Zagranica

Australia: Sześciominutowy model leczenia

Jerzy Dziekoński

Sussan Ley, mianowana pod koniec 2014 roku minister zdrowia w rządzie Tony’ego Abbotta, zapowiedziała reformę wyceny świadczeń w podstawowej opiece zdrowotnej. Projekt natychmiast został storpedowany przez AMA (Australian Medical Association), towarzystwo zrzeszające lekarzy rodzinnych.

Minister zdrowia zapowiedziała już w ubiegłym roku, że rozprawi się z tzw. sześciominutowym modelem leczenia. Jej zdaniem australijscy pacjenci zasługują na nieco więcej uwagi, tym bardziej że za każdą konsultację (poziomu B) z kasy płatnika wypływa 37,05 dolara australijskiego.

Założenie było proste: jeżeli wizyta trwa krócej niż 10 minut, stawka zostaje automatycznie zmniejszona do 16,95, czyli o ponad 20 dolarów. Zmiany miały wejść w życie 19 stycznia 2015 roku. Spotkały się jednak z oporem ze strony AMA. Prezes stowarzyszenia, prof. Brian Owler, w liście adresowanym do premiera zażądał jego osobistej interwencji i wycofania się z planów drastycznych cięć. Prof. Owler napisał, że wprowadzenie zmian w finansowaniu podstawowej opieki zdrowotnej bez żadnych konsultacji, i to w dodatku w tak ekspresowym tempie, zaszkodzi nie tylko lekarzom, lecz też pacjentom. Szef AMA zaznaczył, że za braki kadrowe rząd próbuje ukarać lekarzy.

– Gabinety podstawowej opieki zdrowotnej funkcjonują na zasadach, na jakich działa small business – stwierdził prof. Owler. – Lekarze nie będą w stanie unieść proponowanych przez rząd cięć i przesuną koszty na pacjentów.

Poskutkowało. Sussan Ley na swojej stronie internetowej opublikowała informację, że rząd wycofuje się z błyskawicznej reformy, ale jej nie porzuca. Przeprowadzi konsultacje społeczne. Zdaniem minister zmiany są niezbędne, żeby system pozostał wydolny. Minister zdrowia wylicza, że w ciągu ostatnich 10 lat roczne wydatki na świadczenia wzrosły z 8 mld do 20 mld dolarów. I na tym nie koniec. Według prognoz w ciągu kolejnej dekady roczne koszty sięgną 34 mld dolarów. Dlatego jedną z rozpatrywanych możliwości jest stworzenie systemu, w którym dobrze sytuowani pacjenci pokrywaliby część kosztów wizyty u lekarza z własnej kieszeni.

Do góry