ŚWIĄTECZNA DARMOWA DOSTAWA od 20 grudnia do 8 stycznia! Zamówienia złożone w tym okresie wyślemy od 2 stycznia 2025. Sprawdź >
Wykład
Dojrzałość zawodowa? Gdy twój nauczyciel wybierze cię jako swojego lekarza
Prof. dr hab. med. Edward Wylęgała
Wykład przedstawiony podczas dyplomatorium studentów Wydziału Lekarskiego z Oddziałem Dentystycznym w Zabrzu, SUM w Katowicach, w listopadzie 2014 roku, zadedykowany prof. zw. dr. hab. med. dr. h.c. multi Franciszkowi Kokotowi z okazji 85. rocznicy urodzin.
Chcę się podzielić swoim zawodowym doświadczeniem oraz wartościami, jakimi kierowałem się zawsze w swej pracy. Chciałbym również przekazać swoje refleksje, sugestie oraz wskazówki, które będą – być może – pomocne w waszej zawodowej drodze.
„Życie krótkie, sztuka długa, okazja ulotna, doświadczenie niebezpieczne, sąd niełatwy. Vita brevis, ars longa, occasio praeceps, experimentum periculosum, iudicium difficile”.
Ta przypisywana Hipokratesowi sentencja dotyczy dziedziny, w której zakończyliście pierwszy etap nauki. Zdanie to ma wskazywać na złożoność i trud sztuki medycznej, nieodzowność szacunku dla naszych mistrzów oraz poprzednich pokoleń medyków i gigantów nauki, z których wiedzy i doświadczenia korzystamy i dzięki którym możemy poznawać świat oraz służyć cierpiącemu człowiekowi.
Pragnę przez krótką chwilę zastanowić się nad głębokim sensem zawartym w pięciu punktach tej myśli Hipokratesa.
1. Na początku chciałbym się zająć kwestią fundamentalną: Życie krótkie – Vita brevis. Przeświadczenie o własnej śmiertelności, choć pozornie jest przytłaczające, może jednak stanowić impuls dla postępu, rozwoju. Jeżeli bowiem człowiek uzna, że jego czas jest ograniczony, to czy pozwoli sobie na jego zmarnowanie? Uzmysłowienie sobie nieuniknionego, że pewnego dnia odejdziemy, to dobry sposób na opanowanie naszej pychy, pogoni za zdobywaniem zaszczytów, bogactwa czy zabiegania o pochlebne opinie. I nie jest to tylko metoda zalecana przez mistrzów chrześcijańskiej duchowości. Zastanawiając się nad treścią dzisiejszego wystąpienia, wysłuchałem wykładu twórcy imperium komputerowego Apple, właściciela studia Pixar, w którym powstało „Toy Story”, Steve'a Jobsa. Imperium komputerowe, które narodziło się w garażu. „Toy Story” powstało w 1995 roku – to znamienna data, ponieważ większość z was w tym roku rozpoczynała edukację. Steve Jobs każdego dnia zadawał sobie pytanie, czy planowane przez niego zadanie jest na tyle ważne, aby poświęcić mu, być może ostatni, dzień swojego życia. Taką też myśl zawarł w skierowanym do absolwentów Stanford University „commencement address”, w którym nawiązał do epizodu z własnego życia, kiedy to z nudów i bez większego przekonania zapisał się na kurs kaligrafii, zakładając, że kiedyś może mu się to przyda. Tymczasem okazało się, że te zajęcia stały się podstawą sukcesu Apple'a: przepiękna grafika, jaką tworzył, unikalne czcionki – to właśnie efekt uczestniczenia w tych przypadkowych i niezbyt atrakcyjnych zajęciach.
Lecąc samolotem odrzutowym, nie czujemy ogromnej prędkości, z jaką pokonujemy przestrzeń; odnosimy wrażenie, że stoimy w miejscu. Oczywiście jest to względne, bowiem zwykle jest to prędkość 800 km/godzinę. Pamiętajmy więc o tym, że mimo względności, każda chwila została nam darowana, abyśmy dany nam czas dobrze wykorzystali. Jednakże w tym, powtarzając za Arystotelesem, twórczym pędzie trzeba pamiętać o zachowaniu prawidłowych proporcji: pracy, życia rodzinnego i wypoczynku. Jeden z uczniów tego greckiego filozofa zapytał, dlaczego człowiek ma dziesięć palców, dwoje uszu, dwoje oczu, a tylko jedne usta i jeden język. Arystoteles odpowiedział: „Ponieważ człowiek musi pracować dziesięć razy więcej niż jeść, a widzieć i słyszeć dwa razy więcej niż mówić”.
