K.P.: Sądzę, że w kształceniu lekarzy leży gdzieś błąd. Mam kontakty ze studentami medycyny i z młodymi lekarzami. Widzę, że opuszczają mury uczelni medycznych przepełnieni wiarą w swoją wyjątkową pozycję i mądrość. Widzę, jak łatwo przychodzi im dyskredytowanie innych punktów widzenia od tych wpojonych im na studiach.

W ubiegłym roku na 500-osobowej grupie lekarzy POZ przeprowadziliśmy badanie dotyczące ich stosunku do internetu, do wystawiania opinii lekarzom przez pacjentów, do wyszukiwania przez nich w internecie informacji na tematy związane ze zdrowiem itp. Znaczny odsetek respondentów wyrażał przekonania, że dla kształtowania się relacji lekarz – pacjent internet jest złym narzędziem. To, że pacjent dociera do informacji przez inne źródła niż lekarz, traktowane było jako niekorzystne. W odpowiedzi na różnie sformułowane pytania na ogół co drugi z lekarzy stwierdził, że ocena ich pracy powinna być zabroniona w internecie. Dlaczego? Bo lekarz kieruje się wiedzą profesjonalną, zaś pacjent nie jest w stanie go ocenić, gdyż nie ma ku temu kompetencji. We współczesnym świecie jest to myślenie anachroniczne, oderwane od rzeczywistości, jak również niespójne, bo przecież lekarze chętnie zabroniliby pacjentom czytania w internecie o zdrowiu i przychodzenia do gabinetów z gotową diagnozą, ale równocześnie chcieliby, żeby pacjent w doskonały sposób zrelacjonował swój stan zdrowia i udzielił lekarzowi pełnej informacji. Według wielu lekarzy, pacjent ma wiedzieć i nie wiedzieć, być mądrym i jednocześnie głupim.

MT: Jak rodzi się lekarski autorytet?

K.P.: Na autorytet trzeba sobie zapracować. Warto jednak zwrócić uwagę, że we współczesnym społeczeństwie mamy kryzys autorytetów. Obieg informacji jest coraz szerszy, przez co często ci, którzy uchodzili za autorytety, przestają nimi być. Pacjenci mają dostęp do nieskrępowanej wymiany danych w internecie, gdzie na temat każdej grupy zawodowej, a często też osoby, znajdą się opinie niepochlebne. Słusznie bądź niesłusznie, w to już niewiele osób wnika, ale te opinie w przestrzeni publicznej funkcjonują. W związku z tym coraz trudniej o autorytet niekwestionowany.

MT: Czy rzecz rozbija się o komunikację?

K.P.: Nie ukrywam, że moim odczuciu jest to obecnie najważniejszy aspekt relacji lekarz – pacjent. Potrzebna jest właśnie dobra komunikacja, rozumienie potrzeb i oczekiwań pacjenta. Odpuszczenie w tym zakresie działań przez lekarza jest moim zdaniem porównywalne z niewykonaniem procedury medycznej. A może właśnie dobra komunikacja powinna być procedurą medyczną wycenianą przez NFZ? Może wtedy lekarze zwracaliby większą uwagę na ten aspekt pracy z pacjentem?

MT: Pod względem zaufania do lekarzy znajdujemy się gdzieś w ogonie Europy. Natomiast jeśli polscy lekarze wyjeżdżają do pracy za granicę, stają się cenionymi fachowcami. Co ma na to wpływ – organizacja systemu, pieniądze, kultura?

K.P.: Z całą pewnością nie ma jednego prostego wytłumaczenia. Na obraz zaufania, czy może nawet szerzej – na obraz lekarza w świadomości społecznej – składa się wiele czynników. Na pewno wpływa na to rodzimy system i to w dwojaki sposób: z jednej strony jest nieprzyjazny dla pacjenta, który nie jest w stanie zorientować się w gąszczu przepisów, procedur i ścieżek. Z drugiej – nieprzyjazny dla lekarza, który jest obciążony wieloma zadaniami odwracającymi uwagę od głównego wątku i nie jest w stanie w pełni skupić się na diagnozie oraz terapii. Nie chciałbym jednak stosować takiego uproszczenia i usprawiedliwiać niedobrego podejścia do sprawy w stylu: to nie ja jestem zły, to system. Wiele jednak zależy od lekarza, jak będzie w tym systemie funkcjonował. Nie można wszystkiego zrzucić na niedopracowaną organizację opieki zdrowotnej.

Ze względu na niekorzystny wskaźnik liczby lekarzy, mamy rynek nie klienta, tylko oferenta. Lekarz nie musi zabiegać o pacjenta, może więc przyjąć, że nie musi świadczyć dobrej usługi, nie tyle w sensie profesjonalnym czy terapeutycznym – tego nie oceniam, tylko w sensie kontaktu z pacjentem. Właśnie z tego powodu lekarz może odpuścić sobie tę procedurę dobrej komunikacji, zwłaszcza że za to mu nie płacą.

MT: Ale powinien kierować się misją, o której tak dużo się mówi.

K.P.: Przecież lekarze nie żyją samą przysięgą Hipokratesa. Lekarz, chociażby z racji długiego kształcenia, na które poświęca młodość, ma prawo do życia na dobrym poziomie. Nie można obrażać się na niego, że chce dobrze zarabiać i żyć na wysokim poziomie. Przecież prawie każdy do tego dąży i ma do tego prawo. Cokolwiek się dzieje w systemie, w każdej sytuacji kryzysowej kolejni ministrowie odwołują się do powołania lekarskiego, zamiast tworzyć pewne mechanizmy, nie mówię tylko o finansowych, ale także o organizacyjnych, które ułatwiają lekarzom pracę. Łatwiej jest szermować powołaniem.

MT: W czasie strajku na początku roku lekarze zostali przez ministra określeni mianem biznesmenów dbających tylko o swoje interesy. Słusznie?

K.P.: Co ciekawe, powiedział tak minister, który też jest lekarzem. Czynienie lekarzom zarzutu, że myślą w sposób ekonomiczny, jest niedorzeczne. Od każdego z nas współczesne społeczeństwo wymaga myślenia ekonomicznego. A lekarzowi nie wolno. I to jest pogląd ministra zdrowia? Dlaczego lekarze mają być grupą zawodową, od której oczekuje się jedynie funkcjonowania zgodnego z misją, przysięgą, powołaniem i kto wie czym jeszcze?

Do góry