Medycyna sportowa

Rozmowa ze zwolennikami legalizacji dopingu

Prof. dr hab. med. Jerzy Smorawiński,

Kierownik Katedry Medycyny Sportu i Fizykoterapii AWF Poznań, przewodniczący Komisji do Zwalczania Dopingu w Sporcie

Small smorawinski foto 2015 opt

Prof. dr hab. med. Jerzy Smorawiński

Praktyki mające na celu wzmożenie siły, pokonanie uczucia zmęczenia są tak stare jak ludzkość. Ich użycie stosowane było z wielu powodów, m.in. medycznych, kulturowych, religijnych czy zwiększenia bojowości w walce. Przykładem tego może być ludowa medycyna Inków, która znała pobudzające i usuwające zmęczenie działanie liści koki. Określone dawki przyznawano w trakcie ciężkiej pracy, ponadto biegaczom, żołnierzom oraz z okazji szczególnych świąt, tak więc wyraźne było dążenie do wzmocnienia wydolności fizycznej i zdolności bojowej. Minęły setki i tysiące lat… Zmieniły się substancje, ale przyczyny i cele ich zastosowania pozostały. Człowiek nadal poszukuje możliwości oderwania się od rzeczywistości, wprowadzenia się w stan błogości i zapomnienia, niestety krótko trwającego.

Przykładem dramatycznych konsekwencji życia w ustawicznej zewnętrznej i wewnętrznej presji prowadzących do uzależnień są losy wielu znakomitych artystów. Rano środki pobudzające, narkotyki wieczorem i mocne proszki nasenne, w konsekwencji często dramatyczny finał. Wśród względnie nowych uzależnień trudno nie wymienić uzależnienia od cyberprzestrzeni. Dla nastolatków nie istnieją w niej granice tolerancji oraz intymności, „krzywda sieciowa” jest niezmiernie trudna do naprawienia, w sieci nie ma sumienia ani poczucia odpowiedzialności za swoje czyny.

Przywołałem te zjawiska, żeby pokazać, że to, co jest obecnie udziałem różnych grup społecznych w różnych przedziałach wiekowych, od bardzo dawna jest udziałem sportowców.

Jak baran w stadzie

Dla znaczącej grupy sport to przede wszystkim pasja kształtowania swego ciała i umysłu, bycia sprawniejszym, silniejszym, bardziej wytrzymałym. Od czasów starożytnych działaniom tym przyświeca zasada fair play. Jednak komercjalizacja spowodowała, że współczesny sport daleki jest od wizji de Coubertina.

Na triumfatorów czekają dziś wysokie nagrody, sponsorzy, dobrze płatne udziały w reklamach, co zapewnia dostatnie życie, źródłem niezwykle silnej presji na uzyskiwanie coraz lepszych wyników są także oczekiwania otoczenia. Francuski kolarz Richard Virenque porównał siebie do barana w stadzie, mówiąc, że chcąc w nim pozostać, nie ma wyjścia – trzeba brać środki dopingujące. Z wydatną pomocą w uprawianiu procederu dopingu przychodzą wyspecjalizowane laboratoria i pracujący w nich naukowcy. Znaczący udział mają także, niestety, lekarze. Pierwszym dowodem na funkcjonowanie takich relacji było zdemaskowanie poczynań działającego w USA laboratorium BALCO. Ujawnienie specjalistycznej współpracy ze sportowcami nastąpiło po złapaniu na dopingu legendy amerykańskiej lekkoatletyki Marion Jones i sprintera Tima Montgomery’ego.

Armstrong, czyli dowody pośrednie

Wkrótce po Marion Jones na listę dopingowiczów trafili powszechnie podziwiani lekkoatleci oraz brylujący w prestiżowych wyścigach kolarze. Jednak na szczególną uwagę zasługuje postępowanie prokuratorskie, które doprowadziło do przyznania się do stosowania dopingu przez Lance’a Armstronga, kolarza wielokrotnie uznawanego za wzór sportowca. Jego dyskwalifikacja to pierwszy przypadek nielaboratoryjnego dowodu stosowania dopingu. Żaden z licznie wykonanych testów antydopingowych nie był pozytywny. Blisko dwuletnie postępowanie oparte było na dowodach pośrednich, których dominującym elementem były oskarżenia wcześniej złapanych na dopingu kolegów. Ich zeznania uzupełniły dokumenty mailowych zamówień, płatności za substancje dopingujące, rejestrację rozmów itp. Jak podał Travis Tygart, chief executive Amerykańskiej Agencji Antydopingowej (USADA), podczas Światowego Kongresu Antydopingowego, który odbył się w Johannesburgu w listopadzie 2013 roku, koszt postępowania dowodowego znacznie przekroczył 0,5 mln dol.