Przyjmując właśnie takich jak wy, młodych adeptów sztuki lekarskiej, zawsze pytam o hobby i znajomość języków obcych. Tylko ten, kto potrafi dobrze odpoczywać, pracuje efektywniej i w mniejszym stopniu zagrożony jest poszukiwaniem innych, uzależniających sposobów na rozładowanie stresu. Uczestnicząc na szóstym roku medycyny w zajęciach z ginekologii i położnictwa, natknąłem się w bibliotece na przyklejoną do szafy karteczkę ze słowami Goethego: „Tyle razy jesteś człowiekiem, ile znasz języków”. Po latach muszę stwierdzić, że ten niepozorny cytat wywarł na mnie kolosalny i skuteczny wpływ. Znajomość języków obcych nie tylko ubogaca wewnętrznie, ale w naszym zawodzie pozwala nadążać za głównym nurtem rozwoju w danej dziedzinie. Pamiętajcie, że zawsze służy to lepszemu leczeniu naszych pacjentów.
2. Sztuka długa. Ars longa. Chyba każdy z was usłyszał już kilkakrotnie stwierdzenie, że medycyna to nauka i sztuka. Czy w rutynie codziennych zajęć na oddziale – w tonach dokumentacji medycznej, kodach klasyfikacyjnych, NFZ-owskich punktów, ale także w zaleceniach, algorytmach i wskazaniach uczonych, zostało miejsce na sztukę? Czy może jest ona tylko pewną niedoścignioną formą, wyższym rodzajem rzemiosła? Uważam, że przykłady nie oddają istoty problemu. Medycyna nie jest oczywiście sztuką, jak gra na instrumencie czy malowanie obrazu. Muszę was zmartwić: najczęściej wszelka improwizacja kończyć się będzie co najmniej niefortunnie. Sztuka w medycynie polega bowiem przede wszystkim na spotkaniu z drugim człowiekiem. Każdy jest inny, nie tylko anatomicznie, ale przede wszystkim psychicznie i duchowo, idąc za wskazaniem Viktora Frankla, twórcy III szkoły wiedeńskiej, który mówił o trzech wymiarach ludzkiego bytowania. Warto o tym zawsze pamiętać, jak również o tym, że 2 + 2 w medycynie to nie zawsze 4, ponieważ możecie przeprowadzić wszystko zgodnie z procedurami i nie osiągnąć zamierzonego efektu. W tej sztuce nie będziecie autorami samych sukcesów: pamiętajcie, że ponosimy też porażki, które przeżywamy z pacjentem i jego rodziną. Jak uczył nas wielki okulista, członek naszej Rady Wydziału, prof. Władysław Kotania, nigdy nie wolno nam pozostawić pacjenta samemu sobie. To pacjent może z nas zrezygnować, ale nie odwrotnie. Każdemu pacjentowi, który stanie na waszej drodze, będziecie oddawać cząstkę siebie. Z tak pojmowaną w naszym zawodzie sztuką związany jest nieodłącznie kanon, który w medycynie przybrał formę kodeksu etyki. Niemiecki historyk sztuki Benjamin Buchloh pisał, że upadkowi hierarchii, wartości oraz autorytetów towarzyszy zawsze chaos, którego destrukcyjny charakter niszczy jednostki prawdziwie zdolne, mające coś ważnego do przekazania. To od was zależy, czy pozwolicie na rozplenienie się chaosu, czy twórczo opowiecie się za światem wartości.
W medycynie od wieków splatają się dwie koncepcje zdrowia związane z postrzeganiem piękna i cierpienia. Pierwsza, pochodząca od Greków, widząca ideał piękna w Apollinie, zgodnie z którą choroba jest totalnym zaprzeczeniem piękna, esencją brzydoty. Zadaniem lekarza natomiast jest pozbycie się jej i przywrócenie choremu jego pierwotnego piękna. Koncepcja ta nie jest wyczerpująca ani doskonała, cóż bowiem zrobić z pacjentami nieuleczalnymi? Odmienny wizerunek przejawia wrażliwe wprawdzie na piękno apollińskie chrześcijaństwo, prezentujące jednak pewien dualizm. Chciałbym nawiązać do obrazu w ołtarzu z Isenheim w Alzacji, przedstawiającego Chrystusa wiszącego na krzyżu. Jego zniszczone trądem ciało oraz twarz wykrzywiona z bólu są uosobieniem Caritas – miłości ofiarniczej, dlatego pomimo brzydoty staje się piękny. Jeśli znacie twórczość znakomitego polskiego malarza Jerzego Dudy-Gracza, to takie elementy widoczne są niemal w każdym jego dziele, szczególnie w drodze krzyżowej na Jasnej Górze w Częstochowie.
Medycyna łączy zarówno apolliński sen o pięknie, jak i chrześcijańskie Caritas. Podobnie nauka bez piękna nie utrzyma się nawet przez chwilę; bez piękna, według Dostojewskiego, obróci się w chamstwo.
