo wielu terapeutów coraz częściej dopuszcza leczenie przeciwdepresyjne podczas terapii.

MT: Dlaczego lekarze nie pytają o uzależnienia?

B.H.: Na akademiach medycznych jest około 120 godzin na całą psychiatrię, średnio cztery godziny poświęca się uzależnieniom. Wykładowcy często skupiają się na ciężkich, ale rzadkich przypadkach powikłań poalkoholowych. Mało gdzie mówi się przyszłym lekarzom, w jaki sposób taktownie rozmawiać o piciu alkoholu, paleniu tytoniu i zażywaniu innych substancji, jak rozpoznać uzależnienie u negującego pacjenta i jak go zmotywować do leczenia. Studenci dostają ogromną wiedzę na temat chorób rzadkich, a o uzależnieniu, które dotyka aż 10-15 proc. populacji, dowiadują się niewiele więcej, niż wynika to z wiedzy potocznej. W klinikach akademickich łóżek alkoholowych prawie nie ma. W efekcie w Polsce leczeniem uzależnień zajmują się głównie osoby bez wykształcenia medycznego, które, choć są dobrymi terapeutami, często nie znajdują wspólnego języka z medykami.

W USA w szkoleniu przeddyplomowym leczeniu uzależnień poświęca się co najmniej 120 godzin, czyli więcej niż u nas przeznacza się na całą psychiatrię. Na Zachodzie zauważono, jak wielkim i kosztownym społecznie problemem są szkody zdrowotne i społeczne spowodowane używaniem substancji psychoaktywnych. A przecież zanim alkoholicy w ciężkim stanie trafią na oddział odwykowy, mają kontakt z lekarzem rodzinnym, do którego zgłaszają się z zaburzeniami snu, „nerwowością”. O ile już rutyną są pomiary ciśnienia, to pytania o nadużywanie alkoholu i innych substancji psychoaktywnych są wyjątkową rzadkością.

Do góry