ŚWIĄTECZNA DARMOWA DOSTAWA od 20 grudnia do 8 stycznia! Zamówienia złożone w tym okresie wyślemy od 2 stycznia 2025. Sprawdź >
Historia medycyny
O tych, którzy połączyli komary z chorobami
Mgr Kinga Bonenberg
Dopiero pod koniec XIX wieku wykazano, że w krwi osób zarażonych malarią znajdują się charakterystyczne pasożyty
Denga, chikungunya oraz gorączka zachodniego Nilu to choroby wywoływane przez tropikalne drobnoustroje, które zwykliśmy kojarzyć z upalnym i wilgotnym klimatem. Same ich nazwy brzmią dla europejskiego ucha egzotycznie i wydają się odległe od naszych codziennych problemów. Tymczasem w ciągu ostatnich dziesięcioleci, rzec można niepostrzeżenie, egzotyczni przybysze coraz częściej i liczniej pojawiają się w krajach strefy umiarkowanej. Rzecz jasna groźne choroby tropikalne zdarzały się w Europie również i wcześniej, głównie za pośrednictwem turystów wracających z wakacji w Afryce. Jednak to, co niepokoi obecnie, to fakt, że choroby tropikalne są coraz częściej przenoszone przez wszędobylskie i dobrze zadomowione na wszystkich kontynentach komary.
Nadzieja w sterylizacji
Prof. Alistair Woodward z University of Auckland, jeden z twórców ostatniego raportu ONZ poświęconego globalnemu ociepleniu, oszacował na podstawie szeregu modeli epidemicznych, że tylko na zakażenie wirusem gorączki denga narażonych będzie w nadchodzących latach około miliarda ludzi zamieszkujących strefy geograficzne dotąd uważane za bezpieczne. Zgodnie z raportami ONZ choroby rozprzestrzeniające się na skutek zmian klimatycznych pochłaniają od 150 tys. do nawet 5 mln ofiar rocznie. Wynikiem podnoszenia się temperatur jest rozszerzanie się terytorium życia wielu gatunków komarów.
Choroby roznoszone przez komary, takie jak wymienione powyżej denga, chikungunya czy gorączka zachodniego Nilu, niegdyś spotykane wyłącznie w strefie tropikalnej, dziś rozpowszechniają się w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, jak również w części krajów Europy i Azji. Wiele wskazuje na to, że ocieplenie klimatu przyczynia się do swoistej wędrówki chorób tropikalnych na północ. Co więcej, może też sprawić, iż obecnie żyjące w strefie umiarkowanej gatunki komarów i innych owadów, naturalnych nosicieli niebezpiecznych mikroorganizmów, mogą szybko przystosować się do przenoszenia nowych chorób, jak chociażby te zwane tygrysimi (od pasków na odwłoku), które są mało wybredne, natrętne i w zasadzie aktywne całą dobę.
W ramach walki z komarami najczęściej stosowanymi metodami są środki chemiczne lub osuszanie terenów podmokłych. Insektycydy, najpopularniejsze środki kontroli populacji komarów, są niestety niebezpieczne dla zdrowia ludzi, przyczyniają się także do degradacji środowiska, a dodatkowo po wielokrotnym użyciu owady stają się na nie odporne. Nie dziwi więc fakt poszukiwania skuteczniejszych metod ograniczenia populacji insektów. Nowym sposobem zwalczania komarów jest budząca spore nadzieje naukowców sterylizacja samców, jak również kontrola liczebności owadów poprzez wielokierunkowe genetyczne modyfikacje.
Mechanizm roznoszenia infekcji
W starożytnych Indiach w słynnym, spisanym w sanskrycie traktacie medycznym Sushruta samnita odnajdujemy informację, że niektóre schorzenia należy wiązać z ukąszeniami insektów. Wśród nich wskazywano na malarię. Musiało jednak minąć wiele stuleci, by mechanizm rozwoju zarodźców tej choroby został odkryty i opisany. Pierwszy istotny krok poczynił francuski lekarz Charles Louis Alphonse Laveran, który w 1880 roku wykazał, że w krwi osób zarażonych malarią znajdują się charakterystyczne pasożyty (fot. 1).
Dwadzieścia siedem lat później przyznano mu za to odkrycie Nagrodę Nobla. W 1887 roku stacjonujący w Indiach lekarz wojskowy Ronald Ross, który w 1902 roku został laureatem Nagrody Nobla, odkrył, że pasożyty P. falciparum odpowiedzialne za rozprzestrzenianie się malarii mogą być przenoszone właśnie przez komary (fot. 2).
Swoje obserwacje, czynione na ptakach, potwierdził następnie w badaniach mikroskopowych. Udowodnił wówczas, że owady mogą przenosić malarię z chorego ptaka na zdrowego osobnika. Tym samym odtworzył mechanizm roznoszenia infekcji.
Etiologia żółtej febry pozostawała przez długi czas nieznana, jakkolwiek pierwsze potwierdzone przypadki jej epidemicznego występowania można odnaleźć już w XVI stuleciu. Dopiero jednak na początku XX wieku udało się wykazać, że za żółtą gorączkę odpowiadają migrujące afrykańskie komary. Odkrycia tego dokonała grupa badaczy pod kierunkiem lekarza i majora armii amerykańskiej Waltera Reeda, której rząd Stanów Zjednoczonych zlecił wyjaśnienie podłoża gorączki dziesiątkującej robotników pracujących przy budowie Kanału Panamskiego. Później zdołano też ustalić, iż Aedes aegypti pierwotnie przenosiły chorobę wśród małp zamieszkujących afrykańskie dżungle, a gdy na tamtejszych terenach zaczęli pojawiać się ludzie, komary mogły zakażać również człowieka (fot. 3).
Stąd żółta febra stopniowo zaczęła rozprzestrzeniać się na inne kontynenty. Stało się wówczas jasne, że komary poza malarią mogą być odpowiedzialne za szerzenie się także innych chorób zakaźnych. Pierwszym krokiem na drodze walki z owadami było niszczenie ich miejsc lęgowych. Szczepionkę przeciw żółtej febrze zdołano opracować zaledwie dwa lata przed wybuchem II wojny światowej.
Pierwsze wiarygodne doniesienia o epidemii dengi pochodzą z przełomu lat 1779 i 1780, gdy masowe zachorowania odnotowano w Azji, Afryce i Ameryce Północnej, chociaż wiele wskazuje na to, że denga mogła być znana już w epoce starożytnej. Jednak dopiero w 1906 roku dostarczono przekonujących dowodów na to, że jest ona przenoszona przez komary Aedes. Na izolację wirusa dengi trzeba było jednak czekać blisko 40 lat. Podczas II wojny światowej, w 1943 roku, dwóch japońskich uczonych, Ren Kimura i Susumu Hotta, poddało badaniom próbki krwi pobrane podczas panującej wówczas epidemii dengi w Nagasaki. Dziś wiemy, że dengę mogą wywołać cztery grupy blisko ze sobą spokrewnionych wirusów oznaczanych jako DEN (1-4).