Ważnym dowodem, nie tylko w odniesieniu do Armstronga, były zeznania jego kolegi z zespołu US Postal – Tylera Hamiltona. Hamilton ujawnił, że w tym dopingowym procederze zawodnik był tylko elementem zorganizowanego systemu, w którym istotne miejsce przypadało skorumpowanym lekarzom, fizjoterapeutom, trenerom i gronu działaczy krajowych oraz międzynarodowych federacji. Kluczowym działaniem, pozwalającym bezkarnie przemykać się przez kontrole dopingowe, było umiejętne dozowanie zakazanych substancji w ilościach podprogowych, żeby w pobranym do badań materiale nie można było stwierdzić odchyleń od normy.

Skorumpowana siatka

Wyznania Hamiltona spisane zostały w książce „Wyścig tajemnic” napisanej wspólnie z Danielem Coyle’em. Zawarte w niej relacje są zbieżne z ujawnionymi nieco później sprawozdaniami z szeroko zakrojonej akcji antydopingowej pod nazwą „Puerto”, przeprowadzonej w Hiszpanii, w której Guardia Civil rozpracowała całą siatkę dystrybutorów koksu z największym magiem dopingu dr. Eufemiano Fuentesem na czele.

Obrotny Hiszpan oferował zawodnikom, nie tylko kolarzom, środki wspomagające w postaci hormonu wzrostu, insuliny, testosteronu, erytropoetyny, a szczególnie przetaczanie krwi według precyzyjnie dopracowanego schematu rotacyjnej wymiany krwi własnej (autohemotransfuzje). Koszty tego rodzaju „opieki medycznej” wahały się w granicach 30-60 tys. dol. za cykl przygotowań w zależności od rangi imprezy.

Nie wygasły jeszcze emocje związane z aferą Armstronga, a już niemieccy dziennikarze ze stacji ARD dostarczyli szokujący materiał filmowy, który ukazywał proceder dopingu w Rosji, głównie w lekkoatletyce. W skorumpowanej siatce dopingowej poza zawodnikami, lekarzami i trenerami znaleźli się wysokiej rangi działacze krajowej i międzynarodowej federacji lekkoatletycznej. W wielu przypadkach koszty tuszowania i manipulowania wynikami badań sięgały nawet 0,5 mln dol. Zapewne to nie koniec afer dopingowych.

Kiedy w końcu lat 80. ubiegłego stulecia zacząłem interesować się problemem dopingu w sporcie, sądziłem, że jasne regulacje prawne i dobrze wyposażone laboratoria wystarczą, aby zjawisko to ujarzmić. Nic bardziej błędnego. Rozwijający się biznes promujący doping, wspomagany przez naukowców, okazał się trudniejszym przeciwnikiem, niż przypuszczano.

Kodeks nadziei

Istotną rolę w zwalczaniu dopingu odgrywa powołana w 1999 roku Światowa Agencja Antydopingowa (WADA), która w 2003 roku wydała Światowy Kodeks Antydopingowy precyzujący funkcjonowanie całego systemu antydopingowego. Wprowadzenie niezapowiedzianych badań (out-of-competition testing), usprawnienie metod detekcyjnych, szczególnie w odniesieniu do erytropoetytny i hormonu wzrostu, czy wprowadzenie przez WADA programu rejestracyjnego („Whereabouts”) dla ścisłej czołówki światowej („Registered Testing Pool”) przyniosło rezultat w postaci wzrostu testów pozytywnych.

Podczas wspomnianego już Światowego Kongresu Antydopingowego w Johannesburgu znowelizowano kodeks, zwiększając restrykcyjność zawartych w nim regulacji. Między innymi zaostrzono kary za doping, wydłużono okres przechowywania pobranych w laboratorium próbek oraz usankcjonowano konieczność wprowadzenia tzw. paszportu biologicznego. Przypomnijmy, że jest to indywidualny dokument sportowca, zawierający wszystkie wyniki wykonanych u niego analiz (obecnie są to parametry hematologiczne i tzw. profil steroidowy określany w moczu), co pozwala na precyzyjne monitorowanie zmian w jego organizmie poprzez porównywanie zapisanych w nim wartości.

Do góry