3. Okazja ulotna. Occasio praeceps. W dramacie Karola Wojtyły „Przed sklepem jubilera” pojawia się scena, w której zawiłość ludzkiego losu sprowadza do sklepu jubilerskiego Annę, żonę Stefana. Zamierza po kilkuletnim nieudanym małżeństwie sprzedać obrączkę ślubną, która miała być symbolem szczęścia, a stała się dla niej symbolem rozczarowania i rozpaczy. Jubiler kładzie obrączkę na wagę, lecz skala wagi pokazuje, że obrączka jest warta tylko zero. Zwraca ją więc Annie ze słowami: „Moja waga jubilerska ma tę właściwość, że nie odważa metalu, lecz cały byt człowieka i los”. Prawdziwość daru objawia się bowiem tylko, gdy obdarowany rozpozna jego wartość. Obrączka Anny, która przestała być darem, okazała się bezwartościowa. Zdolność leczenia jest darem – lekarz wchodzi na poziom relacji z drugim człowiekiem, niedostępnej innym zawodom, poza tym leczenie urzeczywistnia naturalne pragnienie człowieka ulżenia drugiemu w cierpieniu. Leczenie to w pewnym sensie ofiarowanie daru.
4. Doświadczenie niebezpieczne. Experimentum periculosum. Z tym stwierdzeniem jest największy problem. Bez doświadczeń nie byłoby bowiem współczesnej nauki, bez kontestowania i sceptycyzmu nie byłoby rozwoju. Czy rzeczywiście chodzi tylko o chęć tworzenia medycyny opartej na autorytecie? Być może Hipokrates chce ustrzec swych adeptów przed grożącym im niebezpieczeństwem związanym z uprawianiem nauki, a w szczególności wprowadzaniem nowości. Niebezpieczeństwo wdrażania nowych technologii obarczone jest ryzykiem nie tylko dla pacjentów, ale również dla wynalazcy. Ileż to przykładów można przytoczyć na temat odrzucenia nowych idei poprzez próbę dyskredytacji wynalazcy.
Przykładem jest Judah Folkman, twórca angiogenezy. Kiedy w 1971 roku ogłosił hipotezę, że guzy nowotworowe produkują białka powodujące powstawanie naczyń krwionośnych zwiększających ich masę, został okrzyknięty fantastą. Doznał wielu upokorzeń i napaści zarówno ze strony kolegów po fachu, jak i mediów. Obecnie jego wynalazek pozwala na ratowanie wzroku milionom ludzi na świecie dzięki wstrzyknięciom środków hamujących rozwój naczyń pod siatkówką, ale również pozwala w wielu przypadkach skutecznie leczyć choroby nowotworowe. Droga myślenia krytycznego rzeczywiście usiana jest niebezpieczeństwami. Oskarżenia o umysłową niepełnosprawność, groźby i protekcjonalno-agresywny ton wskazują, że ich autorzy sprzeciwiający się kreującym rzeczywistość odmienną od utartej, nie są niczym zaskakującym również w środowiskach naukowych.
5. Sąd niełatwy. Iudicium difficile. Gdy El Greco po pobycie w Wenecji i terminowaniu u tamtejszych mistrzów pędzla przyjechał do Rzymu, odwiedziwszy Kaplicę Sykstyńską z freskami Michała Anioła miał powiedzieć, że Michał Anioł był dobrym człowiekiem, ale malować nie umiał i zaproponował zamalowanie fresków oraz zastąpienie ich własnymi. Przedstawiam tę anegdotę jako przestrogę przed zbyt pochopnym stawianiem diagnozy oraz oceny waszych mistrzów i nauczycieli. Po latach wspominać będziecie nauczycieli, którzy mieli wpływ na ukształtowanie was jako medyków. Wymienię tylko trzech, których ja sam z szacunkiem i z wdzięcznością zawsze będę wspominał: Profesorowie: Kornel Gibiński, Zbigniew Stanisław Herman i jego żona Anna Dyaczyńska-Herman. Owoce ich działalności mają nadal wpływ na medycynę oraz na naszą Alma Mater. I tu kolejna rada: szukając mistrzów, patrzcie na owoce ich pracy: nie tylko na liczbę publikacji, IF czy indeks Hirscha i nie na to, jakim jeżdżą samochodem, ale ilu wychowali uczniów, ilu pozostawili następców, z którymi podzielili się swoją wiedzą i zawodowym doświadczeniem. Jesteście jeszcze nowicjuszami w medycynie, ale już niedługo zastąpicie nas, zajmiecie nasze stanowiska, a liczba tytułów przed waszymi nazwiskami będzie coraz dłuższa. I to upływający czas będzie najczęściej najsurowszym sędzią waszych dokonań oraz przedwczesnych sądów. Jedną z najważniejszych ocen dojrzałości zawodowej będzie moment, gdy wasz nauczyciel wybierze was jako swojego lekarza. Kiedy 30 lat temu odbierałem dyplom, zapamiętałem uścisk dłoni dziekana. Po 15 latach ściskałem jego dłoń na sali operacyjnej jako chirurg. Tyle trwało moje dochodzenie do dojrzałości zawodowej. Bądźcie cierpliwi. To nie jest proces tak szybki jak internet. Zresztą Goethe ustami dr. Fausta daje też bardzo cenną wskazówkę dotyczącą pracowitości: „Nie sama wiedza czyni naukę, lecz cierpliwości zabiegów wytrwałe”.