Na ważny temat
Nie pozwól, by nazywano cię doktorem House’em
O meandrach relacji lekarz-pacjent i sposobach wychodzenia z nich z Wojciechem Eichelbergerem, psychoterapeutą, rozmawia Jacek Wykowski
MT: Relacja lekarz-pacjent jest szczególna.
WOJCIECH EICHELBERGER: To rzeczywiście specyficzna relacja. Kojarzy ze sobą „klienta” w trudnej, stresującej sytuacji życiowej ze szczególnym „usługodawcą”, bo ratującym najcenniejszy kapitał swego klienta, jakim jest zdrowie i życie. Dlatego człowiek, który przychodzi do lekarza, jest z reguły w stresie, zalękniony i zawstydzony, co skłania go do emocjonalnej regresji. Innymi słowy, będąc dorosłą osobą, przeżywa emocje dziecka i odpowiednio do tych emocji buduje relację z lekarzem. Najczęściej demonstruje postawę uległości lub nieufności i agresji.
MT: Ze sceptycznym i agresywnym pacjentem pewnie trudniej sobie poradzić. A z „dzieckiem”?
W.E.: Obie postawy są niekorzystne zarówno dla lekarza, jak i pacjenta. Ale gdy lekarz ma odpowiednią wiedzę i umiejętności, to poradzenie sobie z takimi pacjentami jest stosunkowo łatwym zadaniem. Jeśli lekarzowi brakuje wiedzy, to zarówno pacjent agresywno-roszczeniowy, jak i uległy będą utrudniać proces diagnozowania i leczenia. Ten pierwszy skłania lekarza do walki, obrony lub wycofania, a drugi do przyjęcia postawy wyższościowej i paternalizującej pacjenta. W tym drugim przypadku lekarz może mieć fałszywe przeświadczenie, że uległy jak dziecko pacjent pozwoli mu lepiej kontrolować proces leczenia. Na ogół jest to nieprawda, bo postawa dziecka zawiera w sobie nie tylko uległość, lecz także cały wachlarz innych strategii obronnych, takich jak niesłuchanie, kłamanie, zapominanie czy sabotowanie. W dodatku lekarz jest wówczas przez pacjenta idealizowany, a co za tym idzie, ma wobec lekarza nadmierne i nieadekwatne oczekiwania.
MT: Dlaczego idealizowanie lekarza jest tak niebezpieczne?
W.E.: Jeśli w oczach pacjenta lekarz jawi się jako wszechmocny demiurg, to bierze na siebie nadmiar nierealistycznych oczekiwań i odpowiedzialności. Trzeba wiedzieć, jak takich pacjentów angażować w leczenie, tak by byli partnerami i sojusznikami lekarza w walce z chorobą.
MT: W wywiadzie dla „Polityki” prof. Tomasz Pasierski mówi: „Relacja lekarz-pacjent nie jest relacją klient-sprzedawca, ponieważ nie jesteśmy zwykłymi dostarczycielami produktów. (…) Polega ona na tym, że pacjent zwraca się do nas z pewnym problemem, okazuje zaufanie, a my przejmujemy za niego odpowiedzialność”.
W.E.: Formalnie rzecz biorąc, tak jest. Ale w psychologicznej warstwie relacji z pacjentem lekarz nie powinien przejmować całkowitej odpowiedzialności. Jeśli tak się stanie, to uległy pacjent dalej będzie idealizował lekarza i nie będzie dostarczał mu prawdziwych informacji, a roszczeniowy pacjent będzie walczył z lekarzem i robił wszystko, aby przyłapać go na błędzie. Dla pacjenta uległego relacja z ideałem jest bardzo miła – można się przy nim ogrzać i jak dziecko mu się powierzyć. Jednocześnie rodzi się w takim pacjencie lęk, by tej relacji nie popsuć np. poprzez dostarczenie kłopotliwych dla lekarza informacji. Pacjent może więc symulować poprawę, nie przyznawać się do niebrania leków lub cierpienia z powodu ubocznych skutków leczenia. W konsekwencji lekarz może poprowadzić leczenie w niewłaściwą stronę. Z innych, rywalizacyjnych powodów pacjent roszczeniowy będzie robił to samo. W efekcie lekarz pozbawiony ważnych informacji może popełnić poważne błędy w diagnozie i w terapii.
MT: Jak zatem sprowadzić na ziemię pacjenta, który traktuje lekarza jak cudotwórcę?
W.E.: Trzeba zawrzeć z nim właściwy kontrakt terapeutyczny i powiedzieć wprost np.: „Pan przecenia moje możliwości. Nie jestem ani Panem Bogiem, ani nawet serialowym doktorem House’em. To, czy uda nam się pokonać chorobę, w ogromnej mierze zależy od naszej dobrej współpracy”. Warto, jeśli trzeba, powtórzyć to nawet dziesięć razy. A gdy wyczujemy idealizację, reagować w ten sposób jak najszybciej i nie ulegać pokusie odgrywania roli cudotwórcy albo pana życia i śmierci.
MT: A co z drugą skrajnością – pacjentem agresywnym, władczym?
W.E.: Wówczas także należy grać w otwarte karty i nie wchodzić z pacjentem w walkę czy konfrontację, bo to tylko spotęguje jego nieufność i agresję. Można wtedy np. powiedzieć do pacjenta: „Widzę, że pan traktuje mnie jak wroga, lecz to nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Jestem tu po to, żeby pomóc. Konflikt utrudni nam pokonanie choroby. Potrzebuję pana współpracy”.
MT: A jeśli pacjent nadal uważa, że jest od lekarza mądrzejszy?
W.E.: Należy spokojnie nazywać to, co się dzieje w relacji z pacjentem, np.: „Widzę, że wie pan dużo na temat tego, co panu dolega i jak to pokonać. Cieszę się, że ma pan tyle wiedzy i to doceniam, ale może również i ja coś ważnego wniosę do rozumienia i leczenia tych dolegliwości. Mam duże doświadczenie w leczeniu podobnych przypadków. Ustalmy więc: słuchamy się nawzajem i dochodzimy razem do konstruktywnych wniosków. Ale proszę nie zapominać, że to ja jestem lekarzem i to ja ponoszę odpowiedzialność za moje orzeczenia. Dlatego również w moim interesie jest podejmowanie mądrych i przemyślanych decyzji oraz współpraca z panem”. Ile czasu zajęło wygłoszenie tych kilku zdań?
MT: Minutę?
W.E.: Warto poświęcić na to jedną minutę albo nawet pięć. Generalnie chodzi o to, aby zarówno w przypadku pacjenta agresywnego i roszczeniowego, także uległego, jak najszybciej urealnić jego relację z lekarzem. Proces leczenia jest najbardziej efektywny, gdy chory współpracuje z lekarzem w relacji, która charakteryzuje się partnerstwem, szacunkiem i zaufaniem.
MT: Da się ją zbudować, mając 15-20 minut?
W.E.: Z pewnością, przynajmniej w podstawowym zakresie. Warto to robić, nawet gdy zanosi się, że tego pacjenta więcej nie zobaczymy, bo uda się w inne rejony ochrony zdrowia. Wtedy kolejni jego lekarze na tym skorzystają. Ale gdy lekarz pracuje z chorymi przewlekle czy terminalnie, to czasu na budowanie sojuszu terapeutycznego z pacjentem jest dużo i nie należy go żałować.
MT: Na co jeszcze powinni zwrócić uwagę lekarze w komunikacji z pacjentami?